Ponoć Polaków można spotkać wszędzie, jak Ziemia długa i okrągła – również w kinie, w którym pojawiamy się nie od dziś w przeróżnych postaciach. Oczywiście kinematografia rodzima to jedno, a zachodnie postrzeganie drugie. Dlatego też poniższa rzecz tyczy się tylko i wyłącznie kina zagranicznego, które, przynajmniej na pierwszy rzut oka, nie ma nic wspólnego z Polską.
Nie uświadczycie tu więc osławionej Listy Schindlera, Pianisty czy ostatnich dokonań Stevena Seagala. Krótko mówiąc, niemal każdy film, który powstawał w naszym kraju bądź korzystał z rodzimej ekipy, nie ma tu racji bytu (chyba że znalazło się w nim coś naprawdę wartego wzmianki). Faktem jest, że w niektórych z poniższych przykładów występują polscy aktorzy, a za jeden z nich odpowiada reżyser polskiego pochodzenia – niech to jednak będzie dopuszczalne minimum.
Wybrane tytuły są moim zdaniem najciekawsze, najbardziej wyraziste i zapadające w pamięć nam, Polakom. Niektóre w taki czy inny sposób mają wpływ na to, co dzieje się na ekranie, bądź też dobitnie zaznaczają się w świadomości odbiorcy. I choć nie wszystkie miałem okazję obejrzeć, to ich sława sprawiła, że także pokusiłem się o krótki opis. Kilka z nich ma wydźwięk komediowy, kilka całkiem poważny, a nad innymi aż trzeba się zastanowić. Nie oceniam żadnego, a po prostu czysto obiektywnie zwracam na nie uwagę. Kolejność filmów dla ułatwienia jest alfabetyczna (mniej więcej, ale tylko czasem mniej, a czasami więcej).
Kryminalno-prawniczy serial Rake z Australii również wykorzystuje w fabule uroki zagranicznej polonii. Oprócz pojawiającej się w jednym z odcinków Elizabeth Debicki i obowiązkowego dla produkcji z tamtego regionu Jacka Komana, w serialu jest dużo wątków z Polakami. Są tam na przykład polskie partie, polskie imprezy i polscy bohaterowie drugiego planu, mówiący w dodatku w rodzimym języku – z reguły dobrze, bo w większości obsadzono aktorów z Polski, którzy dobrze znają nasz język, np. Martę Kaczmarek. Generalnie większość Polaków jest w serialu przedstawiona w ciepły i sympatyczny sposób.
Tymczasem już na początku dziwacznego Ratunku! Awaria jakaś Polka kłóci się o auto, które „odpowiednio zmodyfikował” jej Jerry (Jack Black). Dziewczyna, której twarzy nawet nie dane jest nam obejrzeć (choć tył prezentuje się odpowiednio intrygująco), używa angielskiego na przemian z polskim, który dodatkowo ubarwia konkretnymi epitetami. Potem Jerry z kolegą podsumowują zdarzenie: „Mówiłem ci, że nie będzie zainteresowana wielkimi rurami. Polka czy nie, to wciąż dziewczyna”. Dziewczyna ta to przypuszczalnie Karolina Wydra (jako Gabrielle Bochenski). Choć w filmie wystąpiła też Basia Rosas (Andrea). Towarzyszy im jeszcze Tomasz Sołtys (Carl) oraz sama Mia Farrow, która wcieliła się w pannę Falewicz. Wszystko to jednak postaci dalekiego planu, które z samą Polską niewiele mają wspólnego, a na fabułę i pozostałych bohaterów w ogóle nie mają wpływu. Ich obecność pozostaje więc słodką tajemnicą Michela Gondry’ego.
I coś z nowości. W filmie Richard Jewell Clinta Eastwooda para dziennikarzy usilnie szuka ciekawych tematów na newsa. Niestety jedyne co znajdują, to wyznanie jakiegoś faceta, który przyznał się do bycia spokrewnionym ze znaną… polską gimnastyczką. Jak nietrudno się domyśleć, pismaki zgodnie przyznają, iż nie jest to specjalnie frapująca informacja…
W 18 odcinku trzeciej serii Rockefeller Plaza 30 główna bohaterka, Liz Lemmon (Tina Fey), wkurza pracowników hotelu, po czym stwierdza, że nauczyła się od nich trochę języka i rzuca jakieś kompletnie niezrozumiałe dla Polaka zdanie, które według napisów znaczy „Proszę – zamknij się, kobieto!”. Całość brzmi trochę jak węgierski. Wcześniej, opowiadając o sobie jednemu z tych ludzi, mówi ze szczerym uśmiechem: „Mamy powiedzenie, że śmiech to najlepsze lekarstwo, więc… jestem trochę jak lekarz. Tak jak ty byłeś w Polsce”. Jest też kobieta o imieniu Nadia – trochę mało „nasze” imię, dlatego podejrzewam, że to część żartu i tak naprawdę to nie są Polacy, a Liz jest zwyczajnie mało rozgarnięta. Udowadnia to zresztą jeden z odcinków czwartego sezonu, w którym Liz mylona jest ze sprzątaczką i słyszy: „Please come back later. No Polish”. Generalnie – w dużej mierze przez wzgląd na grającą jedną z ról Jane Krakowski oraz nawiązania do Chicago, z którego przyjechała Liz – polskie dowcipy powracają niczym bumerang. Niektóre z nich są nawet usuwane z emisji, jak chociażby wspomnienie o wbiciu się na „polish wedding” w odcinku numer trzy, sezonu numer three.
W słodko-gorzkiej Rodzinie Savage’ów na chwilę pojawia się Polka, Kasia – dziewczyna głównego bohatera, która musi wracać do kraju, gdyż skończyła się jej wiza. Polką jest… Brytyjka, Cara Seymour, więc nie pada ani słowo w naszym rodzimym języku, co z jednej strony nieco rozczarowuje, ale przynajmniej twórcy uniknęli popadania w schematy i śmieszność. Zresztą choć rola to niewielka, to sympatyczna i pozytywnie nastrajająca – szczególnie gdy w końcówce dowiadujemy się, że Jon Savage leci do Polski w interesach, tym samym dając związkowi kolejną szansę. Sam film też daje radę – życiowy, ale na szczęście nie w typowo polski sposób.
Tymczasem w Rodzinie Soprano służąca – Liliana Wosilius (pochodząca z Węgier Katalin Pota) – jest Polką, podobnie jak jej chłopak Stasio, wraz z którym stara się o nowe obywatelstwo. W pierwszym odcinku trzeciego sezonu, obydwoje siedzą w parku i rozmawiają, częściowo po naszemu, choć to dość łamana polszczyzna, trudna do zrozumienia nawet dla Polaków. Praktycznie ze słuchu można wyłapać jedynie „Kurwa twoja mać” przetłumaczone w napisach jako: „Fuck his whore of a mother”… W dodatku nasza krajanka kradnie sztućce. A żeby było jeszcze ciekawiej, to Stasia zagrało dwóch aktorów. W jednym z odcinków pierwszej serii (Full Leather Jacket, w którym skórzana kurtka podarowana Stasiowi stała się osią fabuły) był to autentyczny Polak, Marek Przystup. Ale już w scenie w parku w kolejnej serii był to amerykański aktor o zupełnie innej fizjonomii.
W szóstej serii natomiast, pomocą w domu Soprano zostaje Elżbieta, czyli znana nam już z Plotkary Zuzanna Szadkowski, dla której był to debiut w amerykańskiej telewizji.
Tymczasem w Rozdartej kurtynie Alfreda Hitchcocka, Paul Newman dość nieoczekiwanie trafia za żelazną kurtyną na hrabinę Kuchińską. To Polka (a w rzeczywistości rosyjska aktorka, Lila Kedrova) – ekscentryczna starsza pani, która tuła się po Wschodnich Niemczech w oczekiwaniu na potencjalnego sponsora wizy do Ameryki. Z Paulem dobija więc targu, a następnie heroicznie ratuje mu życie, tym samym zaprzepaszczając wszelkie szanse na spełnienie swych marzeń.
Kiepski horrorek Rozpruwacz umysłów proponuje nam z kolei Lance’a Henriksena pilotującego Wilgę 35 – nawet informuje on o tym fakcie pasażerów, którym lot się nie podoba. Wiedza na temat polskiego sprzętu nie zmienia jednak wiele w ich nastawieniu.
I kolejny sitcom, tym razem słynne Różowe lata 70. z Ashtonem Kutcherem i Milą Kunis – tu w jednym z odcinków pierwszego sezonu mocno nielubiana teściowa, będąc na mszy w kościele, pyta z niesmakiem:
„Dlaczego tu jest tylu Polaków?”.
Nie umiem odpowiedzieć.
W filmie najstarszego działającego twórczo reżysera, który zmarł niestety niedawno w imponującym wieku 106 lat – Manoela de Oliveiry, Ruchome słowa, John Malkovich gra kapitana polskiego pochodzenia, który nosi nazwisko Walesa (sic!). Czyżby kolejna łatka, jaka na stałe przylgnęła do naszego kraju? Co ciekawe, podczas jednej z rozmów z pasażerami wielu nacji, wspomina on, że Polacy są uzdolnieni językowo.
Niemiła za to i mało pochlebna wzmianka ma miejsce w filmie S.W.A.T. Jednostka Specjalna, gdzie antyterroryści powstrzymują szaleńca, który grozi „palnięciem sobie w łeb” i żąda limuzyny, dwunastopaka piwa oraz goździkowych fajek. Szaleńcem tym okazuje się Polak, z którego narodowości – po aresztowaniu – drwią gliniarze.
W serialu Santa Clarita Diet polskie akcenty pojawiają się najpierw w postaci polskich pączków, którymi obdarowana staruszka serbskiego pochodzenia gardzi. Później przywołuje się też Rybnik jako miejsce, gdzie w XVI wieku rzekomo odnotowano obecność nieumarłych… Mąż głównej bohaterki znajduje w sklepie ezoterycznym dwie stare ryciny, które naprowadzają na trop serbskiej legendy o nieumarłych (pada nazwa miejscowości Pozica, pewnie chodzi o serbską Požegę).
W animowanym serialu Scooby-Doo i drużyna gwiazd (org. Laff-A-Lympics) bohaterowie z kreskówek Hanna-Barbera uczestniczą w międzynarodowej olimpadzie. W jednym z odcinków drugiej serii – Canada and Warsaw, Poland – zawody odbywają się, jak zdradza tytuł, także w Warszawie. Jest nawet odpowiednio odtworzony Pałac Kultury i Nauki.
Popularny mini-serial brytyjski Sherlock także skręca w naszym kierunku w sezonie trzecim – i to dosłownie. W ostatnim odcinku Holmes ma bowiem zostać za karę wysłany na misję w Europie Wschodniej, a jego brat przegląda pod tym kątem Polskę, na mapie której wyraźnie zaznaczone jest miejsce w okolicach Puław. Ciekawie brzmi także kryptonim misji: „Ugly duckling” („Brzydkie kaczątko”). Czyżby aluzja do ewentualnego przeciwnika dla legendarnego detektywa?
Jeszcze ciekawiej pod tym względem prezentuje się początek sezonu czwartego – kiedy Mary podróżuje po świecie przez moment miga na ekranie mapa Polski północnej, a za moment widzimy, jak bohaterka przejeżdża obok budynku z napisem „Rachwald Kiełbaski”, na murze którego dodatkowo umieszczono napis „Solidarność”. Fakty te miłośnicy teorii spiskowych mogą śmiało łączyć ze sceną po napisach, w której to Mary mówi do Sherlocka „go to hell” („idź do piekła”) – być może to ukryta wskazówka dla detektywa, aby ten odwiedził nasz niewielki półwysep 😉
Dość niespotykanym nalotem (tak, to dobre słowo w tym wypadku) może poszczycić się kanadyjski horror The Shrine z 2010 roku. Akcja tegoż toczy się w małej polskiej wsi, Alwanii (?!). Amerykańscy dziennikarze szukają w niej zaginionego przyjaciela, wobec czego spotykają na swojej drodze sporo „Polaków”. Dość powiedzieć, że jakaś połowa fabuły została tu zresztą nakręcona w języku… cóż, polsko-podobnym, z którego można boki zrywać. Dodatkowo film odchodzi od wizerunku typowego Polaka, który z reguły zawsze wygląda jak mysz kościelna – w The Shrine mamy bowiem do czynienia z typową rasą panów, czyli blond włosy, niebieskie oczy, muskulaturka… A zresztą, zobaczcie sami:
W Le Silencieux z 1973 roku, główny bohater, Clement Tibere (Lino Ventura), ścigany przez KGB podczas podróży samochodem, aby zmylić „ogon”, w pewnym momencie zaprasza do środka dwoje autostopowiczów z Polski – proponuje, aby przejęli od niego kierownicę, on zaś w tym czasie utnie sobie drzemkę. Para mieszana z naszego pięknego kraju wsiada do samochodu – chłopak za kółko, dziewczyna obok i ruszają w drogę śpiewając swojskie „Płonie ognisko i szumią knieje”. Aż się serce raduje.
