Pro/Contra. DRIVE
PRO
Cóż, nie wejdę w głowę Refna i nie odpowiem na zarzut, że to szczwany oszust, który tak naprawdę nie kocha kina. Nie mam aż tak daleko idącej wiedzy, poza tym bardziej od osoby reżysera interesuje mnie efekt końcowy. Fałsz i wyrachowanie, które mu zarzucasz, są istotą sztuki, demaskowaną przez wszystkich świadomych twórców. Artyści to kłamcy i cwaniacy, każde ich dzieło to poza – nie istnieje coś takiego jak „autentyczność” w sztuce. Autentyczni to sobie mogą być licealiści piszący wiersze o złamanym sercu. Nie ma niczego dziwnego w tym, że Refn jako obcokrajowiec ma inne spojrzenie na amerykańską popkulturę niż Tarantino. Jego wizja jest nie mniej wartościowa – zdystansowana, zimna, laboratoryjna, wyobcowana, przefiltrowana przez europejską tożsamość. To nie miejsce, by dyskutować, który z panów jest zdolniejszy, ale zarzuty o nieuczciwość i granie pod publiczkę jakoś bardziej pasują mi do reżysera odcinającego kupony od Pulp Fiction niż do twórcy Neon Demon, konsekwentnie realizującego bardzo autorską wizję kina – wbrew nieprzychylnej krytyce i gwizdom w Cannes.
„Brak serca”? Skandynawski chłód to znak firmowy dzieł Duńczyka – w Pusherach nie komentował, a jedynie obserwował poczynania gangsterów, nie bez powodu też jego ulubionym aktorem został introwertyczny i wycofany Ryan Gosling. Tajemnica, jaka otacza głównego bohatera Drive, to źródło jego magnetyzmu i charyzmy. Czy fascynowałby tak samo, gdyby reżyser na siłę starał się przypisać jego zachowaniu i motywacjom jakiś wydumany „sens”? „Pretekstowa fabuła” i „forma jako cel sam w sobie” to zdecydowanie nie te określenia, jakich użyłabym wobec filmu, który podarował widzom jednego z nielicznych protagonistów kina XXI w., którego śmiało można określić kultowym.
To także poruszająca historia miłosna, nowoczesne spojrzenie na kino gangsterskie i kameralna tragedia, która obywa się bez wielkich słów, bez hollywoodzkiej pompy i bez traktowania widza jak idioty, minimalistyczna, subtelna i elegancka – w żadnym momencie nieprzeszarżowana. Sztampowa fabuła? Ktoś kiedyś powiedział o Casablance – zbierzcie w jedno wszystkie klisze i banały tego świata, a wyjdzie z tego arcydzieło. Historia zaczyna się niepozornie i dość powoli – ot, jakiś tam kierowca zakochuje się w pannie z dzieckiem. Potem spadają kolejne bomby: panna jest mężatką, mąż jest w więzieniu, wplątał się w nieciekawą sytuację, więc kierowca roztacza opiekę nad rodziną ukochanej kobiety – real human being and a real hero. Napięcie narasta, położenie staje się coraz bardziej beznadziejne, a uczucie między dwójką bohaterów rozwija mimochodem, a przecież tak wyczuwalnie. Wyważenie racji między melancholią i sensacją jest tutaj idealne. Gdyby Drive polegał jedynie na formie i nie był w swoim szkielecie rasowym thrillerem, to czy zachwyciłby tyle osób, które nie oglądają kina artystycznego? Dzieło Refna jest oglądane nie tylko przez filmowych krytyków, jest ważne dla „normalnych” widzów. Ten rzekomo przestylizowany obraz jak mało który przywraca wiarę w siłę filmowej historii. To tyle na temat rzekomej megalomanii i nadęcia tego filmu.
Podobne wpisy
Poza tym, sam podział na treść i formę jest przestarzały. Nie ma czegoś takiego, jak rozbuchana forma przykrywająca miałką treść. Forma JEST treścią. Dlaczego wciąż pokutuje błędne przekonanie, że film może przekazać jakąś myśl, wyłącznie korzystając z literackich środków wyrazu – dialogu, akcji, scenariusza? Historia, którą zbywasz krótkim: „sztampowa”, tak naprawdę wydarza się między słowami – w montażu, dźwięku, muzyce, obrazach. W ujęciach, które nagle ukazują nam całość w zupełnie innym świetle albo chociaż w tym szybkim pocałunku skradzionym w windzie. W ten sposób wilk syty i owca cała, zwolennicy akcji i zdeklarowani esteci pogodzeni, bo Drive działa na każdym poziomie. Tak się tworzy dzieła kompletne i współczesne klasyki. Filmy, które łączą, zamiast dzielić.
Na koniec jeszcze dwa argumenty niepodważalne: muzyka i Gosling odjeżdżający w siną dal ze śmiertelną raną w boku.
Katarzyna Kebernik