Naprawdę UDANE filmy „pod Oscary”, które NIE DOSTAŁY nagrody Akademii
Oscar bait to powszechnie używany termin określający filmy, które z różnych powodów „aż proszą się” o Nagrody Akademii Filmowej. Przeważnie chodzi w nim o obecność głośnych nazwisk w obsadzie, ważne role wymagające pewnego przeobrażenia fizycznego, głośny temat o wydźwięku społeczno-politycznym i styl zerowy, często nasycony sentymentalizmem. Czasami tego typu produkcje otrzymują wybłagane statuetki, czasami zgarniają tylko nominacje, a czasami odchodzą z niczym, bez możliwości ogrania kampanii promocyjnej wokół oscarowej otoczki. Dzisiaj skupimy się na tych ostatnich – nie będziemy jednak szydzić, wręcz przeciwnie! Wybierzemy tytuły, które nawet jeśli wpisują się w przywołany wyżej termin, to w ogólnym rozrachunku ogląda się je z przyjemnością i zostają w głowie na dłużej.
Wyścig
Niewielu jest reżyserów w Hollywood, którzy mogliby konkurować z Ronem Howardem pod względem częstotliwości wypuszczania typowych Oscar baitów. Począwszy od Apollo 13, przez Piękny umysł, Człowieka ringu, Frost/Nixon, po omawiany dzisiaj Wyścig – twórca opanował hollywoodzki styl zerowy do perfekcji i pomimo wpadek regularnie chwyta się kolejnych nośnych tematów. Jego Wyścig skupia się na relacji Jamesa Hunta (Chris Hemsworth, wtedy dopiero rozpoczynający przygodę w roli Thora) oraz Nikiego Laudy (rewelacyjny, niesłusznie pominięty w sezonie nagród Daniel Brühl, jeszcze przed rolą w Marvelu). I doskonale oddaje ich rywalizację podszytą wzajemną sympatią i szacunkiem, serwując nam przy tym ciąg świetnie zaprezentowanych wyścigów. Film nie tylko bardzo dobrze wygląda, ale i pozwala nam zapałać sympatią do tych skrajnie odmiennych, regularnie zderzających się charakterów. W gronie produkcji Howarda z lat 2011–2020 stawiam go zdecydowanie najwyżej.
Detroit
Kathryn Bigelow lubi się z Oscarami – wszak za The Hurt Locker. W pułapce wojny zgarnęła aż dwie ważne statuetki (za najlepszy film i reżyserię). Detroit wydawało się kolejnym jej projektem, który zamiesza na rozdaniach nagród, biorąc pod uwagę poruszany w nim temat rasizmu oraz brutalne zamieszki z 1967 roku. Koniec końców jednak pomimo pozytywnych ocen krytyków przeszedł bez echa. A szkoda, bo to świetnie wyreżyserowane kino społeczne, podczas pewnej ponad godzinnej sekwencji wpadające nawet w szufladkę wyjątkowo gęstego thrillera. Will Poulter w psychopatycznej, podszytej kompleksami i uprzedzeniami kreacji jest tutaj okrutną istotą niemal żywcem wyrwaną z Funny Games Hanekego, choć zdecydowanie brakuje mu poczucia humoru. Ujęcie ważnego tematu w gatunkowej formie to jedna z najważniejszych umiejętności hollywoodzkiej reżyserki.
Sama przeciw wszystkim
Jessica Chastain ma niezwykłą ekranową charyzmę, dzięki której potrafi całkowicie zawładnąć filmem. Choć pogardliwie bywa określana jako „ta do wzięcia, gdyby Amy Adams odmówiła”, wielokrotnie udowodniła, że na planie radzi sobie równie dobrze jak jej koleżanka po fachu. Silną, pewną siebie i przedsiębiorczą kobietę grała później także w Grze o wszystko Aarona Sorkina. Tutaj korzysta z podobnego repertuaru aktorskich środków, jednak kreacje na tyle różnią się od siebie, by nie można było mówić o powtórce. W Samej przeciw wszystkim szanowana amerykańska lobbystka porusza się na krawędzi prawa, by zaserwować najlepszy możliwy efekt swoim klientom – przynajmniej do czasu, gdy postanawia sprzeciwić się działaniom pewnego producenta broni. Wtedy zostaje wchłonięta w prawdziwą, nomen omen, grę o wszystko – w świat wielkiej polityki i spraw wagi państwowej. Sprawnie nakręcony i świetnie zagrany, to niemal pewna gwarancja lekko ponad dwóch godzin dobrego kina.