NAJLEPSZE PARODIE FILMOWE. Ranking
5. Kosmiczne jaja
Zły Lord Hełmofon rozkazuje porwać księżniczkę Vespę, by móc zdobyć bezcenne zapasy powietrza z jej rodzinnej planety. Lone Starr, za namową ojca dziewczyny oraz mając na uwadze perspektywę nagrody, wyrusza na ratunek.
Mel Brooks bierze na tapetę filmy SF i wychodzi mu to absolutnie fantastycznie! Motyw główny to wyśmiewanie „Gwiezdnych Wojen”, ale oprócz tego możemy dostrzec nawiązania do „Star Treka”, „Planety małp” czy „Obcego”. Każdy znajdzie tutaj coś dla siebie. Dostało się także Lucasowi i całemu przemysłowi filmowemu, kiedy pokazano jak sprzedawać gadżety fanom i dzieciakom. Obsada ze śmiesznoludkiem Moranisem w roli Lorda Hełmofona czy Johnem Candy jako Barfem, pół człowiekiem-pół psem, czyli najlepszym przyjacielem samego siebie, sprawi, że nie będziecie się nudzić ani przez chwilę. Do tego dochodzą naprawdę dobre efekty specjalne i dialogi, które momentami są nieco prymitywne, ale trzeba przyznać, że potrafią spowoduje, że będziecie się zwijać na podłodze nie mogąc złapać tchu. Szkoda tylko, że polskie tłumaczenie niekiedy wyjaławia całość z dowcipu. Polecam oglądać w oryginale!
Ulubiona scena: przeczesywanie pustyni i przełamywanie „czwartej ściany”. [Szymon Pajdak]
4. Faceci w rajtuzach
Mel Brooks w wyśmienitej formie. Parodia nie tyle historii o Robinie z Loxley, ale konkretnej ekranizacji – Księcia Złodziei Kevina Reynoldsa z Costnerem w roli głównej.
Robin tworzy ruch oporu i podejmuje walkę z tyranem – choć w gruncie rzeczy wygłupia się, robi maślane oczy do Lady Marian, jest wesołym wodzem wesołej gromadki. Cary Elwes świetnie wykreował zabawnego, pełnego werwy i chęci do czynu Robina. Szelmowski uśmiech, lekkość gry i niewymuszony humor sprawiają, że jest on wyjątkowo udaną postacią. Z gracją “przyjmuje rękawice” i wyzwanie do pojedynku ze złym Szeryfem (który jest parodią i tak przerysowanego w oryginale Rickmana, co nie zawsze wychodzi na dobre). Z zapałem przemawia do niezbyt rozgarniętych wieśniaków, choć chwilami ponosi go w tych tyradach. W swojej drużynie Robin ma czarnoskórego Apsika, syna Akicha, przystojniaka imieniem Will Scarlett O’Hara, Rabina Tuckmana (w tej roli sam Mel Brooks) i innych wesołków. Dodatkowo uroku dodają filmowi wstawki rodem z wodewilu (tytułowa piosenka wykonana przez umundurowaną i urajtuzowioną grupę Robina) oraz nawiązania do innych klasyków (Don Giovanni, parodiujący scenę z Ojca Chrzestnego). Udana, niegłupia komedia, nie wolna od drobnych wpadek, lecz jako całość zdecydowanie godna polecenia, pełna naturalnego humoru.[Jan Dąbrowski]
https://www.youtube.com/watch?v=N7JmKW8xhrg
3. Ściśle tajne
Nick Rivers (znakomity Val Kilmer!) jest popularnym w USA muzykiem rockowym, który zostaje zaproszony na wielki koncert w NRD, gdzie wplątuje się w międzynarodową intrygę polityczną.
Absolutna jazda bez trzymanki i zdecydowanie jeden z najlepszych filmów ZAZ-u! Parodia kina wojennego i szpiegowskiego w której czerpano także z „Błękitnej Laguny” czy „Casablanki”. Opary absurdu są tutaj tak gęste, że zalecam otworzyć okno podczas seansu żeby się nie udusić. Praktycznie każdy motyw, bohater czy scena zapadają w pamięć tak mocno, że nawet kilka dni po seansie chodzimy z uśmiechem na ustach. Swoje robi także fantastycznie dobrana obsada, która powiela chyba każdy możliwy stereotyp oraz piosenki, która Kilmer wykonał osobiście, a które nawet podczas pisania tego tekstu nucę w myślach!
Najlepsza scena: totalnie odjechana scena w bibliotece, lekcja niemieckiego, scena z butami, scena z krową i genialna sekwencja strzelaniny podczas, której grano w „kółko i krzyżyk”! [Szymon Pajdak]
2. seria Hot Shots!
