search
REKLAMA
Zestawienie

NIESPEŁNIONE GWIAZDY. Reżyserzy, którzy NIE WYKORZYSTALI swojego potencjału

Którzy reżyserzy nie wykorzystali potencjału, jaki w nich tkwi?

Tomasz Raczkowski

26 grudnia 2022

REKLAMA

Richard Kelly

Trochę jak przed laty Michael Cimino Richard Kelly zabłysnął u progu nowego stulecia zjawiskowym filmem trafiającym w czułe punkty epoki. Donnie Darko wydobywał potężne pokłady lęków i tłumionych traum, które trawiły pokolenie ówczesnych nastolatków i młodych dorosłych. Kelly trafił w dziesiątkę i miał szansę stać się nie tylko etatowym głosem generacji, ale i kolejnym współczesnym mistrzem. Później przyszły jednak perturbacje, trochę scenariuszy kręconych przez kogoś innego i koniec końców Kelly stał się „tym kolesiem od Donniego Darko”, który nie nakręcił już nic godnego uwagi. Pech, a może jednak debiut był jednorazowym błyskiem talentu? Tego nie wiadomo, na pewno pozostaje jednak wczesną i samotną wizytówką obecności Richarda Kelly’ego w świecie filmu.

Dagur Kári

Na początku XXI wieku można było obserwować dynamiczny rozwój młodej islandzkiej kinematografii, która szybko nadrabiała lata opóźnień względem skandynawskich krewnych i zaczęła liczyć się sensownie na rynku europejskim. Jedną z młodych twarzy tej wzrostowej fali był Dagur Kári, którego Nói Albinói (już trzeci przełomowy film z 2003 roku wymieniony na tej liście) stał się festiwalowym hitem, reżysera ustawiając w pozycji wschodzącej gwiazdy, która za parę lat stanie w szeregu z gwiazdami reżyserii wyznaczającymi trendy w kinie autorskim. Tak się jednak nie stało – kolejne filmy Káriego, choć nie można ich uznać za porażki, nie poruszyły świata tak jak Nói Albinói (w tym próba wybicia się na rynku anglojęzycznym w postaci Dobrego serca), a reżyser wpadł w surowe tryby branżowej egzystencji, prowadzące go do wycofania na pozycje akademickie, efektywnie przekreślające szanse na rozbłyśnięcie jego gwiazdy. Gdy wracał w 2016 roku ze świetnym Fusim, był już raczej wychylającym się z katedry profesorem niż goniącym za sławą autorem. Kári bez wątpienia jest jednym z ciekawszych współczesnych reżyserów w Europie, jednak można powiedzieć, że nie zrealizował w pełni swoich rewelacyjnych perspektyw.

Frank Darabont

W latach 90. Frank Darabont był naprawdę w gazie, tworząc dwa filmy, które szybko stały się kultowe i do dziś królują w różnego rodzaju rankingach i zestawieniach na najbardziej lubiane tytuły w historii. Mowa oczywiście o Skazanych na Shawshank i Zielonej mili, obydwa na podstawie opowiadań Stephena Kinga. Kariera Darabonta straciła jednak impet wraz z kolejnym filmem, Majestic z Jimem Carreyem, który okazał się finansową klapą i wysadził reżysera z właściwych torów. Powrotem miał być trzeci nakręcony na podstawie prozy Kinga film, czyli Mgła, która odniosła jednak umiarkowany sukces. Ostatnim podrygiem sensownej kariery Darabonta było objęcie posady showrunnera serialu The Walking Dead, z której to jednak pozycji zrezygnował w trakcie kręcenia drugiego sezonu. Koniec końców należy ocenić, że Darabont nie skapitalizował w pełni potencjału manifestowanego w początkach kariery, by stać się hollywoodzkim fachurą o nazwisku gwarantującym zadowolenie widowni i producentów.

Mathieu Kassovitz

Mathieu Kassovitz to przede wszystkim aktor z solidnym dorobkiem w rodzimej Francji, jednak był czas, gdy równie duże, a może i większe nadzieje mógł wiązać ze swoją karierą reżyserską. Jego Mulatka, a przede wszystkim Nienawiść to bardzo wyraziste, do dziś w pewnym stopniu aktualne, filmy ze społecznym nerwem, podejmujące odważnie tematykę podziałów klasowych i napięć etnicznych we Francji. Poza socjologicznym wyczuciem Kassovitz posiadał też talent do konwencji sensacyjnych, co zaowocowało rzetelnymi projektami w tym nurcie (przede wszystkim popularne Purpurowe rzeki). Niestety, potem przyszedł anglojęzyczny debiut w postaci Gothiki i to by było na tyle, jeśli chodzi o Kassovitza-reżysera. Relatywna porażka komercyjna i artystyczna thrillera, jak się zdaje, storpedowała dalszy rozwój reżysera, który wypadł już chyba na dobre z obiegu (ostatni raz za kamerą stawał w 2011 roku) i nie zdołał wyprowadzić kolejnych filmowych ciosów pokroju Nienawiści ani też regularnie wspierać rodzimego gatunku.

Tobe Hooper

Być może najbardziej kontrowersyjny – czytaj spełniony – reżyser na tej liście. Tobe Hooper nierozerwalnie kojarzyć się będzie z kultową Teksańską masakrą piłą mechaniczną, której wkład w kino grozy trudno przecenić. Niech probierzem tego wpływu będzie fakt, że sama tylko franczyza zapoczątkowana przez Hoopera liczy już dziesięć produkcji, a do inspiracji klasykiem z 1974 przyznawali się chociażby Ridley Scott czy Sam Raimi. Czemu więc uznaję tego twórcę za niespełnioną nadzieję? Cóż, wystarczy rzucić okiem na jego filmografię. Po wprowadzeniu Leatherface’a do popkulturowego kanonu Hooper nigdy na dobrą sprawę nie rozwinął swojego talentu i stylu, nie stworzył nic, co zapisałoby się w historii horroru czy innego gatunku i wywindowało Amerykanina do statusu mistrza pokroju Johna Carpentera, Wesa Cravena czy George’a Romero. Najjaśniejszym punktem filmografii Hoopera po 1974 roku jest bardzo rzetelny i popularny Poltergeist, narodzony jednak trochę na zewnątrz hooperowskiej konwencji, pozostałe pozycje są zaś albo zapomniane, albo mocno przeciętne. Hooper z natury nie był reżyserem widowiskowym – raczej operującym w niezależnej, skromnej estetyce, ale nie pokusił się o odważniejszą zabawę z samą gramatyką gatunku czy jego społecznymi kontekstami, zanikając jako poważany klasyk gatunku, o ile ktoś nie przypominał sobie o Teksańskiej masakrze w kontekście jakiegoś dokumentu czy wywiadu. Może to kwestia „wystrzelania” Hoopera przy pierwszym sukcesie, może kwestia zrządzenia losu. W każdym razie jednak mi osobiście szkoda, że kino Tobe’a Hoopera nie dało nam więcej klasyków lub chociaż rzetelniejszych produkcji.

Avatar

Tomasz Raczkowski

Antropolog, krytyk, entuzjasta kina społecznego, brytyjskiego humoru i horrorów.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA