search
REKLAMA
Zestawienie

POD LUPĄ I MIKROSKOPEM. Maleńcy bohaterowie na wielkim ekranie

Jacek Lubiński

5 sierpnia 2018

REKLAMA

Kingsajz

Polacy nie są gorsi i swoich liliputów też mają. W tym wypadku krasnali. Ale nie te magiczne, leśne stworki, a po prostu kieszonkowych ludzi żyjących sobie we własnym systemie, Szuflandią zwanym. Plusem jest to, że zmniejszać i zwiększać mogą się do woli za pomocą kilku fiolek (oczywiście tylko ci „wybrani”). Minusem, że zaburzenie tego porządku grozi śmiercią. Jak w niemal każdym wypadku tego typu kina, zachwyca tu przede wszystkim niesamowita scenografia (autorstwa Janusza Sosnowskiego). Reszta elementów tej produkcji nie pozostaje jednak w tyle, bo wszystko dopięte jest tu dosłownie na ostatni guzik rozmiarów królewskich. Juliusz Machulski dokonał wprost niemożliwego i jeszcze za komuny stworzył w Polsce film iście Hollywoodzki, zatem trudno się dziwić, że szybko zyskał status kultowy.

Kochanie, zmniejszyłem dzieciaki

…a później także siebie. Ta komedia przygodowa z Rickiem Moranisem – jeden z przebojów ery VHS – doczekał się bowiem aż dwóch sequeli. W tym ostatnim ściśle tajne urządzenie niezdarnego naukowca Wayne’a Szalinskiego przypadkiem zmniejsza jego i żonę (a w krótkometrażówce powstałej na bazie popularności serii również… publiczność). Oryginalnie zaczyna jednak od ich dzieci, które teraz przetrwać muszą w dobrze znanym im otoczeniu… własnego domu z ogrodem, lecz doświadczanego na poziomie owadów, z którymi między innymi muszą walczyć. To jeszcze jedna doskonała zabawa, przede wszystkim dekoracjami i efektami specjalnymi (nagroda BAFTA). Ale też i bardzo sympatyczne kino jako takie. Debiut reżyserski późniejszego twórcy Jumanji – Joe Johnstona.

Pomniejszenie

W dużym skrócie: everyman Matt Damon staje się dzięki tytułowemu zabiegowi mały, bo „dobro planety, nowe możliwości i większa kasa”. Szybko okazuje się jednak, że miniświat wcale nie jest lepszy od pełnowymiarowego, a pozbawiony owłosienia, kilkucentymetrowy Matt Damon to dalej ten sam everyday everyman Matt Damon. Co gorsza, w przeciwieństwie do swojego tyciusieńkiego bohatera, film ma dość pokaźne rozmiary – zbyt duże jak na podjęty problem. Albo inaczej: nieproporcjonalne względem niego. Stąd można generalnie mówić o sporym zawodzie. Niemniej sam pomysł wyjściowy jest intrygujący, a całość spełnia wymagania tematu.

Pożyczalscy Tajemniczy świat Arrietty

Jeszcze jedna ukochana seria książkowa milusińskich zamieniona na film. A raczej filmy, powieść Mary Norton adaptowana była bowiem aż pięciokrotnie – ostatni raz przez BBC siedem lat temu. Znamienne, że także pięć części liczy sobie papierowy oryginał, choć X muza sięga i tak głównie do pierwszej. Dwie najsłynniejsze wersje tej historii to ta z 1997 roku, z Johnem Goodmanem, Jimem Broadbentem i Hugh Laurie’em w rolach głównych, oraz animowany odpowiednik ze studia Ghibli. Różnice między nimi są w sumie kosmetyczne, ale oba tytuły warto polecić z innych względów (anime posiada na przykład przeuroczą ścieżkę dźwiękową, no i nieco większe możliwości w ukazaniu świata maluczkich). Niezależnie po który sięgniemy, obcować będziemy z rodziną Pożyczalskich – niezauważalnych na co dzień mieszkańców zakamarków domu pełnowymiarowych osób, od których co jakiś czas „pożyczają” niewielkie przedmioty, aby przetrwać. To właśnie oni odpowiedzialni są za brakujący drugi kolczyk mamy i zostawione przecież wczoraj na stole klucze. Mała rzecz, a… działa na wyobraźnię.

Willow

I na koniec coś z klasyki fantasy. Towarzyszący tytułowemu bohaterowi dwaj nieokrzesani lilipuci – Vohnkar i Rool – to dalecy krewni Dzwoneczka, gdyż należą do podgatunku wróżek (wróżów?) o nazwie Brownies. Wyglądają jak małe myszki, których sami się boją, bo są od nich jeszcze mniejsi, i tak też plączą się innym pod nogami. Ich główną bronią jest… niewyparzony język. Poza tym to – wbrew pozorom – całkiem miłe, nieszkodliwe postaci. Choć są jedynie skromną częścią całej przygody, jak i samego filmu, to bez wątpienia dodają im kolorytu.

Avatar

Jacek Lubiński

KINO - potężne narzędzie, które pochłaniam, jem, żrę, delektuję się. Często skuszając się jeno tymi najulubieńszymi, których wszystkich wymienić nie sposób, a czasem dosłownie wszystkim. W kinie szukam przede wszystkim magii i "tego czegoś", co pozwala zapomnieć o sobie samym i szarej codzienności, a jednocześnie wyczula na pewne sprawy nas otaczające. Bo jeśli w kinie nie ma emocji, to nie ma w nim miejsca dla człowieka - zostaje półprodukt, który pożera się wraz z popcornem, a potem wydala równie gładko. Dlatego też najbardziej cenię twórców, którzy potrafią zawrzeć w swym dziele kawałek serca i pasji - takich, dla których robienie filmów to nie jest zwykły zawód, a niezwykła przygoda, która znosi wszelkie bariery, odkrywa kolejne lądy i poszerza horyzonty, dając upust wyobraźni.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA