OSCAROWE POMYŁKI
Efekty specjalnie się nie składają
Wizualne triki to chyba najbardziej ekscytująca z tak zwanych technicznych kategorii (no bo serio, kogo interesuje montaż dźwięku?!). Co ciekawe, w takiej czy innej formie istnieje ona niemalże od samego początku – kiedyś były to „efekty inżynieryjne”, potem „specjalne” (nazwa oficjalnie wciąż używana w języku polskim), a od lat sześćdziesiątych „wizualne”. Żeby nie było, to również jedna z najbardziej sprawiedliwie przyznawanych w branży statuetek, które rokrocznie wędrują do ludzi potrafiących wykreować prawdziwe kamienie milowe w tej dziedzinie. Jeśli pomyślicie o jakimś przełomowym efekcie – nie tylko komputerowym – to przypuszczalnie otrzymał on Oscara, chociażby honorowego.
Ale i tu zdarzają się wpadki, z których tą największą pozostaje bez dwóch zdań seria o Autobotach. Jakkolwiek można gardzić fabularnie dzieckiem Michaela Baya, to chyba nikt nie jest w stanie zaprzeczyć, że efekty stoją w tych filmach zawsze na najwyższym możliwym poziomie (w przeciwieństwie do scenariuszy). Licząca sobie już pięć filmów saga Transformers nominowana była co prawda tylko dwukrotnie, ale za każdym razem przegrywała z wątpliwej jakości tworami do kina stricte familijnego – troskliwymi misiami ze Złotego kompasu (który własnych sequeli się ostatecznie nie doczekał) oraz nostalgicznymi widokami Paryża w Hugo. To nadal najbardziej radykalne przykłady „siary” w danym temacie. Dodatkowo wyolbrzymione niejako faktem, że kino science fiction w ogóle nie cieszy się przesadną popularnością wśród, ekhm, członków Akademii. W przeciwieństwie do…
Taniec z gwiazdami
Musicale to zdecydowanie ulubieńcy wśród ulubieńców. Jasne, gdyby zacząć bawić się w czyste statystyki, to z pewnością okazałoby się, że rasowe dramaty i komedie są i tak najczęstszymi bywalcami czerwonego dywanu. Ale wśród pozostałych gatunków to właśnie filmy muzyczne wiodą prym – szczególnie jeśli idzie o zwycięzców. Dowód? 1929, 1936, 1944, 1951, 1958, 1961, 1964, 1965, 1968, 2002 – to lata, w których filmem roku ogłaszano właśnie musical. A mowa tutaj jedynie o jednej, finalnej kategorii. Gdyby doliczyć do niej wszystkie pozostałe nagrody i nominacje do Złotych Rycerzy, trzeba by było sięgnąć zapewne po kalkulator, żeby się nie pogubić w matematyce.
W latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, czyli okresie Złotej Ery Hollywood, nawet tak zwane kino sandałowe (sławetny Ben-Hur i spółka) i dramaty sądowe nie miały takiego wzięcia u Akademików i Akademiczek. Dopiero w latach siedemdziesiątych Amerykanie poczuli przesyt gatunku, co, paradoksalnie, odbiło się negatywnie na jednym z najciekawszych jego reprezentantów – Całym tym zgiełku z rewelacyjnym Royem Scheiderem, któremu iście telenowelowa Sprawa Kramerów dosłownie pokazała środkowy palec. Za prawdziwe kuriozum uznać należy jednak szał na francuskie Parasolki z Cherbourga – europejskie opus magnum gatunku w 1965 roku AMPAS nominował w kategorii najlepszy film nieanglojęzyczny, a rok później… w czterech kolejnych. Cytując klasyka: To jest Sparta!
Play it again, Sam
Odkąd pojawił się na ekranie dźwięk, Akademia ma nie lada zagwozdkę, jak ugryźć kategorię muzyczną, nie gubiąc się w swoich własnych regułkach. Dość napisać, że przez te wszystkie lata nagroda za najlepszą ścieżkę dźwiękową przechodziła najwięcej zmian. W zależności od dekady dzielono ją na:
- komedie i musicale oraz dramaty;
- musicale oraz komedie i dramaty;
- musicale oraz wszystko inne;
- muzykę jako taką oraz ilustrację oryginalną;
- muzykę oraz tak zwany song score (czyli ilustrację składającą się głównie z piosenek bądź ich aranżacji);
- muzykę oryginalną oraz adaptowaną (z już istniejącego materiału);
- muzykę oryginalną oraz częściowo oryginalną…
Na dobrą sprawę zabrakło jedynie podziału na czerń i biel oraz kolor, jak to swego czasu kultywowano w wielu kategoriach technicznych. Mało tego! Do 1946 roku obowiązywały w tej kwestii aż… trzy odrębne kategorie, które pojedynczo potrafiły pomieścić nawet – bagatela! – dwadzieścia jeden nominacji. Istne Mission: Impossible, zważywszy na ciągle zmieniające się reguły gry, względem których co roku odpadają kolejne ścieżki dźwiękowe, niekiedy naprawdę niebanalne.
Wystarczy, że gdzieś na soundtracku zaplącze się piosenka bądź utwór innego kompozytora, albo że oryginalne nuty zostaną uzupełnione fragmentami źródłowymi lub muzyki tradycyjnej i pozamiatane – dyskwalifikacja! Jej ofiarą padł w tym roku chociażby Nowy początek, w końcówce którego pojawia się kompozycja Maxa Richtera. Na podobnej zasadzie Akademia powiedziała „sayonara!” Milczeniu Scorsesego (choć tam akurat muzyki było tyle, co kot napłakał). Szacowne gremium wycofało ze stawki także Ojca chrzestnego (rok później nagrodzono w zamian część drugą widowiska). Nie przeszkadzało mu już jednak nagrodzenie dwa lata z rzędu Gustavo Santaolalli, choć jego muzyka do Babel jawnie łamie dokładnie te same zasady.
Idziemy dalej. Biały kanion, Spartakus, El Cid, Kleopatra, Różowa Pantera, Patton, Papillon, Chinatown, Superman, Dni niebios, pierwszy kinowy Star Trek, Imperium kontratakuje, Człowiek słoń, Misja, Aliens, Rain Man, Nietykalni, Imperium słońca, którykolwiek Indiana Jones, Braveheart, Nagi instynkt, Apollo 13, Faceci w czerni, Książę Egiptu, Gladiator, Cienka czerwona linia… – to tylko część pamiętnych ilustracji muzycznych, których twórcy musieli obejść się smakiem, często ustępując wyjątkowo nijakim konkurentom. Lista arcydzieł, które nawet nie zostały nominowane (Łowca androidów!), byłaby zapewne dwa razy dłuższa. I podczas gdy na swoją pierwszą – w dodatku honorową – statuetkę Ennio Morricone czekać musiał kilka dekad, wcześniej nie odmówiono jej na przykład… Prince’owi.
Dwukrotnie jednak Amerykańska Akademia sięgnęła przysłowiowego dna – raz w 1973 roku, kiedy to po dwudziestu latach od premiery nagrodziła Światła rampy Charliego Chaplina, bo akurat miało swoją premierę w Los Angeles (myk ten przebiły niedawno dopiero rodzime Orły, przyznane Czesławowi Niemenowi za dokument Sen o Warszawie… jedenaście po śmierci artysty, o którym dany film prawi). I drugi raz, kiedy w 2006 postanowiono nagrodzić trzech… gangsterów za ich rapowaną Odę do alfonsa (It’s Hard Out Here for a Pimp) z filmu Pod prąd (oryg. Hustle & Flow).