NAJZABAWNIEJSZE postaci w filmach SCIENCE FICTION. Kosmiczni komedianci

Marsjanin – Mark Watney
To wielka rzadkość, żeby protagonista w filmie science fiction był tak zabawnym gościem jak grany przez Matta Damona Mark Watney. Myślę też, że nie byłem jedynym widzem, który spodziewał się po tej opowieści i jej bohaterze bardziej wzniosłych i patetycznych tonów. Lekkość Marsjanina okazała się przyjemnym zaskoczeniem i jest to w dużej mierze zasługą Watneya, będącego człowiekiem czynu i realistą (a może nawet optymistą), niezależnie od beznadziejności sytuacji. Mark nie jest kimś, kto z lamentem wzniesie ręce ku niebu, a porzucony na niegościnnym Marsie od razu zabiera się do pracy – wszystko po to, aby przeżyć. Jego pozytywne nastawienie i analityczny umysł są godne pozazdroszczenia, podczas gdy wypowiadane żarty niejednokrotnie bawią widza i podnoszą na duchu. Świetnie sprawdza się tu pomysł z prowadzeniem wideodziennika przez Watneya, a i jego mówienie do siebie często wiąże się z jakimś humorystycznym komentarzem.
Autostopem przez galaktykę – Marvin
Marvin to być może najbardziej nieszczęśliwy robot, jakiego widziało kino. Zaprogramowany, by osobowością nie różnić się od człowieka, szybko popadł w ciężką depresję, którą manifestuje na każdym kroku. Jego pesymistyczne wywody, użalanie się nad sobą i dramatyczne wyznania są równie tragiczne, co komiczne, a obsadzenie w tej roli Alana Rickmana było castingowym strzałem w dziesiątkę. Myślę, że większość widzów w mniejszym lub większym stopniu potrafi zrozumieć Marvina, a jego męczeńska poza wypada szczególnie zabawnie w zestawieniu z zupełnie niepoważnym wyglądem.
Gwiezdne wojny (części IV-VII + spin-off) – Han Solo
Podobne wpisy
Han Solo od zawsze był komediowym złotem w Gwiezdnych wojnach, nigdy jednak nie wchodził w rolę błazna, którego nie sposób traktować poważnie. Han może sobie pozwalać na żarty i wygłupy, ponieważ ma zaplecze w postaci sprytu, umiejętności, szczęścia (zazwyczaj) i wyjątkowego uroku, a jego niewymuszona pewność siebie i luzacka maniera dają mu przyzwolenie na wszystko. Kapitan Sokoła Millenium ma gadane jak mało kto i cechuje go styl pozbawiony bufonady (khy, Lando Calrissian, khy); nie można mu także zarzucić braku wyczucia – wie, kiedy jest moment na dobry żart, a kiedy na skupienie i powagę. Nie wszystkie te pochwały należą się jego młodszemu wcieleniu (kapitalnie zagranemu przez Aldena Ehrenreicha), co jak najbardziej ma sens, zważywszy na to, że mowa tu o dzieciaku, który dopiero buduje swój charakter. Młody Han jest jednak przynajmniej równie zabawny, co dorosły i stary Han – i za to należy mu się wieczne uwielbienie.
Interstellar – TARS
To poniekąd protoplasta K-2SO – pomagający bohaterom i obdarzony sarkastycznym poczuciem humoru robot wojskowego pochodzenia. TARS odznacza się jednak znacznie ciekawszym i bardziej unikalnym wyglądem niż jego kolega z Łotra 1. Początkowo byłem zdziwiony tym pozornie niezgrabnym i nieefektownym projektem, ale z czasem zrozumiałem, ile zalet on w rzeczywistości posiada. Replikowanie ruchów ludzkich kończyn jest bardzo skomplikowane i podatne na różne problemy i według wielu specjalistów robot pokroju TARS-a byłby znacznie lepszym i bardziej osiągalnym rozwiązaniem niż maszyny, które zazwyczaj widujemy w kinie. Interesującym konceptem – i powodem obecności TARS-a w tym zestawieniu – jest posiadające regulowany poziom poczucie humoru robota. Jego zmniejszenie nieco studzi komediowe zapędy maszyny, ale nawet wtedy co chwilę znajduje ona okazję do rzucenia jakiegoś mrocznego żartu.
Kosmiczne jaja – Lord Hełmofon
Miałem wątpliwości co do zawierania komedii w tym zestawieniu, ale uznałem, że ta parodia Dartha Vadera jest zbyt ikoniczna, żeby ją pominąć. Rick Moranis doskonale obśmiewa postać Lorda Sithów, odgrywając tu jego przeciwieństwo – cherlawego i nieudolnego nerwusa, który brak pewności siebie próbuje nadrobić gniewną pozą. To zdecydowanie najbardziej udany element całego filmu.
Gwiezdne wojny – część I: Mroczne widmo – Jar Jar Binks
W przeciwieństwie do Predatora ten podpunkt nie jest „bonusem”, a pełnoprawną pozycją na mojej liście. Kiedy byłem dzieckiem, wygłupy Jar Jara były mi dość obojętne, a z wiekiem zaczęły mnie irytować… do czasu. Obecnie śmieszą mnie bardziej niż kiedykolwiek i nie psują w moich oczach Mrocznego widma. Wręcz przeciwnie: ten film ma w sobie bardzo niewiele energii, a jego senną atmosferę często przełamuje właśnie kontrowersyjny Gunganin. Jego błazenada jest oczywiście wybitnie przegięta, dziecinna i slapstickowa, a w dodatku wystarczyłoby jej na całą trylogię, ale właśnie dlatego mnie ona bawi: fakt, że Jar Jar nie potrafi przeżyć pięciu minut bez odwalenia jakiejś maniany, jest absurdalny i absurdalnie zabawny. Kiedy dodamy do tego jego rozbrajającą naiwność i dobre serce, powstaje postać, której już nie potrafię nie lubić. W znacznie lepszym filmie pewnie nie mógłbym zdzierżyć tych wszystkich wygłupów, ale Mroczne widmo tylko na nich zyskuje.