Ranking filmów WOJCIECHA SMARZOWSKIEGO. Wybór czytelników

W zeszłym tygodniu, z okazji premiery Wesela, zaprosiliśmy was do udziału w głosowaniu na najlepszy film Wojciecha Smarzowskiego. Poniżej prezentujemy wyniki. Sprawdźcie, które tytuły otrzymały od was najwięcej głosów, a które najmniej.
Warto zauważyć, że przez pewien czas filmy z miejsc pierwszego i drugiego szły łeb w łeb – finalnie oba zdecydowanie odstają zresztą od pozostałych.
8. Pod Mocnym Aniołem (2014)
Pierwszy poważny zgrzyt w karierze reżysera. O ile wcześniej alkoholizm podszywał wszystkie historie Smarzowskiego, to tutaj wysuwa się na pierwszy plan. Nie wiem, czy Smarzowski jest alkoholikiem, ale wiem jedno. Filmów o kosmonautach nie muszą kręcić kosmonauci. Filmów o klerze nie musi kręcić katolik. Ale filmy o problemach alkoholowych powinien kręcić ktoś, kto w tym temacie ma jakieś rozeznanie. Temat jest bardzo trudny, a podstawą filmu jest książka Jerzego Pilcha, która nosi znamiona autobiografii. Zamiast osobistego i intymnego portretu osoby dotkniętej poważną chorobą dostajemy ciąg obrazków zapijaczonych bohaterów, rzygających, srających, przeklinających i pierdolących się po kątach. O ile Pilch uprawia coś w stylu realizmu delirycznego, to Smarzowski totalnie nie radzi sobie z tą historią. Surrealistyczne wstawki burzą konstrukcję naturalistycznego portretu, bo twórca totalnie nie ma pomysłu na zakorzenienie ich w narracji. A widz dostaje niestrawny koktajl, który nie jest ani przestrogą, ani refleksją o naturze uzależnienia i wypada z pamięci po kilku dniach od seansu. [Szymon Skowroński]
7. Wesele (2021)
Obsesyjne poszukiwanie analogii wzięło górę nad jednowymiarowymi bohaterami i szczątkową fabułą, przygniatając wszystko swoim nadnaturalnym rozmiarem. Interesująca część wojenna, w najlepszych momentach przywodząca na myśl Wołyń, a także ewidentnie uwielbiane przez polskiego reżysera Idź i patrz Klimowa, zasługiwała na osobny metraż, który w pełni wykorzystałby zawarty w niej potencjał. Czy Smarzowski bał się, że wówczas nikt by na jego nowy film nie przyszedł? A może po prostu chciał złapać zbyt wiele srok za ogon? Nie wiem, w każdym razie taka decyzja zdecydowanie zadziałała na niekorzyść Wesela. [Jan Brzozowski, fragment recenzji]
6. Drogówka (2012)
Przypadek filmu, którego marketing zapowiadał coś zupełnie odmiennego od finalnego dzieła. Promowany jako czarna komedia – zbieranina skeczy o pracy polskiej policji – zaskoczył poważną fabułą z szerszą refleksją. Smarzowski stanął w rozkroku między swoim umiłowaniem do opisywania patologii za pomocą przaśnych, dosłownych żartów a próbą nakręcenia dreszczowca z wyraźną, misterną intrygą. Efekt jest dokładnie taki, jakiego można było się spodziewać, kiedy robi się dwie rzeczy naraz. Film nie jest ani jednym, ani drugim. Ale dostarcza kinowych emocji i, rzecz jasna, dzieli publiczność. Na plus należy zaliczyć standardowe już dla reżysera świetne aktorstwo i wyczucie filmowego nerwu, na minus – rozwleczenie, przedłużenie i wynaturzenie chyba każdego elementu składowego. Obraz jest po prostu za długi, by pod koniec nie męczyć – nie tylko eskalacją przemocy, wulgaryzmów i seksu, ale także formą i treścią. Sprawa kryminalna nie jest tak bardzo pasjonująca ani zajmująca, by rozciągać ją do dwóch godzin, a rodzajowe scenki nagrywane telefonami zawierają zbyt dużo internetowych sucharów, by uznać je za błyskotliwe. [Szymon Skowroński]
5. Kler (2018)
Smarzowskiemu można by jednocześnie sporo zarzucić – że próbuje wyważać otwarte drzwi (temat pedofilii wśród duchowieństwa nie jest już przecież tajemnicą, poruszało go nawet oscarowe Spotlight), że przesadza, zasiedlając Kler galerią grzeszników, wśród których, nawet na trzecim planie, trudno byłoby odszukać choćby jednego prawdziwego kapłana; że nie zawsze wychodzi mu łączenie fabularnych wątków, a opowieść o Trybusie prowadzi niejako obok pozostałych. Jako całość Kler jest jednak filmem dojmującym i dosadnym, a przy tym bardzo dobrze przemyślanym. Podobnie jak w Wołyniu (którego nie cierpię), tak i w Klerze Smarzowski potrafi tak zaplanować strukturę filmu, by był on dojrzały pod względem politycznym i nie dał się zamknąć w jednej myślowej szufladce. I choć Kler będzie za chwilę wykorzystywany i przez prawicę, i przez lewicę, to warto podejść do niego bez ukierunkowanego ideologicznie bagażu, bo broni się jako mądra, choć pesymistyczna wypowiedź o odklejaniu się Kościoła nie tylko od rzeczywistości, ale też od wartości, którym powinien służyć. [Grzegorz Fortuna, fragment recenzji]
4. Wołyń (2016)
Choć Smarzowski jest utalentowanym reżyserem i artystą o indywidualnym stylu, funkcja dydaktyczna Wołynia jest nader widoczna, a nawet – wielce pożądana. Nie jest to jednak dydaktyzm spod znaku starych mistrzów, wygładzony i sprofilowany tak, by zastępy uczniów gimnazjów i liceów zapełniały sale kinowe. Wołyń nie zbuduje frekwencji na szkołach. To temat zbyt trudny i kontrowersyjny, a w filmie zbyt drastycznie pokazany, by mogły oglądać go niedojrzałe umysły. (…) Niewiele jest bowiem dzieł filmowych, które mógłbym komukolwiek odradzić ze względu na to, że są zbyt dobre. Tak jest jednak z obrazem Smarzowskiego. Jego interpretacja wydarzeń, które do dziś wstrząsają historykami, jest tak dosadna i sugestywna, że oglądanie Wołynia może zaszkodzić co wrażliwszym widzom. Nie chodzi o epatowanie przemocą i wyjątkowo intensywne sceny ludobójstwa, choć tego u Smarzowskiego nie brakuje. Idzie tu raczej o przerażającą konstatację, że to ludzie ludziom zgotowali ten los. (…)” [Dawid Myśliwiec, fragmenty recenzji]
3. Róża (2011)
Historia, romans, wojna. Magiczne trio, które na widzów działa jak magnes. W swoim trzecim filmie Smarzowski połączył te trzy elementy i po raz kolejny zdobył uznanie widzów i krytyków. Jednocześnie, jeśli mnie pamięć nie myli, był to chyba najmniej kontrowersyjny film reżysera. Może skupienie się na prostej, ale dramatycznej historii uczucia dwójki ludzi rzuconych na tło okrutnej wojny jest dobrym rozwiązaniem do tworzenia pasjonującego kina? Po Róży filmowiec wrócił do swoich charakterystycznych chwytów i rozwiązań. Na uwagę zasługuje tutaj między innymi główny męski bohater – chyba jedyny w pełni pozytywny w filmografii autora. [Szymon Skowroński]
2. Wesele (2004)
Siłą napędową Wesela jest znakomicie napisany scenariusz, w którym historia powoli się rozwija, postacie ulegają przeobrażeniu lub dostają nauczkę, poszczególne wątki uzupełniają się i zazębiają, a napięcie rośnie niczym w rasowym thrillerze. Historia nade wszystko – to motto powinno być wtłaczane wszystkim filmowcom w szkołach filmowych na każdym możliwym kroku, przy każdej możliwej okazji. Smarzowski, absolwent wydziału operatorskiego, obraz wykorzystuje oszczędnie, ale efektywnie. Wplata do filmu ujęcia z VHS, kamerę trzyma blisko postaci, aktorom pozwala grać w długich ujęciach, w samym finale dopiero robiąc efektowny odjazd na kranie, który stanie się elementem wspólnym wszystkich jego obrazów. To oddalenie może być spojrzeniem z góry na przywary i wady Polaków, może być też zdystansowaniem się od zachowań i motywacji bohaterów, wśród których trudno znaleźć jednoznacznie dobrego i pozytywnego. [Szymon Skowroński]
1. Dom zły (2009)
Dom zły to film autentycznie skażony swoistą, śmierdzącą wódą i smarem „naszością”. I przez tą swojskość właśnie podwójnie dosadny i namacalny. No bo to nie jest jakaś tam abstrakcyjna historia z Honolulu. To tu i teraz. To siano, to błoto, to chamstwo, ta mentalność. Wszystko pokazane w perfekcyjny i bardzo przekonujący sposób. Z jednej strony historia niczym z PRL-owskiego księżyca, z drugiej co chwile przyłapujemy się na tym, że łykamy fabułę bez przysłowiowej popity, z całym dobrodziejstwem inwentarza. Bo tytułowy dom zły to moim zdaniem właśnie ówczesna Polska. To PRL, to PGR, to matka, macocha – wiecznie zalana i z podbitym przez męża okiem. Taka co to umrzeć nie pozwoli ale życie do granic obrzydzi. Bez lukru, bez picu, bez efekciarstwa. Zło po polsku i w czystej, przerażająco przaśnej postaci. Coś wspaniałego. Coś niezwykłego. [Przemysław Brożek, fragment recenzji]