NIESAMOWITE SCENY WALK, które podniosą ci poziom adrenaliny!
Jakiś czas temu miałem przyjemność (?) punktować wady najgorzej nakręconych scen walki w dużych produkcjach. Przy okazji tamtego tekstu jeden z czytelników stwierdził, że warto byłoby podejść do tematu od drugiej strony i napisać o najlepszych filmowych konfrontacjach. Postanowiłem więc wyróżnić z tej okazji aż 19 tytułów, starając się znaleźć złoty środek między wyborami oczywistymi w powszechnym mniemaniu a własnymi preferencjami. Kryteria, które przyjąłem, to brak pojedynków (o tym mamy osobny tekst) oraz strzelanin (o tym powstanie tekst). Broń palna w wymienionych tytułach jak najbardziej się pojawia, ale warunkiem obecności na tej liście jest imponujące przedstawienie walki w zwarciu. Jest tu coś dla każdego: popisy walki wręcz, wymachiwanie bronią białą i widowiskowe CGI. W tekście najdziecie przykłady zarówno z kultowych klasyków, jak i współczesnych blockbusterów oraz mniej znanych tytułów. Tych ostatnich jest najmniej, ponieważ świetnie nakręcone sceny akcji zwracają na siebie uwagę i zazwyczaj czynią zawierające je filmy dość rozpoznawalnymi. Jeśli coś mi umknęło (a tak na pewno się stało), podzielcie się tym w komentarzach!
John Wick – klub nocny
Po koszmarnie zmontowanych sequelach Uprowadzonej i całej masie bezpłciowych i niewartych zapamiętania akcyjniaków Keanu Reeves i duet reżyserów Chad Stahelski oraz David Leitch podarowali nam Johna Wicka. To samoświadome kino pozbawione nadęcia i zachwycające oryginalnymi pomysłami, a momentami rozkosznie przerysowane. Fantastyczną wizytówką całej trylogii (trzecia część zawita do kin za niecałe dwa miesiące) jest zaś scena w klubie nocnym, w którym protagonista próbuje upolować swój cel. Całość zaczyna się serią skrytobójczych mordów dokonanych przez Wicka w klubowym Spa – bohater wyłania się z mroku jak zjawa i podrzyna gardła niczego niespodziewającym się przeciwnikom w rytmie zmysłowej piosenki, której tekst brzmi bardzo ironicznie w kontekście tych wydarzeń (Kaleida – Think). W pewnym momencie dyskrecja staje się jednak niemożliwa, a do głosu dochodzi broń palna. John zmienia się wtedy w zabójczą wersję baletmistrza, a jego przemyślane akrobacje i niemal bezbłędna celność tworzą wyjątkowy spektakl. Keanu Reeves ćwiczył z wielką wytrwałością, żeby przygotować się do tej roli i to widać – tu nie ma potrzeby stosowania chaotycznego montażu ani szalonego wymachiwania kamerą. Ujęcia są długie i dają nam okazję dobrze przyjrzeć się konfrontacjom między przeciwnikami. Fantastyczne neonowe oświetlenie i pulsująca muzyka dodają całości wyjątkowego stylu, a mordercza determinacja Wicka sprawia, że oglądamy ten taniec śmierci z wypiekami na twarzy.
Gwiezdne wojny: Część I – Mroczne widmo – Qui-Gon i Obi-Wan kontra Darth Maul
Kiedy w finalnym akcie filmu przed bohaterami pojawia się Darth Maul, a orkiestra Johna Williamsa daje z siebie 150%, zapominamy o Jar Jarze i innych problemach Mrocznego widma. Wtedy liczą się tylko dwaj rycerze Jedi, jeden Sith i rozpoczęta przez nich walka na śmierć i życie. Rewelacyjna choreografia wykorzystująca nietypową dla kosmicznej sagi broń (podwójny miecz świetlny) i nieustannie zmieniająca się sceneria potyczki sprawiają, że wysoki poziom ekscytacji nie spada nawet na moment. Na wysokości zadania stają także aktorzy, którzy nie tylko dobrze sprzedają powagę walki, ale także pozwalają nam uwierzyć w to, że rzeczywiście są wojownikami mającymi na koncie lata treningu. Odpowiedzialny za efekty dźwiękowe w Gwiezdnych wojnach Ben Burtt po raz kolejny w tym filmie przechodzi sam siebie (z całym szacunkiem dla Matrixa, Oscary za dźwięk i montaż dźwięku należały się Mrocznemu widmu), a George Lucas zachwyca nas swoją wyobraźnią wizualną. Prawdziwa wielkość zostaje jednak osiągnięta dzięki panu wspomnianemu na początku tego akapitu. Duel of the Fates autorstwa Johna Williamsa to utwór wybitny i doskonale nadający całości prawdziwej dramaturgii.
Martwica mózgu – kosiarka w ruch!
Zanim Peter Jackson poczuł zew Śródziemia i wysokobudżetowych blockbusterów, dał światu jeden z najbrutalniejszych filmów w dziejach kinematografii. Martwica mózgu idealnie łączy grozę z czarną komedią i do dziś zachwyca tyleż błyskotliwymi, co absurdalnymi inscenizacyjnymi pomysłami. Jednym z nich jest właśnie wybitnie obrzydliwa scena, w której główny bohater chwyta za kosiarkę i mieli tłum krwiożerczych zombie. Krew i flaki bryzgają na wszystkie strony, a całość jest tak szalona, że nie sposób powstrzymać śmiechu. To także prawdziwe świadectwo wyższości praktycznych efektów specjalnych nad CGI, jeśli chodzi o sceny gore. Pomimo pewnej umowności cała sekwencja wygląda niezwykle autentycznie, a upływ czasu nie zaszkodził jej w najmniejszym stopniu. Komputerowo wygenerowane bebechy nigdy nie będą tak wiarygodne jak staroszkolne rekwizyty.
