Nieudane filmy, które mogą być LEPSZE po przerobieniu na SCIENCE FICTION
Nieudane nie oznacza całkowicie złe, chociaż i w tym zestawieniu wspomniałem o całkowitych klapach produkcyjnych, które okazały się tak złe, że aż z czasem zyskały status kultowych. Nieudane oznacza, że miały jakiś potencjał, jednak z różnych względów nie został on wykorzystany. Wzbogacenie ich więc o elementy science fiction – obecnie jednego z najpopularniejszych gatunków – zapewne nie uczyniłoby z nich arcydzieł, jednak rozszerzyłoby widownię, a to przecież ona jest kluczem do sukcesu, nawet jeśli film jest obiektywnie wyjątkowo zły według krytyków. Są w tym zestawieniu także moje subiektywne wybory, które dla miłośników kina są arcydziełami. Na szczęście nie dla wszystkich, więc nie mam zamiaru ukrywać, że również i nie dla mnie. Ważne jest to, że dla wybranych tytułów nie planowałem całkowitej konwersji na SF, lecz zwykle rozszerzenie świata przedstawionego o motywy AI, transhumanizmu, technologicznego zaawansowania itp., żeby dać szansę fabułom wybrzmieć pełniej, z większym zakresem tematów dotyczących przyszłości widzów. Jeśli więc jesteście miłośnikami fantastyki naukowej, może i wam przyszło kiedyś do głowy, że kiepskie filmy, które oglądaliście, mogłyby być lepsze, jeśli tylko ich świat byłby bardziej futurystycznie aksjologiczny, technokratyczny i generalnie fantastyczny.
„Pinokio” (2002), reż. Roberto Benigni
Posuńmy ten absurdalny wizerunek Roberta Benigniego jeszcze dalej, trawestując motywy z kina science fiction, znane i kochane przez fanów kina ostatniego 30-lecia XX wieku. Tak więc szkoda, że Benigni nie poszedł w eksperyment z drewnianym chłopcem, który staje przed osobliwą alternatywą – może zamiast prawdziwym człowiekiem, stać się prawdziwym syntetycznym hunanoidem. Wybór nie jest wcale prosty w świecie przyszłości, gdzie można zamiast prawdy wybierać jej symulację. Czy kiedykolwiek myśleliście o Pinokiu w tej właśnie konwencji, zwłaszcza oglądając żenujące wybryki Benigniego?
„Przypadek Harolda Cricka” (2006), reż. Marc Forster
I to jest właśnie ten przypadek, który wcale złym filmem nie jest – nieudanym może nawet również, lecz cechuje go zmarnowany potencjał. Niewątpliwie pomysł był interesujący i nowatorski. Początkowo jego prezentacja również – to łączenie się światów: fikcyjnego w głowie pisarza i materialnego w głowie wymyślonego bohatera, który żyje na styku tych rzeczywistości. Im jednak bliżej końca, tym napięcie opadało, a rzeczywistości przenikały się coraz słabiej, bez twistu, zaskoczenia, jakiegoś tąpnięcia, które widzowi odbierze na chwile mowę, zmusi do myślenia itp. Scenariusz tej produkcji na to zasługuje. A ten końcowy twist powinien bazować na fantastyce naukowej – jest w ramach gatunkowych tematów w czym wybierać – sterowanie myślami, neuroprzekaźniki, światy kwantowe, chemiczny wymiar świadomości itp.
„365 dni” (2020), reż. Barbawa Białowąs, Tomasz Mendes
Nie wiem zupełnie dlaczego, ale próbuję znaleźć sposób na uratowanie tej produkcji, bo pierwsza część mimo wszystko rokuje, gdyby tylko inaczej została wyreżyserowana, a scenariusz dokładniej napisany. W tej chwili to jednak zły film, który nie ma żadnych właściwości podniecających, lecz raczej rozśmieszające. Pomyślałem więc, że tak denny materiał mógłby być dobrym początkiem na nakręcenie rebootu w postaci thrillera erotycznego z elementami science fiction. A bazowałyby one na nieludzkiej naturze Dona Massimo. Byłby on więc androidem, polską wersją humanoidalnej istoty, której niejasne pochodzenie zostałoby przedstawione widzowi w toku fabuły właśnie poprzez coraz większą skłonność (uzależnienie) od praktyk BDSM. Ich ofiarą nadal mogłaby być jakże niewinna Laura, lecz finał tej historii byłby zgoła inny, można powiedzieć, że nawet z zaskakującym twistem, kto tu jest bardziej NIELUDZKI.
„Apokawixa” (2022), reż. Xawery Żuławski
Mój zawód tym filmem sięga tak daleko, że również przy tej okazji właśnie ta produkcja pojawiła się w mojej głowie jako jedna z pierwszych, która należałoby „uratować” za pomocą konwersji gatunkowej. Przede wszystkim więcej zombie efektów, więcej przedstawienia historii żywych trupów, które stają się nimi nie na zasadzie kontaktu z sinicami w Bałtyku. Potrzeba czegoś więcej, może nawet stworzenia króla zombie, żeby produkcja miała jakiś fantastyczny sens. Naukowość zaś będzie wiwisekcyjnym przedstawieniem, na czym polega przemienienie się w „nieśmiertelnego”. I bynajmniej nie chodzi mi o wyjadanie na wyścigi mózgów niewinnych ofiar.
„Weekend” (2010), reż. Cezary Pazura
Z tym filmem jest trochę jak z tanią grą komputerową – liniowa fabuła z papierowymi postaciami, słaba grafika, brak grywalności. Z takimi grami trudno cokolwiek zrobić. Są nienaprawialne, podobnie z tym wykwitem twórczości Cezarego Pazury, stworzonym w celu zaspokojenia własnego ego, zatrudnienia znajomych i zapisania się w historii polskiego kiczu. Jak więc SF mogłoby ulepszyć tę produkcję? Weekend w tej chwili jest filmem sensacyjnym, a gdyby tak przerobić go na bezmyślną strzelankę w stylu Contry?