search
REKLAMA
Artykuły o filmach, publicystyka filmowa

POMIĘDZY AZJĄ I AMERYKĄ. Kto i dlaczego robi lepsze KINO AKCJI?

Szymon Skowroński

7 lutego 2019

REKLAMA

W ostatnich latach mamy do czynienia z wykładniczym wzrostem liczby kręconych i publikowanych filmów. Myślę, że nie będzie dużo przesady w stwierdzeniu, że amerykańskie filmy akcji drastycznie obniżyły swój poziom. Początków tej tendencji doszukuję się około roku 2008, przy okazji powstania dwóch filmów: Uprowadzonej i Ultimatum Bourne’a. Nie chodzi o to, że są to filmy złe – chodzi o to, że ułatwiły filmowcom pewien proceder. Mianowicie ultraszybki montaż scen akcji pozwolił na „żonglerkę” ujęciami z aktorami i z kaskaderami. Od tamtego czasu każdy aktor może zostać gwiazdorem kina akcji – wszystko załatwia się montażem. O ile Ultimatum… było pod tym względem przykładem jak najbardziej pozytywnym, to już chociażby trzecia odsłona serii z Liamem Neesonem oferuje niemal bolesne dla oczu rozwiązania montażowe. Ten film powstał trzy lata po wspomnianym wcześniej The Raid: Redemption, co unaocznia, jak bardzo amerykańskie kino akcji jest uwstecznione względem tego z Azji. Oczywiście, można polemizować, czy Uprowadzona to dobry przykład, bo przecież reżyserem jest francuski wyrobnik Olivier Megaton (przerażająco słaby twórca), ale jest to produkt hollywoodzki.

W czasach, gdy z Azji napływały filmy takie jak Bohater, Nieustraszony, cykl Ip Man, Dom latających sztyletów, 13 zabójców, W pogoni, Słodko-gorzkie życie, Kung Fu Szał czy Człowiek znikąd, w USA powstawały kolejne klony i ubogie wersje Matrixa albo kolejne adaptacje komiksów, które na pewien czas zdominowały gatunek. Po 2000 roku upadały legendy takich solidnych weteranów gatunku jak Arnold Schwarzenegger, Jean-Claude Van Damme czy Steven Seagal. Dwie odsłony Tarantinowskiego obrazu Kill Bill to, znowu, oczywisty hołd dla azjatyckiego kina, pojedyncze udane filmy o Bondzie to raczej wyjątek od reguły. W czym rzecz? Ano głównie w tym nieszczęsnym montażu. Jego istotę najlepiej oddaje przykład filmów realizowanych przez Jackiego Chana – tych z Chin i tych z USA. Wystarczy odpalić jakikolwiek wczesny obraz Chana, który sam wyreżyserował i do którego zaplanował choreografię. Te filmy to poezja. Przygotowane pieczołowicie ruchy postaci i kamery, latające elementy scenografii i rekwizyty, idealna choreografia walk. Chan w jednym ujęciu umieszczał kilka następujących po sobie wydarzeń, co sprawiało, że akcja była pełna życia, a oglądanie jej stanowiło prawdziwą ucztę dla oczu. Kiedy tylko wyjechał do Stanów, amerykańscy producenci zlecili montaż swoim ludziom, co skutkowało tym, że cięcie odbywało się co pół sekundy lub sekundę, a bijatyki zostały pozbawione całej swojej finezji. Amerykańscy montażyści mają dużo mniejsze wyczucie niż ci z Azji, którzy, nawet jeśli są to nieznani z twarzy i nazwisk rzemieślnicy, są prawdziwymi bohaterami kina akcji. Gdy widzę, jak Lee Smith odbiera Oscara za montaż, i przypominam sobie jego pracę wykonaną w filmie Batman: Początek, odnoszę wrażenie, że coś tu poszło nie tak.

Wydaje mi się więc, że filmowcy z Azji są lepiej przygotowani do łączenia ze sobą różnych ujęć, a należy dodać, że są to trudne i złożone ujęcia, z masą ruchu na pierwszym planie i masą detali na dalszych planach. Co więcej – Azjaci co i rusz udowadniają, że rozumieją istotę kina akcji. Nie chodzi tu bowiem tylko o to, by w historii poupychać jak najwięcej scen przerywników w postaci bijatyk czy strzelanin. Wzorem wuxia zarówno postać, jak i fabuła powinny rozwijać się za sprawą tego typu scen. Połowa ekranowych pościgów w najnowszej odsłonie przygód Bonda, Spectre, jest tylko wypełniaczem, niemającym większego wpływu na jakikolwiek aspekt historii. Większość bijatyk w jakimkolwiek filmie ze stajni Marvela to filmowe ekwiwalenty komiksowych plansz zapełnionych gigantycznymi onomatopejami – ale film to nie komiks. Większość azjatyckich filmów, które miałem okazję obejrzeć, zapewnia akcję mającą znaczenie dla fabuły i mówiącą coś o bohaterze. Kino akcji ze Wschodu to nie tylko egzotyka, ciekawe scenografie, mniej opatrzone plenery, ale także, a może: przede wszystkim, solidniejsze, kreatywne i warsztatowo bezbłędne ekipy. Azjatyckie filmy bez przerwy zaskakują, a od filmów amerykańskich coraz częściej mam ochotę zrobić sobie przerwę.

REKLAMA