POWRÓT ŻYWYCH TRUPÓW. Zombie lubią mózgi, ludzie niekoniecznie
Reżyser naśmiewa się z powagi wypowiadanych przez punki komunałów (ktoś kocha śmierć, ktoś inny stwierdza, że jego ubiór wyraża styl życia), rozsądku „niebieskich kołnierzyków” (panikę magazyniera powstrzyma myśl, aby zadzwonić do szefa i na niego przenieść konieczność rozwiązania sytuacji bez wyjścia), wojskowej solidności (dewiza amerykańskiej armii powinna brzmieć „nigdy nie jest tak źle, aby nie mogło być jeszcze gorzej”). Dostaje się wszystkim, i tak jak Romero wskazywał, że do tragedii zawsze doprowadzała nieumiejętność porozumienia pomiędzy ludźmi, zbyt skupionymi na własnych uprzedzeniach, tak O’Bannon jest jeszcze bardziej pesymistyczny, bo nie wierzy nawet, aby współpraca przyniosła jakikolwiek pożytek.
Podobne wpisy
Oczywiście w całym tym fatalizmie kryje się źródło mocno absurdalnego humoru. Zombie są tu praktycznie nie do pokonania – zniszczenie mózgu nic nie daje, poćwiartowanie również – a jedyna na nie metoda, czyli spalenie w piecu, służy wyłącznie eskalacji zagrożenia – dym z komina tworzy chmurę, z której następnie spada deszcz na pobliski cmentarz. Efekt tego jest łatwy do przewidzenia. Co więcej, reżyser chciał, by jego żywe trupy jak najbardziej różniły się od tych Romero. Dlatego zombie w Powrocie… mówią, myślą, nawet biegają, a ich wygląd jest w dużej mierze zależny od rozkładu zwłok – jedne jeszcze przypominają ludzi, inne są już tylko szkieletami. Jest też ten zwany Tarmanem, najbardziej kultowy ze wszystkich, którego Frank i Freddy znajdują uwięzionego w pojemniku z gazem, a następnie niechcący ożywiają. Pokryty smarem, z wyrazem twarzy wyrażającym dziki entuzjazm, jako pierwszy woła za mózgami. Po nim będą kolejni, już bardziej wyrafinowani w technice zwabiania ofiar – po zabiciu medyków jeden z żywych trupów zgłosi się przez radio do centrali, aby przysłali więcej sanitariuszy. Ci przyjadą. A po nich kolejni. Tak działa ten świat.
Wisienką na torcie tej anarchistycznej zabawy jest warstwa muzyczna, soundtrack wypełniony punkowo-rockowymi piosenkami, które niektóre momenty zamieniają w prawdziwie kultowe. Taniec Trash do Tonight zespołu SSQ jest jedną z takich scen; inną wskrzeszenie całego cmentarza w takt Partytime w wykonaniu grupy o jedynej słusznej nazwie – 45 Grave. Osobiście najbardziej podoba mi się użycie piosenki, kiedy jeden z bohaterów, niechybnie zamieniający się w potwora, decyduje się popełnić samobójstwo, wchodząc do pieca krematoryjnego. Burn The Flames Roky’ego Ericksona nadaje scenie złowieszczego i ironicznego wymiaru, dzięki czemu trudno ją zapomnieć. W filmie jest parę innych momentów, które równie udanie przełamują konwencję, uzupełniając horror i komedię o zaskakujący tragizm. Dotyczy to również trupów, które polują na soczyste ludzkie mózgi, aby uśmierzyć ból bycia martwymi. Może to brzmieć niepoważnie, ale nie wtedy, gdy słyszymy to z ust przesłuchiwanego zombie.
W dokumencie dotyczącym realizacji debiutu O’Bannona, More Brains! A Return To The Living Dead, twórcy filmu, a zwłaszcza niektórzy aktorzy, wspominają, że aż do premiery nie bardzo wiedzieli, czy to połączenie horroru i komedii uda się początkującemu reżyserowi. Nie tylko dlatego, że tonacyjnie jest to rzecz niełatwa. Scenariusz mógł spokojnie stać się podstawą horroru w znikomym stopniu nacechowanego elementami komediowymi – od momentu, w którym punki uciekają z cmentarza i znajdują schronienie w domu pogrzebowym, fabuła praktycznie powiela schemat znany z pierwszego filmu Romero. Tymczasem O’Bannon postawił na przesadę, dzikość i tylko pozorny brak dobrego smaku (po obejrzeniu gotowego filmu ktoś ze studia nazwał go bliskim pornografii), w duchu komiksów wydawnictwa EC, na których się wychował. Te same cechy można znaleźć również w innych horrorach na podstawie jego scenariuszy – Sile witalnej Tobe’a Hoopera oraz wojennej nowelce B-17 z kultowej animacji Heavy Metal. Nieobecne były natomiast zarówno w bezpośredniej kontynuacji Powrotu żywych trupów, mocno odtwórczej, ale pozbawionej ostrzejszego charakteru oryginału (część trzecia w reżyserii Briana Yuzny jest dużo lepsza, choć ucieka od komedii w stronę makabrycznego romansu), jak i następnym filmie O’Bannona, wyjątkowo topornym Wskrzeszonym, według prozy H.P. Lovecrafta (akurat w tym przypadku winę mogą ponosić producenci, którzy nie dopuścili reżysera do końcowego montażu).
W bezpośrednim starciu z trzecią częścią serii Romero, Dniem żywych trupów, który miał premierę miesiąc wcześniej, to właśnie prześmiewcza wizja O’Bannona przyciągnęła do amerykańskich kin więcej widzów, jak również spotkała się z zaskakująco dobrym przyjęciem ze strony krytyki. Najwyraźniej w latach 80. rozrywka była bardziej w cenie od społecznego komentarza, nawet jeśli oba filmy mówiły praktycznie o tym samym, w podobnym, krytycznym tonie prezentując autorytet wojska. I choć żywe trupy z Powrotu nie niosą ze sobą żadnego przekazu ani ukrytej metafory, trudno nie rozpatrywać ich w kategorii najlepszych zombie w historii filmowego horroru. Myślą, mówią i bawią, nie rezygnując ze swojej jakże niebezpiecznej natury. Człowiek jest przy nich nie tylko bezbronny, ale jawi się jako głupszy. Apokaliptyczny wręcz finał nie powinien nikogo dziwić.