Pochodzące z wczesnych lat 90. legendarne opowieści o największym bohaterze amerykańskiej ziemi, Topperze Harleyu, to matki wszystkich filmów i wszystkich sequeli tych filmów (a przynajmniej tak głoszą reklamy). Swego czasu najkrwawsze produkcje jakie odważono się nakręcić, to być może nie pełen popis aktorskich możliwości, ale z pewnością szczyt popularności Charliego Sheena – potem było już tylko gorzej zarówno z projektami, które wybierał, jak i z ich finansowymi wynikami. Nie tylko zresztą Sheen tutaj bryluje – drugi plan, to absolutnie rozbrajający Lloyd Bridges oraz szlifujący swoje komediowe emploi John Cryer i Cary Elwes. Są także panie – równie ponętne, co nieporadne: Valeria Golino, która już po wsze czasy pozostanie Ramadą “ze wszystkich tajnych operacji we wszystkich dżunglach na świecie musiała pojawić się akurat w tej” Thomspon, gorąca Brenda Bakke, czyli Michelle “w moich rękach nic nie mięknie” Huddleston oraz Kristy Swanson jako swojski pilot Kowalski w tle. Do tego dochodzą liczne występy “gościnne”, m.in. Rowana Atkinsona czy Richarda Crenny, który z prawdziwą klasą i miną pokerzysty parodiuje porucznika Trautmana z serii o Rambo – i kto wie, czy nie wypada lepiej w oparach absurdu.
Oba filmy doskonale się uzupełniają – pierwszy chichra się głównie z sukcesu Top Gun i jego klonów, podczas gdy drugi to bardziej zaawansowana parodia kina wojennego jako takiego, z przywołanym wcześniej Rambo na czele. Gdzieś w tym wszystkim jeszcze mnóstwo zgrywy z pojedynczych, klasycznych już wtedy tytułów X muzy, jak 9 i 1/2 tygodnia, Superman, Tańczący z wilkami, Przeminęło z wiatrem, Zakochany kundel, Gwiezdne wojny, Kickboxer, Terminator 2, Nagi instynkt… Do tego dochodzą również jaja z popkultury jako takiej i politycznej sytuacji ówczesnego świata. Efektem tego dwa doskonałe filmy, które od ponad 20 lat śmieszą równie mocno, co w dniu premiery – takie, z których przerzucać się cytatami i, kultowymi już, scenami można się godzinami. Zrobione jest to na tyle zgrabnie, z werwą i wprawą oraz wyczuciem, iż nie ma prawa znudzić nawet po setnym seansie złapanym gdzieś przypadkiem w kablówce (a przecież i oryginalny polski przekład miały nie w kij dmuchał). Parodie, jakich dziś brakuje.
[Jacek Lubiński]
1. seria Naga broń
Któż nie zna Franka Debi… ekhm… Drebina? Wyciągnięty wprost z telewizyjnych akt wydziału specjalnego i wrzucony w sam środek intrygi. A raczej trzech intryg, z których każda polegała oczywiście na pozbyciu się w takim czy innym stopniu ważnej persony. Drebin przez lata musiał więc, kompletnie nieświadomie chronić prezydenta USA, brytyjską królową, a nawet oscarową ceremonię, na której wyczyniał cuda z Raquel Welch doprowadzając reżysera do palpitacji serca. W międzyczasie Drebin chronił rzecz jasna także amerykańskiego stylu życia, konstytucji, wolności, równości i światowego pokoju, z których każdą zamieniał dotknięciem palca w piekło na ziemi dla osób postronnych – na szczęście okazało się, iż większość z nich to byli przestępcy.
Trylogia Nagiej Broni to absurd na absurdzie już w samym sposobie tytularyzacji oraz plakatach reklamujących poszczególne odsłony. To popisowa rola Leslie Nielsena, który już wcześniej zabłysnął w Czy leci z nami pilot, choć przecież zaczynał jako uznany aktor dramatyczny. To cała galeria barwnych i jednocześnie pokracznych (tak fizycznie, jak psychicznie) postaci, w które wcieliły się prawdziwe legendy amerykańskiego kina, teatru i telewizji. To masa nieustannych gagów, z których każdy bawi jeszcze mocniej od poprzedniego. I kiedy myślimy, że nie da się bardziej dowalić do pieca trio Zucker-Abrahams-Zucker udowadnia nam, jak bardzo się myliliśmy, czyniąc z pojedynczych kwestii lub detali drugiego planu prawdziwe perełki. Naga broń to istna ostateczna zniewaga dla zwojów mózgowych, dobrego smaku i politycznej poprawności – a jednocześnie filmy, które ani razu nie przekraczają cienkiej granicy skrępowania, nie przeskakują rekina. Majstersztyki parodii, które dla wielu późniejszych komedii (również od ZAZu i Nielsena) wciąż stanowią niedościgniony wzór tego, jak należy bawić zarazem nie odrzucając widza. [Jacek Lubiński]