Jurassic World – Rexy i Blue kontra Indominus Rex
To najlepsza filmowa walka między dinozaurami, jaką kiedykolwiek mogliśmy oglądać. Nie jest to też wyłącznie popis imponującego CGI – to również pokaz bardzo umiejętnego budowania napięcia i ekscytacji widza. Te dwa ostatnie to w dużej mierze zasługa antagonisty: reżyser spisał się na medal, konsekwentnie kreując obraz koszmaru i grozy, które przybierają fizyczną formę w postaci Indominusa Rexa. To prawdziwa maszyna do zabijania, przebiegła, mordercza i niezwykle trudna do ubicia. Odgryzienie głowy opancerzonemu ankylozaurowi, powalenie kilku ogromnych apatozaurów, rozszarpanie na strzępy zbrojnego oddziału, przeżycie potężnej eksplozji i ciężkiego ostrzału – pod koniec filmu doskonale rozumiemy genezę nazwy tej genetycznej aberracji. Kiedy więc Indominus staje przed bohaterami i zostaje zaatakowany przez wierne protagoniście welociraptory, wiemy, że to stanowczo za mało, by powstrzymać bestię. Wtedy na scenie pojawia się znany z pierwszego Parku Jurajskiego tyranozaur, a towarzyszy mu kapitalna aranżacja Michaela Giacchino. Starcie dwóch tytanów nie trwa jednak długo, a Indominus szybko rozprawia się z przeciwnikiem, na chwilę odbierając widzowi nadzieję na szczęśliwe zakończenie. W tym momencie do walki wraca początkowo znokautowany welociraptor, a i T. rex z podwójną zawziętością rzuca się na genetyczną hybrydę, miotając nią jak szmacianą lalką. Przedstawiony na jednym długim ujęciu krwiożerczy szał trzech bestii i demolka okolicznych budynków to niezwykle widowiskowy spektakl świetnych efektów komputerowych (które bywają nierówne w całym filmie) i gratka dla kilkuletniego miłośnika dinozaurów, który wciąż żyje w niektórych z nas. Całość zostaje brutalnie zakończona przez nagłe włączenie się do walki ogromnego mozazaura, który zabiera ze sobą nieszczęsnego Indominusa w mroczne odmęty. Nie lubię tego nadużywanego zapożyczenia z języka angielskiego, ale: epickie.
Avengers: Wojna bez granic – walka na Tytanie
Podobne wpisy
Widowiskowych walk w MCU nie brakuje. W samej Wojnie bez granic jest ich zresztą od groma! Prawdziwie pamiętnym starciem jest jednak konfrontacja z Thanosem na jego ojczystej planecie. To tu po raz pierwszy możemy zobaczyć, jak potężny jest przeciwnik naszych bohaterów. Ogromna siła i wytrzymałość to jedno, ale zdolność wchłonięcia i uwolnienia skierowanego ku niemu ognia to coś, czego jeszcze nie widzieliśmy. Bohaterom początkowo udaje się obezwładnić swojego wroga, ale w niezwykle dramatycznym obrocie wydarzeń odzyskuje on świadomość i wściekłą determinację, a następnie rzuca swoimi przeciwnikami na lewo i prawo. Kiedy zaś wydaje nam się, że zobaczyliśmy już większość repertuaru, Thanos używa swojej mocy, by chwycić cały księżyc i posłać jego fragmenty na walczącego z nim Starka. To moment, w którym dochodzi do nas, że potęga antagonisty jest niemal nieograniczona. Chwilę później Thanos utwierdza nas w tym przekonaniu, stawiając czoła magii Doktora Strange’a w niezwykle efektownym i pomysłowo zrealizowanym pojedynku. Sercem tej walki jest jednak jej zakończenie i samotne starcie Iron Mana ze znacznie silniejszym przeciwnikiem. Stark wykorzystuje wszystkie możliwości swojej zbroi i atakuje nawet, kiedy ulega ona częściowemu zniszczeniu, a połowa jego ciała jest odkryta. Widzieliśmy wiele aktów heroizmu w MCU, ale niewiele z nich miało w sobie taką powagę i wysoką stawkę jak ten.
Wyróżnienie: walka na lotnisku w filmie Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów. To inna potyczka, w której wykorzystano moce i wyjątkowe umiejętności walczących bohaterów w bardzo pomysłowy sposób. Od strony realizacyjnej jest to ciekawsze starcie niż to, które opisałem wyżej (mniej CGI, więcej kaskaderów), jednak brakuje mu ciężaru i napięcia Wojny bez granic. Tutaj przeciwnicy przerzucają się żartami, a widz raczej nie obawia się śmierci jakiejkolwiek postaci. Podczas walki z Thanosem każdy może zginąć, a w jej finale los najważniejszego bohatera MCU – Tony’ego Starka – wydaje się przesądzony.
The Raid 1 & 2 – całość!
Dylogia The Raid to prawdziwy majstersztyk, który każdy z miłośników kina akcji po prostu musi znać. Niesamowite sekwencje walki wręcz, których jest wiele w tych filmach, powinny służyć jako inspiracja dla wszystkich twórców zajmujących się produkcjami tego typu. Mamy tu bowiem wszystko: perfekcyjną choreografię, doskonałą pracę kamery, czytelny montaż i unikatowy, momentalnie rozpoznawalny styl. Nie sposób pisać o tych scenach inaczej niż w samych superlatywach, zostawię was więc z gifem i szczerą rekomendacją.