Perły włoskiego kina dostępne na platformie NETFLIX. Część 2
Do potężnej bazy serwisu firmowanego literą N wprowadzono kolejną grupę włoskich staroci, więc jest materiał na kontynuację artykułu zamieszczonego pod tym linkiem. W Netflixowej bazie są produkcje zróżnicowane – od czystej rozrywki po kino autorskie. To i tak kropla w morzu (oceanie!) bardzo bogatej włoskiej kinematografii, którą współtworzyli (i nadal współtworzą) ludzie o odmiennej wrażliwości – sprawni rzemieślnicy i innowacyjni artyści. To, co zasługuje na wyróżnienie, to obecność na platformie streamingowej dzieł niedostępnych w innych miejscach polskiego Internetu. Nie bez znaczenia jest też fakt, że prezentowane filmy są w bardzo dobrej jakości obrazu i dźwięku. Dzięki tej inwestycji współcześni widzowie mogą poznać takich zapomnianych twórców jak Matarazzo, Campanile, Fizzarotti itp.
Niewykluczone, że pojawi się trzecia część zestawienia, bo do tej pory pomijałem lubiany przeze mnie gatunek spaghetti western, gdyż wciąż liczę, że na platformie pojawią się filmy lepsze niż Starblack (1966), Tanio skóry nie sprzedam (1968) i piąta część przygód Sartany (1970). Pominąłem także sequele filmów omawianych w inicjującym serię zestawieniu (Chleb, miłość i zazdrość, 1954; Demony 2, 1986), żeby zostawić miejsce dla innych ciekawych zjawisk z historii włoskiego kina.
Dzieci niczyje (I figli di nessuno, 1951), reż. Raffaello Matarazzo
Raffaello Matarazzo to włoska osobowość, której mogą nie kojarzyć nawet najgorliwsi miłośnicy włoskiej klasyki. Był najpierw krytykiem filmowym piszącym do kontrolowanej przez faszystowski reżim gazety „Il Tevere”. Wraz z Alessandro Blasettim założył klub filmowy, gdzie pokazywane były (w nieocenzurowanej wersji) zagraniczne filmy zakazane przez władzę. Pod okiem Mario Cameriniego szkolił się w reżyserii filmowej. W latach 30. i 40. realizował najczęściej komedie, ale największy sukces odniósł na przełomie lat 40. i 50., kiedy to nakręcił cztery filmy z Amedeo Nazzarim i Yvonne Sanson: Łańcuchy (1949), Tormento (1950), Dzieci niczyje (1951) i Kto jest bez grzechu… (1952). Dwa ostatnie w chwili obecnej są na Netflixie. To melodramaty, niegdyś uwielbiane przez widzów, ale przez krytyków pogardzane jako neorealismo d’appendice, czyli filmy, które chciałyby być jak arcydzieła neorealizmu, lecz nie mają wielkiej wartości.
Moim zdaniem nie są jednak całkowicie bezwartościowe. Zawarty w nich ładunek dramatyzmu przekracza wprawdzie granicę wiarygodności, ale nie można powiedzieć, że nie ma tu emocji. W Dzieciach niczyich są nie tylko emocje, ale też dość pokaźny materiał do przemyśleń. Pomysłów i motywów umieszczonych w scenariuszu wystarczyłoby na wiele filmów: wyzysk robotników (tu: pracowników kamieniołomu), intrygi mające rozdzielić kochanków, niewolnictwo polegające na przymusowych małżeństwach (dla dobra rodziny, kosztem własnego szczęścia), religia jako sposób na odnalezienie nadziei i sensu życia, bękarci traktowani jak gorsza rasa, choroba spowodowana zżerającymi od środka wyrzutami sumienia, tajemnica spowiedzi ukrywana mimo wątpliwości i cierpienia, które się z tym wiążą.
Intryga toczy się w Carrarze znanej z kamieniołomów, gdzie wydobywany jest biały marmur. Michał Anioł tworzył z niego swoje rzeźby. Właścicielką kopalni jest hrabina Canali (Françoise Rosay), a jej jedyny spadkobierca to syn Guido (Amedeo Nazzari). Skoro ma on odziedziczyć wszystko, matka próbuje pokierować jego życiem – sprzeciwia się małżeństwu z córką stróża kopalni, Luisą (Yvonne Sanson), bo wybrała już dla niego odpowiednią kandydatkę na żonę. Buntowniczy charakter Guida prowadzi do tego, że hrabina wraz z apodyktycznym i przebiegłym zarządcą, Anselmo Vanninim (Folco Lulli), obmyślają intrygę, która inicjuje destrukcyjną lawinę nieszczęśliwych wypadków, cierpień i tragedii… Aldo De Benedetti napisał scenariusz według powieści Ruggero Rindiego, zekranizowanej już wcześniej dwukrotnie (1921, 1943). Wkrótce Matarazzo dokręcił do tej historii kontynuację pt. Biały anioł (L’angelo bianco, 1955), interesującą m.in. ze względu na podobieństwa do późniejszego o trzy lata Zawrotu głowy (1958).
Posada (Il posto, 1961), reż. Ermanno Olmi
Gdy Ermanno Olmi ukończył 16 lat, rozpoczął pracę w firmie energetycznej Edison-Volta i dla niej zrealizował wiele filmów dokumentalnych. Po odejściu z korporacji zaczął kręcić fabuły, stając się spadkobiercą neorealizmu. Pierwsze ważne dzieło nosi tytuł Posada i reżyser zawarł w nim osobiste doświadczenia i refleksje wyniesione z pracy w wielopiętrowym korporacyjnym biurowcu. Zależało mu przede wszystkim na opowiedzeniu wyciszonej, prostej historii z dużym naciskiem na realizm. Na pierwszym planie obsadził dwójkę amatorów i poprowadził ich tak, że odegrali swoje sceny bardzo naturalnie. Co ciekawe, Loredana Detto, odgrywająca postać Antonietty, została wkrótce żoną reżysera i była nią do jego śmierci w 2018 roku. Nigdy jednak nie zagrała już w żadnym filmie.
Głównym bohaterem jest pochodzący z Medy Domenico (Sandro Panseri), który wyjeżdża do Mediolanu na egzamin w dużej firmie. Stara się o pracę w biurze, by ustawić się na całe życie i nie zawieść oczekiwań rodziców. Już na etapie rekrutacyjnym biurowiec i jego pracownicy tworzą ponury klimat, zwiastując długie, ale niezbyt satysfakcjonujące życie. Nawet jeśli praca w tej firmie zapewnia dobrą posadę, możliwość awansu, udział w imprezach firmowych i uczciwą pensję, to nie przynosi szczęścia. Pomiędzy kolejnymi testami rekrutacyjnymi, obiadami w restauracji i drogą rozwoju od gońca do pracownika biurowego Domenico chwile szczęścia znajduje tylko w spotkaniach z Antoniettą (Loredana Detto). Na koniec pozostaje refleksja: czy sensem życia musi być wchodzenie coraz wyżej na szczeble kariery i spełnianie oczekiwań rodziny? Czy tego typu ustatkowanie się i dążenie do sukcesu nie zabije w ludziach kreatywności, energii, osobowości?
Na Netflixie można obejrzeć dwa filmy Ermanno Olmiego. Pierwszym jest Posada (1961), drugim Drzewo na saboty (1978). Oba zupełnie różne zarówno pod względem treści, jak i stylu wizualnego, jednakże równie znakomite, jeśli chodzi o siłę przekazu, moc tkwiącą w prostocie i niemanierycznym, bo niewyuczonym, aktorstwie. Jako ciekawostkę można dodać, że w roli egzaminatora, który przeprowadza test psychologiczny, wystąpił Tullio Kezich, szanowany krytyk filmowy piszący głównie dla „Kuriera wieczornego” („Corriere della Sera”), wybitny znawca twórczości Federica Felliniego, a także m.in. scenarzysta (wraz z Ermanno Olmim) doskonałego filmu z Rutgerem Hauerem Legenda o świętym pijaku (1988; Złoty Lew w Wenecji).