POLSKIE WIDOWISKA HISTORYCZNE. #100latniepodległości
Potop (1974) reż. J. Hoffman
Film dzierżący przez długi czas tytuł najdroższego w historii polskiego kina (105 milionów złotych budżetu) kręcono przez pięć lat. Zaangażowano tysiące statystów, wybrano dziesiątki planów zdjęciowych w Polsce, Białorusi i Ukrainie, zaangażowano historyków oraz pisarza Wojciecha Żukrowskiego do sprawowania pieczy nad scenariuszem. Jerzy Hoffman, chociaż nakręcił ponad pięciogodzinną epopeję, okroił tekst pierwowzoru, ale nie zatracił istoty sienkiewiczowskiego dzieła, dzięki czemu Potop został uznany za wierną adaptację. Rozmach produkcji i umiejętności reżyserskie Hoffmana do dziś mogą budzić niemałe uznanie, a słynna już scena pojedynku między Kmicicem (Daniel Olbrychski) a pułkownikiem Michałem Wołodyjowskim (Tadeusz Łomnicki) to jeden z najlepszych, jeśli nie najlepszy pojedynek na szable polskiego kina historycznego. Angaż Olbrychskiego wzbudził sprzeciw ze względu na jego rolę antagonisty w Panu Wołodyjowskim, Azji Tuchajbejowicza, ale koniec końców występ aktora spotkał się z wielką aprobatą, podobnie jak cały film (warto dodać, że Olbrychski nie korzystał z usług kaskaderów). W 2014 roku do kin weszła okrojona wersja Potopu o podtytule Redivivus, co nie spodobało się wielu widzom i krytykom.
Gniazdo (1974) reż. J. Rybkowski
Film, który – gdyby poświęcono mu odpowiednio dużo warsztatowej uwagi – mógłby stać się klasykiem podobnym do Krzyżaków. Gniazdo opowiada historię Mieszka I, w przededniu bitwy pod Cedynią przypominającego sobie wydarzenia, które doprowadziły do starcia. Film Jana Rybkowskiego ze scenariuszem Aleksandra Ścibora-Rylskiego pokazuje Mieszka i jego pobratymców jako rozdartych pomiędzy starymi, pogańskimi tradycjami i przyzwyczajeniami a chrześcijaństwem — nowym, nie do końca poznanym i przyjętym do pewnego stopnia dla korzyści. Gniazdo mogłoby być filmem wybitnym gdyby przeznaczyło więcej czasu na przedstawienie postaci, zarysowanie ich charakterów i relacji. Rybkowski co prawda nie nudzi fabularnie, ale bohaterowie pozostają zbyt jednowymiarowi, by wczuć się w tę, skądinąd świetnie wykreowaną, atmosferę. Film, choć całkiem niezły i dość nietypowy w polskiej kinematografii, miał znacznie większy potencjał również za sprawą świetnej roli głównej Wojciecha Pszoniaka.
Kazimierz Wielki (1975) reż. E. Petelska, C. Petelski
Jak w Gnieździe opowieść o Mieszku I była zwięzła, osnuta wokół konkretnego wydarzenia, tak film Ewy i Czesława Petelskich jest jego przeciwieństwem. Kazimierz Wielki, opowiadający o życiu jedynego polskiego króla o tak wyjątkowym przydomku, wzbudza mieszane uczucia. Dzieło zrealizowano z niewątpliwą starannością inscenizacyjną, a wiele scen (między innymi bitwa pod Płowcami czy pojawienie się biczowników) potrafi oczarować. Bohater filmu Petelskich z założenia miał być postacią wieloznaczną, o pogłębionej psychologii, co w większości się sprawdza, choć pierwsza połowa filmu miewa w tej kwestii kłopoty. Nieco większy problem stanowi fabuła, która chcąc szczegółowo przedstawić całą biografię króla, pozbawiona jest wyrazistego wątku głównego, a sama obecność postaci Kazimierza Wielkiego tego nie naprawia. Do tego dodać można tło polityczne — Petelscy nie ukrywali bowiem nawiązań ideologicznych swojego filmu, który wielu odczytywało jako analogię do władzy sprawowanej przez Edwarda Gierka oraz samego tematu podporządkowania się jednostki decyzjom państwa. Choć dziś te polityczne odniesienia w Kazimierzu Wielkim nie rzucają się już tak w oczy, a sam film pozostaje całkiem udaną biografią wybitnego polskiego władcy, to brakuje tu nieco bardziej spójnej fabuły.
Ogniem i mieczem (1999) reż. J. Hoffman
Podobne wpisy
W latach siedemdziesiątych w polskim kinie historycznym dominowały adaptacje literatury narodowej, natomiast po odzyskaniu niepodległości podobne im filmy znamiennie nazywano ekranizacjami lektur. Widać to wyraźnie w Ogniem i mieczem, ostatniej (a tak naprawdę pierwszej) części sienkiewiczowskiej Trylogii, której przeniesienia na ekran podjął się, a jakże, Jerzy Hoffman. Po prawie ćwierćwieczu od Potopu w oczy rzuca się jednak chęć dostosowania poetyki filmu do panujących również na Zachodzie trendów. Opowieść, której głównym bohaterem jest Jan Skrzetuski (Michał Żebrowski), okazuje się bowiem znacznie szybciej poprowadzona i pobieżniej potraktowana niż fabuła w epopejach z przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Poetyka charakterystyczna dla kina tamtego czasu — szybka, widowiskowa, podniosła — sprawiła jednak, że wielu widzów, zwłaszcza młodszych, zaakceptowało tę wersję Ogniem i mieczem.
Quo vadis (2001) reż. J. Kawalerowicz
I znów Henryk Sienkiewicz, lecz tym razem nie Polska, a starożytny Rzym i nie Hoffman, a Kawalerowicz. Produkcja tego widowiska pochłonęła ponad 76 milionów złotych i do dziś pozostaje najdroższym przedsięwzięciem filmowym w historii Polski. Ogromny budżet nie sprawił jednak, że Quo vadis jednogłośnie obwołano sukcesem artystycznym. Wręcz przeciwnie, wielu krytyków i widzów stwierdziło, że film Kawalerowicza jest dowodem na to, iż w Polsce nie ma miejsca na historyczne superprodukcje. Twórcom zarzucano choćby jawną sztuczność scenografii, zbyt powolne, niemal statyczne tempo, mdły wątek miłosny czy nierówne aktorstwo. Quo vadis ma oczywiście swoje plusy, bo kilka ról wypada naprawdę solidnie, a problemy władzy i religii potrafią zaintrygować. Nie było to jednak widowisko, którego publika oczekiwała. Adaptacja powieści Sienkiewicza do dziś stanowi ostatnią próbę stworzenia polskiej superprodukcji historycznej. Być może pamięć o średnio udanym Quo vadis jest jednym z czynników powstrzymujących twórców od powrotu do gatunku.