Na polskim podwórku zresztą nie brakowało emocjonalnych petard. Taką z pewnością był Dług Krzysztofa Krauzego. Co tu dużo mówić, Andrzej Chyra robi różnicę. Sam Krauze był specjalistą w dziedzinie wyprowadzania widzów z emocjonalnej równowagi. Kolejnym na to dowodem niech będzie Plac Zbawiciela nakręcony już w duecie z żoną, Joanną Kos-Krauze. Na początku historia z życia wzięta (bankrutujący deweloper i małżeństwo, które jest zmuszone zamieszkać z rodzicami), która z czasem przeradza się koszmar. Oglądałem raz. Za kolejny seans podziękuję. Z niecierpliwością czekam za to na ostatni film małżeństwa Krauzów.
Ptaki śpiewają w Kigali Joanny Kos-Krauze i Krzysztofa Krauzego (premiera 22 września) ma być opowieścią o traumie po ludobójstwie. Nie obejrzymy tam drastycznych scen. Zupełnie inną drogą poszedł kilka lat temu László Nemes. W oscarowej konkurencji Syn Szawła musiał wygrać, a nagrody dla tego filmu nie stanowiły w zasadzie żadnej niespodzianki. Holocaust to temat łatwo wywołujący emocje, na których łatwo żerować. Do dziś mam wątpliwości, czy Spielberg udźwignął temat w Liście Schindlera. Wątpliwości nie mam w przypadku doskonałego Pianisty Romana Polańskiego, który starał się nie skupiać na okrucieństwach, a raczej na ich świadku.
To trudna droga, ale pozwala uniknąć zarzutów o wykorzystanie tematu. To zrozumiałe, że filmowcy nie do końca chcą ukazywać, co działo się w podziemiach krematoriów. Nawet dziesięciogodzinny dokument Shoah Claude’a Lanzmanna zatrzymuje się niejako w połowie zdania, bo tego, co widzieli i mogli opisać tylko nieliczni, nie do końca da się przełożyć na filmowy język.
Mimo wszystko Nemes zdecydował się wkroczyć do piekła metropolii śmierci. Naszym przewodnikiem, którego kamera nie odstępuje na krok, jest Szaweł Ausländer – członek Sonderkommando. Pierwsze kilkadziesiąt sekund w zasadzie wystarcza, żeby poczuć odór krwi, ekskrementów i martwych, zbielałych ciał. Niby wszystko, co dzieje się na drugim planie, jest rozmazane, ale na tyle widoczne, żebyśmy nie mogli oderwać wzroku. „Musisz patrzeć, musisz widzieć.” – zdaje się mówić węgierski twórca. „Jeśli teraz odwrócisz wzrok, to wszystko może się powtórzyć.”
Jak bardzo trzeba było tam, w Auschwitz, odsunąć od siebie ludzkie odruchy, niech świadczy scena stanowiąca zawiązanie akcji Syna Szawła. Widok chłopca, który jakimś cudem wciąż oddycha po kilkudziesięciu minutach spędzonych w komorze gazowej, nie daje jakiejkolwiek, choćby chwilowej radości. U części więźniów wywołuje niedowierzanie. Dla innych to wyjątek zaburzający codzienny porządek, przeszkadzający w codziennej pracy.
Nemesowi zarzucano, że przekroczył pewne nieprzekraczalne granice. Ale skoro tak niewiele osób mogło opowiedzieć, jak z bliska wyglądał ostatni etap zagłady (ostatnim polskim członkiem Sonderkommando był zmarły w 2008 roku Henryk Mandelbaum), jak inaczej opowiedzieć o tym, co widzieli, co słyszeli i co czuli ludzie idący na śmierć? Szanuję László Nemesa, że się odważył, choć seans Syna Szawła należy do najtrudniejszych, jakie miałem okazję (i szczęście) obejrzeć w ostatnich latach.
PS. Do tego zestawienia planowałem dołączyć Wybór Zofii, ale swoim tekstem ubiegła mnie Anna Niziurska.
korekta: Kornelia Farynowska