NIEUCHWYTNY CEL 2. Staroszkolne kino akcji
Nieuchwytny cel z 1993 roku to akcyjniak, który ani trochę się nie zestarzał. Film za średnie pieniądze i ze scenariuszem jak pod Lorenzo Lamasa, ale wybitnie stylowy i energetyczny. Obraz ma licznych fanów, jednak mało kto wie, że niedawno powstała jego kontynuacja. Rzecz może budzić uzasadnione obawy – no bo ile razy można wejść do rzeki płynącej z lat 80. czy 90.? Remake kultowego Kickboxera – z podstarzałym Van Damme’em na pokładzie, tym razem w roli trenera – dowiódł, że wymaga to czegoś więcej niż dobrych chęci i odpowiedniej koniunktury. Wspomniany tytuł drażnił i męczył, bo wszystkie jego elementy były miałkie. Nieuchwytny cel 2 przywitał świat adnotacją straight to DVD, co mogło wróżyć jak najgorzej, ale dało jak najlepszy skutek. Film jest wolny od jakichkolwiek większych ambicji fabularnych czy estetycznych, za to swe cele – bycie staroszkolną zadymą – realizuje porządnie i po bożemu. Poza tym jednym z lepszych pomysłów jego twórców było niezapraszanie na plan nikogo z obsady oryginalnego filmu.
Baylor, zawodnik MMA, zabija w ringu swego przyjaciela. To zamienia go w ludzki wrak, zapity i pozbawiony celu w życiu. Mężczyzna dostaje jednak propozycję od pewnego milionera. Ma stanąć do walki o milion dolarów w birmańskiej dżungli. Nie wie, że będzie to polowanie na człowieka, a ściganym zostanie on sam.
Ten film łączy z pierwszą częścią właściwie tylko pomysł na okrutne polowanie. Bohaterowie są nowi, podobnie jak reżyser czy zupełnie inna sceneria. Darowano sobie jakiekolwiek cameo; Van Damme nawet nie otarł się o plan tej produkcji. Uniknęliśmy więc sentymentalnych tonów, jak i sytuacji, kiedy sceny walki dźwigają dublerzy, a dawne gwiazdy prezentują zmęczone oblicze na tle kraju, w którym kręci się taniej niż w U.S.A.
Tak, pojawiają się odwołania do emblematycznych dla jedynki scen (vide: ujęcia na gołębie czy przeszywającą powietrze strzałę), ale jest ich ledwie kilka, a cała reszta to nowa historia. Fabuła nie oferuje jakichś niesamowitych doznań, ale nie o to tutaj chodzi. Widz miał się zaangażować w tę bieganinę po dżungli, sympatyzować z zaszczutym bohaterem i zgrzytać zębami na widok zepsutych, bezwzględnych bogaczy. A potem odczuwać satysfakcję, gdy ścigany stanie się ścigającym. Tak też się stało.
Podobne wpisy
Zacznijmy od tego, że film ciągnie Scott Adkins. To jedyny aktualnie aktor, który flirtuje z klimatem lat 80. i 90., nie popadając w śmieszność i nie robiąc tego na pół gwizdka. Adkins naprawdę jest mistrzem sztuk walki i naprawdę potrafi to oddać na ekranie. Widać tu pot i zaangażowanie. Jego bohaterowie są zaskakująco serio. Są też zazwyczaj szablonowi, ale traci to znaczenie, gdy w trakcie jednego podskoku mogą przeciwnika kopnąć parę razy lub gdy młócą się z nim potężnymi ciosami, a oko widza nie wyłapuje, by ktoś tu kogoś dublował. Poza tym Adkins ma to w twarzy, ruchach i cebulkach włosów – to nieugięty wojownik, stworzony, by tłuc ludzi, strzelać i mieć wokół siebie kłęby dymu.
Nic dziwnego, że Van Damme namaścił go na swego następcę, towarzysząc mu w Uniwersalnym żołnierzu: Dniu odrodzenia (gdzie ustępował miejsca postaci tego drugiego) czy Niezniszczalnych i wypowiadając się o młodszym koledze jak najcieplej. Teraz, po tym, jak w pierwszym Nieuchwytnym celu “zwierzyną” był właśnie słynny Belg, staje się nią Anglik. I nie rzuca dowcipnymi tekstami. Nie ma czasu – musi bić i uciekać.
