search
REKLAMA
Seriale TV

POLICJANCI Z MIAMI. „Out Where the Buses Don’t Run”, czyli najlepszy odcinek serialu

Trzeci odcinek drugiego sezonu to prawdopodobnie najlepsza odsłona „Policjantów z Miami”.

Jędrzej Paczkowski

2 maja 2025

REKLAMA

W poprzednim odcinku #50. POLICJANCI Z MIAMI. „Out Where the Buses Don’t Run”, czyli policyjne wypalenie

Gdy słyszymy tytuł Miami Vice, przed oczami od razu stają nam pastelowa estetyka, teledyskowy montaż w rytmie największych radiowych hitów oraz czarne ferrari daytona sunące przez skąpane w świetle latarni ulice nocnego miasta. Niewiele znajdziemy w historii telewizji tytułów o równie wyrazistej stylistyce, co Policjanci z Miami; seriali, które w takim stopniu ukształtowałyby zarówno modę swoich czasów, jak i popkulturowe wyobrażenie o niej. I chociaż wszystkie kluczowe elementy serialowego stylu wykrystalizowały się już w pilotowym odcinku, to jako najlepszą odsłonę przygód policjantów Crocketta i Tubbsa do dziś najczęściej wymienia się trzeci odcinek drugiego sezonu – Out Where the Buses Don’t Run.

Neo-noir w stylu glamour

W momencie emisji omawianego odcinka widzowie zdążyli już dobrze poznać świat wykreowany przez Anthony’ego Yerkovicha i Michaela Manna. Znaliśmy tytułowych gliniarzy Sonny’ego Crocketta i Rico Tubbsa oraz ich policyjnych kolegów, z małomównym porucznikiem Castillo na czele. Byliśmy również zapoznani z estetyką i tonacją serialu – mrocznym neo-noir skąpanym w ejtisowym przepychu. Wiedzieliśmy również, że w ekranowym Miami zwykle nie mamy co liczyć na szczęśliwe zakończenie – nawet zwycięskie walki z przestępczym półświatkiem okupione zwykle były stratami po stronie bohaterów.

Out Where the Buses Don’t Run pozornie nie odbiega od utrwalonego schematu. Motorem napędowym intrygi jest tu Hank Weldon – emerytowany gliniarz próbujący przekonać Crocketta i Tubbsa, że do Miami powrócił dawno niewidziany dealer Tony Arcaro, którego parę lat wcześniej Weldon bezskutecznie próbował wsadzić za kraty. Bohaterowie podchodzą do tej wiadomości z rezerwą – były policjant jest bowiem ogarnięty obsesją na punkcie kryminalisty, która doprowadziła go do szaleństwa i wydalenia ze służby.

Omawiany odcinek to przede wszystkim kolejny dowód na niesamowite wyczucie twórców na styl ekranowej historii. Widać to już w otwierającej scenie – typowej dla serialu sekwencji „w stylu MTV”, w której lokalny dealer sunie na rolkach w rytmie Baba O’Riley grupy The Who. Uwidacznia się tu, charakterystyczna dla Policjantów… estetyczna dychotomia – realia policyjnej roboty i psychologiczne dylematy bohaterów sąsiadują z bezwstydnym wizualnym rozpasaniem. Chyba jeszcze wyraźniej widać to w scenie nalotu na kryjówkę handlarzy narkotyków, rozegranej w fotogenicznej scenerii zatoki Biscayne i skupiającej uwagę przede wszystkim cieszącymi oko detalami – falami rozbijającymi się o motorówkę bohaterów, pociskami rozbijającymi w drzazgi drewniane zabudowania, trupami malowniczo lądującymi w wodzie… W zasadzie każdy element odcinka wydaje się emblematyczny dla serialowego stylu – nieważne, czy jesteśmy akurat w przyciemnionym komisariacie, czy w rozświetlonym policyjnymi sygnałami pustostanie.

Wspomniany tonalny rozdźwięk między powagą i przerysowaniem najwidoczniejszy jest jednak w postaci Hanka Weldona. Były gliniarz to z pozoru bohater większy niż życie – klasowy klaun, który błaznuje na każdym kroku i pełni funkcję komediowego przerywnika. To jednak również złamany przez życie facet, którego zaślepia obsesja na punkcie ściganego Tony’ego Arcaro i którego bufonada skrywa tłumioną wściekłość na system, dla którego przyszło mu pracować. Ten zakamuflowany tragizm postaci Weldona znajduje swoje ujście w przejmującym finale.

REKLAMA

Towarzysze broni

Twórcy Policjantów… wielokrotnie próbowali odtworzyć pamiętną scenę z pilotowego odcinka, w której należące do Crocketta ferrari szusowało po pogrążonym w mroku nocy Miami w rytmie In the Air Tonight Phila Collinsa. Najlepszy tego przykład znajdziemy właśnie w kulminacyjnym punkcie Out Where the Buses Don’t Run, rozegranym przy akompaniamencie elegijnego Brothers in Arms Dire Straits. Dobór utworu bezbłędnie podprowadza szokujący finał odcinka – Crockett i Tubbs trafiają do pustostanu, w którym znajdują zmumifikowane zwłoki Tony’ego Arcaro zamurowane w ścianie.

Okazuje się, że oszalały Weldon zabił dealera, gdy zawiodły prawne metody doprowadzenia go przed oblicze sprawiedliwości. Były policjant porzuca tu maskę błazna i staje się przestrogą dla Crocketta i Tubbsa – symbolem zawodowego i życiowego wypalenia, z którym bohaterowie będą musieli się mierzyć do samego końca serialu. Równie istotny okazuje się dawny partner Weldona Marty Lang, który pomógł mu ukryć zwłoki zamordowanego przestępcy. To on wypowiada najbardziej pamiętną kwestię odcinka – swój współudział w popełnionym przez Weldona morderstwie komentuje jedynie słowami: „Był moim partnerem”.

Finałowa sekwencja to najważniejszy powód, dla którego Out Where the Buses Don’t Run jest uznawany za jeden z najlepszych odcinków Policjantów z Miami. Choć w dotychczasowej historii serialu nie brakowało momentów, w których dzielni gliniarze ponosili klęskę w starciu z kryminalistami, to mało który z nich miał taką siłę rażenia. To również moment, który antycypuje tematy kluczowe w dalszych odsłonach serii – zawodowe wypalenie, systemowe wypaczenia i nieskuteczność walki z przestępczością, które w finałowym odcinku popchną Crocketta i Tubbsa do odejścia z policji.

Jędrzej Paczkowski

Jędrzej Paczkowski

Absolwent filmoznawstwa UAM. Fan Kurosawy, westernów, Muppetów, kina gore i wszystkiego, co pomiędzy.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA