SŁODZIAK. Przetrwać w Hollywood
Technicznie rzecz biorąc, Słodziak jest dziełem Almy Har’el – mało popularnej twórczyni pochodzącej z Izraela. To jej nazwisko figuruje w rubryce „reżyseria”. Prawdziwym autorem filmu zdaje się jednak ktoś inny – Shia LaBeouf. Amerykanin nie tylko wcielił się w jedną z głównych ról, ale również samodzielnie napisał scenariusz, bazując na własnej, trudnej relacji z rozchwianym emocjonalnie ojcem.
Narracja Słodziaka (polskie tłumaczenie jest tak samo niezręczne, co urocze) prowadzona jest dwutorowo. Na przemian śledzimy perypetie dwunastoletniego (Noah Jupe) i dwudziestokilkuletniego (Lucas Hedges) Otisa. Główny bohater jest młodym, obiecującym aktorem, który w wieku kilkunastu lat zarabia już tyle, że może pozwolić sobie na utrzymywanie bezrobotnego ojca. Burzliwa, momentami toksyczna wręcz relacja ojciec–syn doprowadza jednak do tego, że około dekadę później Otis ląduje na odwyku, na którym wspomina swoje dziecięce lata, jednocześnie starając się uwolnić od trudnej przeszłości i widma rodziciela.
LaBeouf odsłania się w Słodziaku niemalże całkowicie. Owszem, tworzy swego rodzaju alter ego, podobnie jak Truffaut w 400 batach czy Bergman w Fanny i Aleksandrze, ale kurczowo trzyma się przy tym faktów i własnych wspomnień – aktor również rozpoczął karierę jako nastolatek, również mieszkał przez długi czas z ojcem w przydrożnym motelu, również trafił na odwyk z powodu alkoholizmu, w końcu również zdiagnozowano u niego PTSD (zespół stresu pourazowego). Wszystko pięknie się zazębia, LaBeouf poszedł jednak jeszcze o krok dalej. Odważył się na coś, co wielu aktorów odrzuciłoby z automatu – postanowił osobiście wcielić się we własnego ojca.
Nie oszukujmy się – niezbyt wdzięczna to rola. Sportretowany przez LaBeoufa James jest walczącym z nałogiem byłym klownem występującym na rodeo. Zakompleksionym, łysiejącym mężczyzną o temperamencie dorastającego dziecka. Głową rodziny jest tak naprawdę mały Otis – to przecież on zarabia na niewielki pokoik w motelu i płaci swojemu ojcu za „bycie jego asystentem”. Wierzę w to, że występ w Słodziaku był dla LaBeoufa najtrudniejszą rolą w karierze. Wcielić się we własnego ojca to jedna rzecz, ale wcielić się w ojca furiata, który zrzuca winę na wszystkich i wszystko dookoła oraz nie ma skrupułów przed uderzeniem swojego nastoletniego synka, to zupełnie inna sprawa. Aktor wywiązał się jednak z tego zadania bardzo dobrze; zdołał nadać nawet tak odrażającej postaci odrobinę ciepła w scenach, w których James zabiera Otisa na przejażdżki motocyklem albo przytula się z nim przy autostradzie.
LaBeoufowi przez znaczną część filmu partneruje czternastoletni Noah Jupe. Chłopiec, jak na tak młody wiek, ma niewiarygodnie imponujące CV – jak dotąd wystąpił m.in. w Suburbiconie, Cudownym chłopaku i Cichym miejscu, a już niedługo będziemy mogli go oglądać również w Le Mans ’66 Jamesa Mangolda. Do czego jednak zmierzam? Ano do tego, że Noah Jupe doskonale wie, jak to jest być dziecięcą gwiazdą filmową, i wcielając się w Otisa, mógł czerpać nie tylko ze scenariusza i wspomnień LaBeoufa, ale również z własnych doświadczeń. Dzięki temu jest na ekranie nadzwyczaj naturalny i wyluzowany – w żadnej ze scen nie daje się przyćmić starszemu, wyjątkowo charyzmatycznemu koledze po fachu.
Trochę gorzej wygląda to w przypadku drugiego, dwudziestokilkuletniego wcielenia Otisa, czyli Lucasa Hedgesa. Aktor od czasu fenomenalnej kreacji w Manchester by the Sea stał się twarzą amerykańskiego kina niezależnego (w programie tegorocznego American Film Festival znalazły się aż trzy filmy z jego udziałem!), jednocześnie zamykając się w jednym typie ról – wewnętrznie skonfliktowanego nastolatka, który zmaga się z poważnymi problemami związanymi z rodziną (Waves, Najlepsze lata), homoseksualizmem (Lady Bird, Wymazać siebie) bądź nałogiem (Powrót Bena, Słodziak). Fantastycznie byłoby zobaczyć Hedgesa w nieco innej scenerii, bo od premiery (arcy)dzieła Kennetha Lonergana młody Amerykanin zdaje się grać na jeden akord, a wydaje mi się, że stać go na wiele więcej.
Słodziak jest więc filmem dość nierównym, tylko częściowo udanym. Wątek ze świetnym Jupe’em ciągnie go w górę, a wątek z przeciętnym Hedgesem – w dół. Najważniejsze jest jednak to, że Shia LaBeouf przy pomocy Almy Har’el zdołał zmierzyć się ze swoimi demonami, wyjść z tego starcia obronną ręką i podzielić się ze światem nadzwyczaj intymnym efektem końcowym. Już za samą odwagę należą się brawa.