Film jest serio, jakby pomny, że tacy Niezniszczalni zapadli się po kolana w sucharach, przez co przestali być choćby ćwierćwiarygodni. Grupa sadystów-bogaczy to stosunkowo barwna zbieranina. Narwany sędzia, teatralny torreador, nerd ze świata gier komputerowych, tata i syn – obaj z Teksasu – i pani “każdemu się podobam” w lateksach, jakby wyrwana z filmu Underworld. Organizator i moderator “zabawy” to psychopata-dandys, fizycznie i psychicznie spowinowacony z postacią Lance’a Henriksena z pierwszego Nieuchwytnego celu. Grający go Robert Knepper ma tę diablą iskrę, jakiej szukamy u rasowego bydlaka, ale nie jest aż tak magnetyzujący jak ten pierwszy. Niemniej baza do zabawy jest tu solidna – naprawdę chcemy, żeby Adkins wbił poronioną brygadę w ziemię.
Dżungla to idealne tło pod takie “podchody”, a fani “ostrych zabawek” powinni być ukontentowani. Trafią się tu quady, motorówki, helikoptery i motory (a na nich znani z jedynki odziani w czerń “naganiacze”). Dodatkowo przeróżna broń palna oraz noże i kusze. Widzę i wyczuwam tu jeszcze jeden istotny element polowania – pierwotne instynkty, parujące z tej banalnej opowiastki. Żądza mordu i żądza przetrwania, oba zaakcentowane nader poważnie, dzięki czemu ów b-klasowiec wypełniają jakieś soki witalne, o które coraz trudniej w kinie “zabili go i uciekł” (swoją drogą, niemalże martwym gatunku). To polowanie wciąga.
Film ma potoczystą narrację, dobro-znośną muzykę i sporo niezłych ujęć w zwolnionym tempie. Żeby nie było tak różowo – pewne sekwencje sfilmowano ciężką ręką, jak do taniego teledysku eksponującego birmańską egzotykę, ale nie zaważa to na odbiorze całości. Bawić może Tha – wieśniaczka, którą bohater spotyka w trakcie ucieczki. Dziewczyna, jak to pewnie one wszystkie w birmańskiej dżungli, ma figurę modelki, zmysłowe ruchy i takiż głos – w trybie płynnego angielskiego oczywiście. Jest dobra, pomocna, wygląda jak Pocahontas i potrafi się też nieźle bić. Znasz takie miastowe?
A jak ze scenami walk? Mamy ich sporo, ale są stosunkowo krótkie (inaczej niż w “ringowych” Championach z Adkinsem). Dość powiedzieć, że montaż nie jest “zbyt szybki”, więc ich nie zepsuł, i widać, kto komu co obija. Brakuje jakiejś wisienki na torcie w postaci szczególnie efektownego i angażującego emocjonalnie starcia. Film zdominowały pościgi po lesie, strzelaniny i “skradanki”. Wszystko fajnie, ale przydałoby się katartyczne, wymiatające podsumowanie całości.
Reżyser wykrzesał z tej historii trochę napięcia i tyle efektownych scen, ile się da przy niewielkim budżecie. Nie przesadził z wątkiem romansowym, nie pozwolił bohaterom zagadać nas na śmierć. Postawił na prostą historię, którą umieścił na plecach Adkinsa, a ten zrobił dobrą robotę sprawnego obijacza pysków.
Pierwszy Nieuchwytny cel to wizualny majstersztyk: klimat i popisy kaskadersko-pirotechniczne do dziś pieszczą zmysły. Kontynuacja wszystkie elementy równa do średniej i łączą w przyzwoitą rozrywkę, ale chyba tylko dla fanów kina kopanego i motywu z polowaniem na ludzi. To rejestry filmów z epoki VHS, obrazów typu Siła pomsty. Wartość takiego kina jest użytkowa i całkiem spora. Przyjdę obejrzeć pana kolejne występy, panie Adkins. Tej nocy, gdy będę szukał ożywczej prostoty, a nie snu czy blockbusterów.