Niedaleko pada DRIVE od DRIVERA. Małomówni KIEROWCY ZNIKĄD
Na prawdziwego następcę Drivera trzeba było czekać ponad 30 lat, ponieważ dopiero filmem Drive z 2011 roku duński reżyser Winfing Refn oddał klasykowi Hilla należny hołd, pokłon i wszystko, co należało oddać wielkiemu prekursorowi podgatunku. Drive już samym tytułem, pozbawionym symbolicznie jednej literki, pokazał, jakie ma korzenie. Zarazem nie chciał jednak być traktowany jako coś w rodzaju remake’u filmu Waltera Hilla. Obydwa obrazy, które dzieliły ponad trzy dekady, cechował bardzo podobny klimat, co widać szczególnie w sposobie realizacji i dynamice nielicznych (w obydwu przypadkach dokładnie dwóch) samochodowych pościgów.
Pierwsza sekwencja pościgowa znakomicie wprowadza nas w nieco oniryczną atmosferę filmu, druga – krótka, konkretna, energetyczna, z udziałem forda mustanga GT 5,0 z 2011 roku, świetnie odzwierciedla charakter naszego antagonisty, dokonując jednocześnie brutalnego zwrotu akcji w fabule. Charakterologicznie postaci z obydwu filmów mogłyby być ojcem (O’Neal) i synem (Ryan Gosling), którego bohater filmu Hilla nigdy nie miał. Obaj to tajemniczy samotnicy, o których nie wiemy praktycznie niczego, przez co są niezwykle łakomym kąskiem dla miłośników niebanalnego kina zmuszającego do refleksji. Ryan Gosling, niemal identycznie jak O’Neal, jest wyciszony, ale zdolny do szybkiego i zdecydowanego reagowania przemocą w sytuacjach kryzysowych.
Do tego Drive i Driver zaczynają się w zasadzie taką samą sekwencją, w której poznajemy naszego (anty)bohatera, czekającego w pełnym skupieniu na dwóch rabusiów kończących właśnie rabunek, po czym zaczyna się dynamiczna ucieczka i ukrywanie przed policją. Reżyser Drive nie krył się ze swoją inspiracją dziełem Waltera Hilla. Powstał dzięki temu film o niezwykle podobnej tonacji i tempie narracji, opowiadający historię niespiesznie, ale z ogromną dozą klimatu. Ale choć w wielu miejscach Drive i Driver są do siebie niezwykle podobne, nie jest to kopiowanie dla kopiowania, tylko autorskie, przemyślane i zakończone ogromnym sukcesem (Drive to dziś absolutnie pozycja kultowa!) przetworzenie klasyka. Do postaci milczącego kierowcy, która wiele zawdzięczała kreacji Ryana O’Neala, reżyser Drive i sam Ryan Gosling dodali rysu zagubionego gdzieś w relacjach międzyludzkich brutalnego romantyka, który zarówno potrafi mocno pokochać i poświęcić się ukochanej osobie, jak i na jej oczach bezwzględnie zmasakrować młotkiem zagrażającego im bandziora.
Linie fabularne obydwu filmów, choć startujące z tego samego miejsca, szybko zaczynają zmierzać w zupełnie innych kierunkach, dzięki czemu możemy emocjonować się kompletnie innymi opowieściami, skąpanymi wciąż w tym samym sosie zajebistości. Za sprawą fenomenalnego soundtracku, idealnie komponującego się z temperaturą filmu, perfekcyjnie ilustrującego konkretne jego sceny, Drive dziś jest klasą samą w sobie i ciekawym przykładem najbardziej brutalnego love story lub, jak kto woli, najbardziej romantycznego filmu sensacyjnego w historii kina. Film Refna, podobnie jak Driver trzy dekady wcześniej czy inne filmy obrośnięte kultem dopiero z czasem (jak m.in. Łowca androidów czy Podziemny krąg), nie był wielkim kasowym hitem, choć na siebie zarobił. Z budżetem 15 milionów dolarów do kinowych kas na całym świecie przyciągnął 77 milionów. O jego fenomenie świadczy między innymi niesłabnąca do dziś dyskusja wśród fanów na temat wydźwięku słynnej sceny w windzie oraz pozostające bez odpowiedzi pytanie, czy główny bohater na końcu umarł, czy jednak, zaledwie ranny, odjechał w mrok.
Driver Waltera Hilla to jeden z ulubionych filmów Edgara Wrighta (Hot Fuzz, Wysyp żywych trupów, Scott Pilgrim kontra świat). Nie dziwi zatem fakt, że bohaterem swojego Baby Driver z 2017 roku uczynił… małomównego kierowcę do wynajęcia przez szemranych typków. Głównym bohater to nieco wycofany, uciekający myślami w słuchaną muzykę młodzik, nieskory do przemocy, pochłonięty w całości funem, jaki ma ze swojej profesji, czyli szybkiej jazdy. Film – zdecydowanie lżejszy w tonacji od dzieła Waltera Hilla, ale wciąż będący jego duchowym spadkobiercą – zyskał prze to nieco pocieszny tytuł: od ksywki niesfornego, młodego kierowcy o obliczu nastolatka. Nowością wprowadzoną do znanego szablonu i ustawień fabrycznych postaci było upgrade’owanie kierowcy do jeszcze większego odcięcia się od szarości świata zewnętrznego, ponieważ podczas akcji za kółkiem zatyka on sobie uszy słuchawkami i słucha głośnej, energetycznej muzyki, dodającej mu poweru do efektywniejszej jazdy.
Tak przynajmniej wygląda to pozornie, bo prawdziwy powód permanentnego i wkurzającego otoczenie chodzenia z muzyką w uszach okazuje się zgoła inny. Tytułowy Baby (Ansel Elgort) jako dziecko brał bowiem udział w wypadku samochodowym, w którym zginęli jego rodzice, a on sam doznał stałego uszczerbku na zdrowiu, polegającego na uporczywym, nieustającym pisku w uszach. Muzyka, która wypełnia życie głównego bohatera, poza rolą terapeutyczną wyznacza też tempo i rytm ekranowych wydarzeń oraz ilustruje nerwicę natręctw głównego bohatera, który np. musi odpalić dany utwór dokładnie w momencie rozpoczęcia akcji. Baby nawet nie ruszy samochodem, jeśli nie znajdzie odpowiedniej piosenki. Sam film w wielu miejscach podporządkowany jest przez to tempu, nastrojowi i rytmowi słuchanej przez niego muzyki, nawet każdy wystrzał z pistoletu lub karabinu, każda eksplozja – wszystko jest zsynchronizowane z muzyką (montażyści mieli kawał roboty, a widzowie dostali kawał niecodziennej rozrywki). Chwilami Baby Driver skręca przez to w stronę dość oryginalnego… musicalu. Już w prologu, podobnie jak w Drive i Driverze, konwencja filmu Wrighta zostaje nam zaprezentowana w pigułce. Ale inaczej niż jego skupieni i wyciszeni poprzednicy, Baby, czekając pod bankiem na złodziei, którym robi za kierowcę, śpiewa sobie głośno pod nosem, porusza w rytm słuchanej muzyki, słowem – zamiast siedzieć cicho dość mocno zdaje się zwracać na siebie uwagę – i jako wyluzowany koleś nic sobie z tego nie robi. No, dopóki z tyłu nie nadjedzie radiowóz.
Podobne wpisy
Konwencja filmu Wrighta względem Drivera i Drive wydaje się lekka, rozrywkowa, kolorowa, żywsza. Zdecydowanie mocniej, nawet względem kultowca Refna, przesunięto punkt ciężkości na romantyczną stronę naszego bohatera, spragnionego i szukającego prawdziwej miłości. Kierowca Ansela Elgorta jest zatem przeciwieństwem bezceremonialnej brutalności bohaterów O’Neala i Goslinga, co czyni z niego postać jednocześnie podobną u podstaw do swoich poprzedników, co skrajnie się od ich sposobu bycia i stylu życia odcinającą. Baby jest z tej trójki bohaterem najmniej tajemniczym, dowiadujemy się bowiem o jego przeszłości i pobudkach do działania bardzo dużo. Wright bezceremonialnie dokonał dekonstrukcji i wyraźnie odmłodził archetypową postać milczka za kółkiem, nadając jej mnóstwo luzu i dystansu do świata, których to cech brakowało (co nie było w żadnym wypadku wadą) postaciom O’Neala i Goslinga, ujętym w znacznie poważniejszy nawias. Choć jednak Baby jest dobrem wcielonym, przez jeden błąd z przeszłości trzymanym na uwięzi przez przestępczy świat, wraz z rozwojem wydarzeń, rozkwitającym uczuciem między nim a Deborą chłopak także pokazuje, że gdy trzeba, potrafi być zdecydowany, odważny, twardy, a w końcu brutalny i bezlitosny dla śmiertelnie niebezpiecznego przeciwnika. Dzięki temu, po nieco cukierkowym początku filmu, dostajemy ciekawy rozwój postaci oraz finał pełen zwrotów akcji, wbijający w fotel pod względem widowiskowym oraz dramaturgicznym. Kawał naprawdę świetnego kina akcji, które miało na siebie pomysł.
Do dyspozycji małomównego kierowcy po raz pierwszy oddane zostały samochody z Kraju Kwitnącej Wiśni – subaru impreza WRX rocznik 2006, toyota corolla rocznik 2003 i 2014 oraz mitsubishi galant rocznik 2009, a także amerykańskie chevrolet avalanche LTZ rocznik 2007, GMC yukon rocznik 2007, lincoln continental mark 5 rocznik 1979, dodge challenger SRT hellcat rocznik 2015, chevrolet blazer rocznik 1985 i niemiecki akcent, czyli mercedes S 550 rocznik 2015. Ta wyliczanka nie miała być popisem mojej znajomości motoryzacji (korzystałem tu z niezastąpionej w tym względzie bazy samochodów użytych w filmach: imcdb.org – polecam), lecz miała wykazać, że Baby zmieniał samochody jak rękawiczki i jest absolutnym rekordzistą wśród małomównych kierowców pod względem użytych w filmie pojazdów. Odwrotny rekord, bo zaledwie jedno użyte auto, należy do bohatera filmu Wheelman, o którym przeczytacie zaraz, jak tylko skończycie akapit poświęcony Baby Driver.
Intencje kierujące Babym także są wzięte z zupełnie innej planety niż w poprzednich filmach, bo chłopak nie para się podwożeniem bandziorów dla kasy, choć tę kasę faktycznie za każdą usługę zgarnia. Baby, robiąc za turbotaxi z wrażeniami specjalnymi w postaci 4G na zakrętach w gratisie, spłaca w ten sposób dług, który w dzieciństwie „zaciągnął” u lokalnego gangstera, kradnąc mu furę z towarem. Również pod względem uczuciowym Baby idzie w zupełnie innym niż poprzednicy kierunku. Bohater grany przez Ryana Goslinga tylko ocierał się o wielką miłość, rezygnując z niej w imię dobra ukochanej albo by móc wciąż pozostać tym kozackim, bezimiennym, tajemniczym samotnikiem. Tymczasem Baby konsekwentnie walczy o miłość, o przyszłość i odcięcie się od przeszłości, dzięki czemu może w końcu odjechać w stronę zachodzącego słońca z kobietą życia u boku. To znaczy, jak tylko odsiedzi wyrok w więzieniu po tym, jak postępując dojrzale i rozsądnie, odda się w ręce policji.
Ostatnim znanym mi filmem, który przejął pałeczkę od Drivera Waltera Hilla, poszerzając jednocześnie i pokazując w nowym ujęciu świat tajemniczego kierowcy, jest Netflixowy Wheelman z 2017 roku, w Polsce dystrybuowany pod tytułem Kierowca. Choć główny bohater ponownie był bezimiennym (znamy go tylko z ksywki Wheelman właśnie) kierowcą na usługach szemranego towarzystwa, tym razem miał okazać się człowiekiem, który wraz z byłą już małżonką wychowuje nastoletnią córkę. Po raz pierwszy zerwano zatem z mitem samotnego kowboja stojącego obok systemu i społeczeństwa. Mogliśmy też zapomnieć o małomówności czy aurze tajemnicy wokół naszego bohatera – bo tutaj niemal przez cały film nawija przez telefon, próbując w trakcie jazdy wyplątać się z niebezpiecznej kabały, w którą się wpakował. Novum wprowadzonym do rzeczywistości filmowego kierowcy było osadzenie akcji całego filmu w środku prowadzonego przez niego BMW serii 3 lub z kamerą przymocowaną w różnych miejscach do karoserii auta, by pokazywać w szerszej perspektywie wydarzenia na zewnątrz pojazdu. Dzięki takiemu zabiegowi widzimy wszystko z perspektywy głównego bohatera i nie odstępujemy go na krok.
O ile więc wszystkie powyżej opisane filmy miały standardowy sposób opowiadania, tradycyjnie osadzony w wielu lokacjach i z równie tradycyjną robotą operatorską, o tyle w Kierowcy z 2017 roku kamera nawet na moment nie odklejała się od samochodu, przez co nawet użytkownicy wspomnianej bazy imcdb.com mają problem by dokładnie określić rocznik użytego w Wheelmanie BMW. Film, choć nie jest jakimś objawieniem w dziedzinie kina akcji czy tematu, wokół którego tu się obracamy, stanowi bardzo udaną próbę opowiedzenia znanej historii w zupełnie nowy, oryginalny sposób. Niezłe aktorstwo, trzymająca w napięciu akcja i kilka konkretnych scen samochodowej rozwałki gwarantują 80 minut przyzwoitej sensacyjnej rozrywki.
Dokąd zmierza kierowca?
W 1978 roku poznaliśmy bezimiennego, przybywającego znikąd i donikąd zmierzającego, intrygującego, ostrożnie dawkującego słowa, trochę aspołecznego, nieokazującego emocji, skrupulatnie poukładanego samotnika. Czterdzieści lat później nasz bohater, choć wciąż w większości przypadków bezimienny, znajduje się już w innym miejscu. Wychodzi bardziej do ludzi, przez co staje się mniej intrygujący, coraz mniej w nim tajemnicy, jest bardziej skory do rozmów, znajduje miłość życia, posiada rodzinę oraz przeszłość… i przyszłość! Czy zatem pozostało coś jeszcze do opowiedzenia lub pokazania znanych motywów w jakiś nowy, zaskakujący sposób?
Jak dotąd praktycznie każdy film przejmujący pałeczkę od Drivera okazywał się jego mniej lub bardziej, ale zawsze godnym następcą i kontynuatorem dzieła. Jeżeli mają powstawać tak dobre obrazy, jak Baby Driver, niezłe jak Wheelman, przyzwoite jak pierwszy Transporter czy wybitne jak Drive, jestem jak najbardziej za kolejnym spotkaniem małomównego kierowcy znikąd na mojej filmowej drodze. Chętnie popatrzę wraz z nim kolejny raz we wsteczne lusterko, rozbłyskujące niebiesko-czerwonym światłem policyjnym kogutów…