5 powodów, dla których THE HURT LOCKER. W PUŁAPCE WOJNY jest doskonałym filmem wojennym
Dramat wojenny Kathryn Bigelow był niezwykle głośnym tytułem na przełomie 2009 i 2010 roku. Produkcja pojawiła się trochę znikąd, z miejsca otrzymała dziewięć nominacji do Oscara i zgarnęła sześć statuetek (w tym za najlepszy film i reżyserię). Śmieszny budżet piętnastu milionów dolarów skradł niemal całe show Avatarowi, którego rozmach musiał uznać wyższość znacznie bardziej kameralnego kina. Znacie to uczucie, kiedy wasza była żona swoim niezależnym filmem wygrywa z gigantycznym, wielomilionowym projektem, który rozpoczęliście jeszcze w latach 90.? James Cameron zna je doskonale.
Po rozdaniu nagród standardowo powstały spory i dyskusje dotyczące słuszności decyzji Akademii Filmowej. Czy The Hurt Locker zasługiwał na główną nagrodę? Co takiego oscarowego jest w tym filmie? Dlaczego nie Bękarty wojny? Czy Akademia tak naprawdę nagrodziła amerykańskich żołnierzy? W całym tym zgiełku stopniowo zapominano o najważniejszym, czyli o wartości samego filmu. Widzowie, słysząc o oscarowym dramacie wojennym, mogli oczekiwać wielkiego rozmachu i skali na miarę Szeregowca Ryana. The Hurt Locker jest jednak dziełem bardzo odmiennym od większości produkcji poruszających tę tematykę. Po odświeżeniu sobie tego dzieła na plenerowym pokazie podczas festiwalu Netia OFF Camera w Krakowie postanowiłem uzasadnić, dlaczego obraz Kathryn Bigelow jest jednym z najlepszych współczesnych filmów wojennych.
1. Brak standardowej osi fabularnej
Życie rzadko kiedy pisze scenariusze zgodne z trzyaktową strukturą dramatyczną. Wiele sytuacji nie ma żadnego wpływu na całokształt naszych historii, a rozmaite wątki po prostu urywają się, pozbawione domknięcia. Trudno jest jasno wskazać cele protagonisty, zwykle nie sposób także znaleźć konkretnego antagonistę. Podobnie wygląda fabuła The Hurt Locker. Film przedstawia historię trzyosobowego oddziału Bravo, który zbliża się do końca swojej tury w Iraku. Wspomniana trójka żołnierzy posiada jeden cel – przeżyć i wrócić do domu. My zaś możemy towarzyszyć im podczas rozmaitych misji, a także poza nimi. Nie ma tu jednak żadnego spisku, który bohaterowie musieliby odkryć, a na ich życia nie czyha żaden watażka wojenny.
Poza dość standardowym zagraniem z pierwszych minut filmu (śmierć dotychczasowego dowódcy oddziału, na jego miejsce wskakuje główny bohater), cała reszta wygląda jak efekt pracy reportera wojennego. To wszystko owocuje niezrównanym wrażeniem autentyzmu oglądanych wydarzeń. Nie psują tego żadne zwroty akcji ani ograne scenopisarskie zabiegi. Bohaterowie przechodzą pewne ewolucje, ale nie ma w nich niczego, co by nas zaskoczyło w prawdziwym życiu. Jedynym antagonistą jest tutaj wojna – przez jednych znienawidzona, przez innych ukochana.
2. Wizja artystyczna budująca realizm zamiast widowiska
Podobne wpisy
Jesteście spragnieni widowiskowych nalotów, strzelanin rodem z kina akcji i widoku protagonisty odpierającego hordy przeciwników? The Hurt Locker nie da wam żadnej z tych rzeczy. Tutaj walka jest surowa i chaotyczna, a kamera unika nawet szczegółowego pokazywania efektów postrzałów. Nie jest to jednak tchórzostwo typowe dla produkcji zabiegających o kategorię wiekową PG-13, a raczej niechęć do fetyszyzowania przemocy na ekranie. Czasem widzimy jak ktoś zostaje trafiony, czasem napastnik zostaje zastrzelony poza kadrem – operator nie zwraca większej uwagi na akt zabójstwa, podobnie jak uczestnicy tej wojny. Śmierć jest tu codziennością pozbawioną wyjątkowości. Jedynym wybitnie efekciarskim momentem jest misternie nakręcona i zmontowana eksplozja z pierwszych minut filmu – dzięki tej scenie możemy jednak dobrze zrozumieć jak niszczycielską siłę posiadają ładunki wybuchowe. Cała reszta dzieła przedstawia konflikt w Iraku w stylu zbliżonym do dokumentalnego, unikając robienia spektaklu z wojny. Ujęcia z ręki, częste zbliżenia na pozornie nieistotne detale, kręcenie nocnych scen w nocy (i bez nienaturalnie dobrego oświetlenia) – wszystko to sprawia, że wierzymy w to, co widzimy. Obraz pozostaje jednak przejrzysty dzięki dobremu montażowi, który nie naraża widza na atak padaczki. Wszystko to idealnie ilustruje subtelna i nienachalna ścieżka dźwiękowa. Wzniosłość i patos typowy dla wielu wojennych produkcji zastąpiono tu ciszą i ambientowym brzmieniem (trzykrotnie brutalnie przerwanym heavy metalem w sposób jak najbardziej uzasadniony).