W jednym z odcinków nieśmiertelnych Simpsonów, Olimpiada ma się odbyć w Springfield. Ale nie dochodzi do tego m.in. dlatego, że Bart nabija się z przedstawicieli innych państw – w tym z Polaków. Z kolei w innym epizodzie sezonu dwudziestego, pojawia się jedno z przypuszczalnych tłumaczeń inicjałów „S.B.” na breloku Sideshow Boba – bohaterowie wychodzą z założenia, że może to być polska… Służba Bezpieczeństwa. To się nazywa nadinterpretacja.
Z kolei w innym odcinku Homer, chcąc nauczyć dzieciarnię używania tak zwanych jazz hands, śpiewa piosenkę kibiców Celticu Glasgow na cześć Artura Boruca („Artur Boruc, the Holy Goalie”).
Kilka innych smaczków z tego serialu do obejrzenia TUTAJ.
Akcent polski znalazł się także w rosyjskim filmie Sługa dwóch panów. Akcja toczy się w okresie wojny północnej w 1709 roku. Bohaterowie przemierzają kolejno państwa europejskie: Francję, Polskę i Rosję (choć kręcono jedynie w tym ostatnim, z udziałem ichniejszych aktorów). Na uwagę zasługuje dbałość o szczegóły. Stosownie do miejsca słyszymy więc poszczególne języki, z których polski pojawia się w – a jakże! – gospodzie.
Tymczasem w amerykańskim thrillerze Stag Night w jednej ze scen można dostrzec doprawdy frasujący i jednocześnie rozkoszny akcent, jakim jest graffiti na ścianie metra, głoszące: „dupa”. Pewnie fani wampirów z Burbank tam byli.
O tym, że Chopin i inni kompozytorzy polscy są znani i cenieni w Azji wiadomo nie od dziś. Jednak nie tylko oni, co udowadnia ósmy odcinek południowokoreańskiego serialu Stairway to Heaven, w którym wybrzmiewa pewien polski hit dyskotekowy. Zresztą zobaczcie sami:
I historia najnowsza kina. W Stevie Jobsie Kate Winslet wciela się w autentyczną postać Joanny Hoffman – córki tego Jerzego, reżysera. W jednej ze scen tłumaczy małej dziewczynce swój dziwny akcent i pochodzenie. Ale to wszystko – Joanna w ogóle nie sięga po język polski w tym filmie, a jej rodowód nie ma fabularnie właściwie żadnego znaczenia. Ale Oscarowa nominacja dla aktorski jest. Prawdziwa Joanna również ponoć jej rolą zachwycona. Nie jest to zresztą pierwszy taki „polski” występ Winslet, gdyż dekadę wcześniej w Zakochanym bez pamięci grała Clementine Kruczynski.
Stujednolatek, który nie zapłacił rachunku i zniknął, czyli szwedzki film z 2016 roku, proponuje nam trochę polskiej zaściankowości. Bohaterowie przyjeżdżają z Rosji na stację Chotyłów, gdzie dosiada się do nich koleś, który ich ściga. Potem zatrzymują pociąg na jakimś zadupiu, po czym kradną przedpotopowy furgon Poczty Polskiej (ale z niezbyt polską rejestracją) i pomykają nim do Berlina, a później do Szwecji. Można i tak.
Oscarowy, wstrząsający i niewygodny Syn Szawła, choć stworzony został w całości przez Węgrów w ich ojczyźnie, jest jasno osadzony w jednym z obozów koncentracyjnych na ziemiach polskich. Słychać zatem w tle często rodzime słownictwo, a na drugim planie przemyka kilku naszych aktorów. Niestety to, co słychać, stanowi raczej mało chlubny wycinek historii – aczkolwiek twórcy nikogo tutaj nie osądzają, a sami Polacy pokazują się również z tej dobrej, walecznej strony.
Klasyka Johna Hughesa, Szesnaście świeczek, również doczekała się skromnego smaczku polskiego. W tejże komedii jednym z motywów jest ślub siostry głównej bohaterki. Jej nową rodziną mają być niejacy Ryszczykowie, z których nazwiskiem wszyscy mają nie lada problem (Rice Chex?). W mamę Ryszczyk z gracją wcieliła się pochodząca z Chicago Margaret Kotlisky, jednak, poza oczywistym skojarzeniem, polskość nie ma tu znaczenia.
A skoro już przy walecznych jesteśmy, to Robert Shaw ma w Szkarłatnym piracie całą zgraję bohaterów na bakier z prawem. Wśród nich są i Polacy. Jeden o imieniu… Polonski, z wąsem godnym Zagłoby i takim też zadem, a drugi z małpką, którą tresuje rodzimym językiem. Jak można się domyślić, idzie z nimi konie kraść. I nie tylko.
Sztuka kradzieży z 2013 roku. W obsadzie między innymi Kurt Russell i Matt Dillon, a na drugim planie Eugene Lipinski jako Bartkowiak – nadziany koneser sztuki – oraz dwóch detektywów: Brodowski i Kumik. Za kamerą z kolei operator Adam Swica. Mamy zatem trochę łamanej polszczyzny w dialogach, a początkowa akcja rozgrywa się w Warszawie, którą udaje… Bukareszt do spółki z Budapesztem. Jest też więzienie we Wronkach godne hiszpańskiej inkwizycji, polska policja i trochę „złotej waluty”, za którą film na pewno jednak nie powstał. Po przetrawieniu całość wydaje się przy tym bardzo sympatyczna.
Tymczasem w komedii Sztuka zrywania główny bohater, Gary Grobowski (zagrany z werwą przez Vince’a Vaughna), to Polak, który wręcz szczyci się swoim pochodzeniem, okazując to między innymi za pomocą swego stroju – ma dwie charakterystyczne koszulki: jedną z polskim godłem i napisem „Poland” (i będąc w niej, obrywa w dziób), a drugą z napisem „Polish and proud” na tle biało-czerwonej flagi. Nie tylko on zresztą, bo i w serialu Easy Dave Franco nosi czerwona koszulkę z naszym godłem i dużym napisem „Polska”. Urocze.
Wracając jednak do Vaughna, to ma on jakąś słabość do naszego kraju. Nie tak dawno, w innej komedii pod tytułem Wykapany ojciec (remake kanadyjskiego Starbuck, który przerobili także Francuzi na Fonzy’ego) zagrał Davida Wozniaka, który narzeka na niż demograficzny w naszym kraju. David – tym razem w koszulce „Warsaw” – w wyniku regularnego oddawania spermy do banku zostaje ojcem ponad pół tysiąca dzieci. W filmie tym wystąpił również Andrzej Blumenfeld jako rodziciel Davida, Mikołaj. Razem piją wódkę.
W latach 70. próbowano rozkręcić też sitcom o mającym polskie korzenie byłym żołnierzu – Nicku Szysznyku, który zostaje zarządcą lokalnego ośrodka kultury. W roli głównej Ned Beatty. Powracającym gagiem były tam, jak nietrudno się domyślić, problemy z wymową nazwiska bohatera, które tym samym stało się tytułem serialu. Być może przez to Szysznyk nie przetrwał w ramówce nawet roku.