search
REKLAMA
Ranking

NIE TYLKO JAMES BOND. Najlepsze filmowe personalia

Jacek Lubiński

29 marca 2018

REKLAMA

Honey Rider / Pussy Galore

Dr No / Goldfinger

Profesja: poławiaczka muszli / artystka cyrkowa i pilotka.

Żeby nie było, że tylko męskie imiona i nazwiska są w cenie – oto miód z sierścią wprost ze świata Jamesa Bonda. I cóż z tego, że seksistowskie, skoro działają? Co więcej, żadne ujmy nie przynosi, oba kojarzą się pozytywnie. Panna Rider (naprawdę Honeychile, choć to już trąci polityką) to nie tylko słodycz sama w sobie, ale też gwarancja odpowiednio silnej niezależności. Z kolei panna Galore do powyższego dodaje także pewną przestrogę odnośnie swojej dzikiej natury – kogoś takiego nie warto brać pod włos, bo można poczuć pazurki. Oczywiście interpretacja personaliów oraz noszące je piękne kobiety to jedno, a użyteczność drugie. Powiedzmy sobie jednak szczerze: raczej nie spotkamy kogoś takiego w kolejce na poczcie, zatem problem z głowy. A satysfakcja gwarantowana.

Alternatywny zawód: striptizerka aka tancerka egzotyczna / stewardessa (cóż by innego?).

 

Rocky Balboa

seria Rocky

Profesja: bokser.

Co jak co, ale Sly Stallone ma szczęście do swoich ekranowych danych osobowych (zresztą własnych także). To już druga jego obecność na liście, a przecież są jeszcze takie alternatywy jak John Spartan, John Rambo, Ray Quick, Marion Cobretti czy Raymond Tango… – każda na swój sposób budzi szacunek. Ale wróćmy do Rocky’ego, który przez te wszystkie lata stał się nie tylko synonimem góry mięśni nie do zatrzymania, ale także, a może przede wszystkim, potęgi marzeń. Oprócz tego, że dość jednoznacznie kojarzy się ze sportem, Balboa z siłą wodospadu uderza w nas specyficzną nobliwością. Jak czystej krwi koń arabski. Czyli przypuszczalnie wart więcej niż wasze auta i kredyty w banku. A to też daje do myślenia.

Alternatywny zawód: emerytowany bokser, który został trenerem – zdecydowanie nie ma tu mowy o innej drodze życia.

 

Stacker Pentecost

Pacific Rim

Profesja: żołnierz – pilot Jaegera i dowódca całej jednostki.

Oto personalia jedyne w swoim rodzaju. Zbudowane w taki sposób, że nie można zarzucić im kuglarskiej taniości ku uciesze mas(smediów). I zarazem na tyle mocne, że ręce same składają się do honorów. Co ciekawe, w oderwaniu od siebie wypadają wręcz komicznie (Stacker to po prostu musi być rodzaj zioła, a Pentecost to idealny kandydat na tuzin niewybrednych przezwisk w podstawówce). Wspólnie jednak stanowią prawdziwie dystyngowany poziom zajebistości. Duma i chwała każdemu, kto tak się zarejestruje w urzędzie.

Alternatywny zawód: rozgrywający czołowej drużyny NFL, a po przejściu na emeryturę także kultowy gwiazdor kina akcji schyłku ery Reagana (Ogniomistrz 1–4, Master Breaker 2, Mat Dreadder – to tylko kilka jego największych hitów) / względnie telewizyjny pogodynek.

And on the west were cancelling the apocalypse

 

Tyler Durden

Podziemny krąg

Profesja: sprzedawca mydła (!).

OK, przyznam, że w Tylerze Durdenie tkwi głęboko coś, co sprawia, że mam ochotę sypnąć kilkoma okolicznościowymi żarcikami. Ale nie zrobię tego, bo jednocześnie wyziera z niego prawdziwa filmowa magia, która dla kogoś, kto nie jest Bradem Pittem, przypuszczalnie by się nie sprawdziła w realu. Te dwa słowa wprost opływają w kultową otoczkę, są niemalże gotowym przepisem na podryw i właściwie to… żyją własnym życiem. Są jak zupka instant – nazwiesz tak berbecia i po prostu wiesz, że mu się uda. Wszystko i cokolwiek. Z drugiej strony nadasz sobie taki nick i wyjdziesz na mało oryginalnego nerda, co zapewne nigdy na oczy kobiety nie widział. Tak, Tyler Durden to siła, z którą zwykły śmiertelnik nie powinien igrać.

Alternatywny zawód: wykidajło (czyli jeszcze płaciliby mu za te bójki).

 

Verbal Kint aka Keyser Söze

Podejrzani

Profesja: gangster – szef wszystkich szefów.

To w sumie spoiler, ale mniejsza. Poza tym nie ma tu co specjalnie dodawać, bo oba te namiary bronią się same. O ile na pierwszy rzut oka/ucha wydają się dosłownie łamać języki, nie będąc przy tym zbyt poręcznymi przykładami (serio, kto nazywa swoje dziecko Verbal?), to ostatecznie, jakimś cudem, bije od nich jakaś bliżej nieokreślona klasa. Ekscentryczne brzmienie uwypukla w dodatku władcze znamiona danych personaliów. A gdy te wypowiadane są w odpowiedni sposób, to gęsia skórka gwarantowana. W końcu też nie da się ich pomylić z niczym innym, co kiedykolwiek słyszeliśmy – nawet z Pentecostem.

Alternatywny zawód: węgierski nauczyciel matematyki (i nie, w moim poduszkowcu nie ma węgorzy).

 

Vincent Vega

Pulp Fiction

Profesja: zabójca, gangster.

Podwójne V nie przychodzi co prawda na odsiecz pokojowym skojarzeniom z daną literką, ale i tak brzmi cool. Ponownie jest to coś, co dobrze leży na języku, a wypowiedziane nie pozostawia żadnych wątpliwości co do natury osoby posługującej się tymi personaliami. Luzacki typ, z którym dobrze jest się napić piwka, potańczyć i podrywać laski. A przy tym nie dający sobie w kaszę i/lub kokainę dmuchać. Spoko stylówa, świetne inicjały i zapewne zamaszysty podpis to kolejne silne atuty. Niewielkim minusem pozostają jedynie skojarzenia z pewnym polskim twórcą oraz… zestawem przypraw. Ale coś za coś.

Alternatywny zawód: zegarmistrz, ewentualnie barman (w tym drugim przypadku może kumplować się z Durdenem).

 

Bonus: James Earl Jones

Król Lwiej Ziemi – Mufasa, król Zamundy – Jaffe Joffer, lord Sith Darth Vader, Thulsa Doom, porucznik Lothar Zogg, John Dolby, Earnest Moses, Umslopogaas, Older Kokumo… – to tylko część z nietuzinkowych, budzących z reguły duży respekt postaci, w jakie przez lata wcielał się Jones (swoją drogą prawdziwe personalia też ma niczego sobie). W połączeniu z charakterystycznym, głębokim głosem stanowi ewenement, który nie sposób przemilczeć.

Avatar

Jacek Lubiński

KINO - potężne narzędzie, które pochłaniam, jem, żrę, delektuję się. Często skuszając się jeno tymi najulubieńszymi, których wszystkich wymienić nie sposób, a czasem dosłownie wszystkim. W kinie szukam przede wszystkim magii i "tego czegoś", co pozwala zapomnieć o sobie samym i szarej codzienności, a jednocześnie wyczula na pewne sprawy nas otaczające. Bo jeśli w kinie nie ma emocji, to nie ma w nim miejsca dla człowieka - zostaje półprodukt, który pożera się wraz z popcornem, a potem wydala równie gładko. Dlatego też najbardziej cenię twórców, którzy potrafią zawrzeć w swym dziele kawałek serca i pasji - takich, dla których robienie filmów to nie jest zwykły zawód, a niezwykła przygoda, która znosi wszelkie bariery, odkrywa kolejne lądy i poszerza horyzonty, dając upust wyobraźni.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA