Postaci, którym CHCIAŁOBY SIĘ PRZYWALIĆ w twarz
Jar Jar Binks – Gwiezdne wojny: Mroczne widmo
Wszyscy fani Gwiezdnych wojen są chyba zgodni… nie ma bardziej irytującej postaci aniżeli Jar Jar Binks. To klasyczne uosobienie cringe’u, beznadziei oraz irytacji w jednym. O ile jestem w stanie Lucasowi wybaczyć zniszczenie do cna prequeli, tak postać Jar Jara to wręcz ukoronowanie dziwacznych pomysłów reżysera. Z jednej strony to bowiem tragiczne wręcz CGI, na które trudno jest patrzeć przez dłuższą chwilę, z drugiej to jedna z bardziej rasistowskich inkarnacji, jakie przyszło nam oglądać w historii kina. Na miejscu jamajskich rastafarianów bojkotowałabym produkcję tylko ze względu na tę postać. Z pozoru może to wydawać się nieśmiesznym żartem, jednak im dalej się w to zagłębiamy, tym bardziej widać, że franczyza Gwiezdnych wojen została sprowadzona do poziomu żenady. Choć od premiery Mrocznego widma upłynęło już 30 lat, do dzisiaj wszyscy pamiętają o tej postaci jako o całkowitej ujmie na honorze. Wydaje się, że nie tylko fani serii chętnie przywaliliby mu w twarz.
Alma – Nić widmo
Żaden film od czasów Amadeusza nie wykończył mnie psychicznie tak jak Nić widmo. Ale też żadna bohaterka od dawna nie zasługiwała, aby dać jej w twarz, tak bardzo, jak miało to miejsce w przypadku Almy. Zamiast być wdzięczną, iż została choć na chwilę dostrzeżona przez geniusza, jakim jest Woodcock i że ma możliwość mieszkania i pracowania z nim, zachowuje się, jakby była nie wiadomo kim, strojąc nieustanne fochy oraz pokazując, jak w wielkim poważaniu ma zasady panujące w domu, do którego została przyjęta. Nie byłam w stanie patrzeć na jej arogancję, ale w pewnym momencie zdałam sobie sprawę z tego, iż główni bohaterowie są siebie warci.
Shia LaBeouf – Indiana Jones i Królestwo Kryształowej Czaszki
Shia LaBeouf to przykład aktora, który może by i umiał coś zagrać, ale na ogół porzuca ten pomysł już na początku filmu. Nie inaczej było w przypadku totalnej aberracji, jaką był Indiana Jones i Królestwo Kryształowej Czaszki, gdzie wcielił się w postać syna słynnego archeologa – Mutta Williamsa. Oczywiście zamysł twórców, by zrobić z niego pomocnika w stylu Marlona Brandon z filmu Dziki, był jak najbardziej chwalebny, jednak by wypalił, konieczne byłoby zatrudnienie aktora, który tchnąłby w tę postać życie. Jak się okazało, jego bohater zupełnie nic nie wnosi do serii, miał jedynie przyciągnąć do kin młodą rzeszę fanów. Niestety przez większość czasu miałam ochotę dać mu w twarz, a w szczególności w scenie, gdy kłóci się z własną matką o to, kto jest jego ojcem. Oczywiście tego typu scen jest w produkcji dużo więcej, a sam pomysł, by zrobić z niego bohatera kolejnych przygód Indiany Jonesa, powodował, że miałam ochotę dać w twarz twórcom. Dobrze, że na straży marki stoi niezawodny Harrison Ford, który swojej życiowej roli tak łatwo nie odda.