NAJZABAWNIEJSZE postaci w filmach SCIENCE FICTION. Kosmiczni komedianci
Każdy film potrzebuje przynajmniej odrobiny humoru, który rozładuje napięcie, rozweseli widza i uratuje całość przed pogrążeniem się w śmiertelnej powadze. Gatunek science fiction nie jest tu wyjątkiem i pokusiłbym się nawet o stwierdzenie, że potrzebuje on nieco więcej lekkiej komedii niż chociażby kryminał. Mocno nieprawdopodobne historie powinny być bowiem traktowane z lekkim przymrużeniem oka, by nie popadać w niezamierzoną śmieszność. Rola komedianta zwykle przypada postaciom drugoplanowym (nierzadko robotom), jako że protagonistów częściej cechuje większa powaga. Oczywiście, nie oznacza to, że dobry żart jest czymś obcym dla tych drugich, bo i ci muszą mieć trochę luzu, jeśli chcą zdobyć sympatię widzów. W tym zestawieniu opiszę jednak postaci, które okazały się najzabawniejszym elementem filmów, w których się pojawiły. Zapewne zabraknie tu wielu lubianych przez was żartownisiów i nie ma co się dziwić, w końcu mało co jest tak subiektywne, jak poczucie humoru.
Obcy – decydujące starcie – Hudson
Game over, man. Game over! Czy Hudsona trzeba w ogóle przedstawiać? Już od pierwszych scen filmu Jamesa Camerona wiadomo, że to naczelny komediant w oddziale komandosów wysłanym w celu sprawdzenia kolonii na LV-426. Hudson rzuca lepszymi lub gorszymi żartami na lewo i prawo, a także pozuje na prawdziwego twardziela i zabijakę. Jego postawa macho osiąga absurdalny poziom, kiedy próbuje zaimponować Ripley arsenałem, którym dysponuje jego drużyna, w rzeczywistości wzbudzając raczej śmiech niż uznanie. Cała ta podlana testosteronem fasada rozsypuje się jednak jak domek z kart, kiedy sytuacja na posępnej planecie staje się krytyczna, a „kolejne polowanie na robale” przeradza się w krwawą masakrę oddziału. Dopiero wtedy poznajemy prawdziwego Hudsona i trzeba przyznać, że jego paniczny pesymizm jest najzabawniejszym elementem całego filmu, zdecydowanie przebijając jego wcześniejsze dowcipy. Niektórym komedia wychodzi najlepiej, kiedy jest niezamierzona.
Wojna o planetę małp – Zła małpa
Kiedy ogłoszono, że w zwieńczeniu trylogii Planety małp pojawi się w pełni komediowa małpia postać, zapewne w niejednym umyśle zagościły flashbacki z Mrocznego widma i uzasadniona obawa, że taka postać może zrujnować tonację całego filmu. Wprowadzenie tego bohatera było niemałym ryzykiem, ale na szczęście opłaciło się ono, bo Zła małpa okazała się dokładnie tym, czego tej produkcji było trzeba. To odrobina lekkiego i niewinnego humoru w ponurej historii o zemście, okrucieństwie i zagładzie. Wcielający się w tę rolę Steve Zahn buduje osobowość Złej małpy z idealnym wyczuciem, dzięki czemu jego nadpobudliwa i nieco histeryczna postać nigdy nie zaczyna męczyć ani irytować. Nieporadny szympans budzi szczery śmiech i doskonale uzupełnia grupę bohaterów, których losy śledzimy. Mrok Wojny o planetę małp potrzebował takiego światełka uroku i nadziei.
Riddick (seria) – Tytułowy bohater
Jeden z moich ulubionych kinowych twardzieli i najlepszy występ Vina Diesela w całej jego karierze. Dominic Toretto to ostatni leszcz w porównaniu z Riddickiem, którego kozactwo jest kosmicznie przeszarżowane i napompowane do astronomicznych rozmiarów. Twórcy nie bawią się tu w półśrodki i w co drugim dialogu lub scenie utrwalają wizerunek tytułowego herosa jako boga twardzieli, dodatkowo przyklepując całość kiczowatą, ale zarazem jeżącą włos na karku narracją z offu. W wykonaniu Riddicka wszystko jest doskonałe: soczyste one-linery, wybryki negujące prawa fizyki, totalnie przesadzony niski ton głosu, czarny humor i bezwstydna szydera w obliczu śmierci – ta kreacja paradoksalnie budzi tyle samo śmiechu, co szacunku. Kiedyś pomyślałbym, że nie można być jednocześnie tak komicznym i godnym respektu, dla Riddicka nie ma jednak rzeczy niemożliwych.
Łotr 1. Gwiezdne wojny – historie – K-2SO
Gwiezdne wojny mają już całą galerię zabawnych i chwytających za serce droidów, ale miano najzabawniejszego z nich należy się właśnie K-2SO. Pomimo budzącej grozę postury (w wydanym niedawno Jedi: Fallen Order droidy tego typu są naprawdę przerażające) i imperialnego pochodzenia K2 działa i ostatecznie bohatersko poświęca się w imieniu Rebelii. Szlachetne postępowanie nie przeszkadza mu jednak w serwowaniu swoim towarzyszom bezczelnych odzywek, pesymistycznych żartów i zgryźliwych komentarzy. Podkładający głos robotowi Alan Tudyk wprowadza do swoich kwestii odpowiednią dawkę jadu i kpiny, czyniąc z K2 wyjątkowo sarkastyczną maszynę.
Park Jurajski/Zaginiony świat: Jurassic Park – Ian Malcolm
Podobne wpisy
W tym przypadku nie będzie przesadą stwierdzenie, że mówimy tu o dwóch różnych postaciach. Ian z pierwszego Parku Jurajskiego to nieco oderwany od rzeczywistości (i zarazem najtrafniej ją analizujący) i błaznujący ekscentryk, którego dziwna maniera skrywa niezwykle błyskotliwy umysł. Malcolm będący protagonistą Zaginionego świata sporadycznie się uśmiecha, jest niecierpliwy, krytyczny oraz sarkastyczny i najprawdopodobniej nie wytrzymałby obok swojego dawnego wcielenia nawet godziny. Jest to interesująca dla widza i w pełni uzasadniona przemiana, biorąc pod uwagę piekło, jakie naukowiec cudem przeżył podczas pierwszego incydentu ze sklonowanymi dinozaurami. Obie wersje Malcolma mają bogaty repertuar żartów i docinków, a już od widza zależy, która przypadnie mu bardziej do gustu. Osobiście preferuję cynicznego i mniej ekspresyjnego Malcolma z drugiego filmu (jego poprzednie wcielenie bywało męczące), ale nigdy nie przestanę doceniać żartów i perełek mądrości, jakie prezentuje nam w Parku Jurajskim.
Predator (2018) – Turbopredator i całokształt filmu
Odpicowany genetycznie Predator, z którym muszą zmierzyć się bohaterowie rozczarowującego filmu Shane’a Blacka, do zabawnych istot raczej nie należy, ale mimo to budzi więcej śmiechu niż jakikolwiek inny element tej produkcji. Jest to monstrum tak przegięte (gość mógłby iść na solo z T-800 i wygrać), tak brutalne i przesadnie okrutne, że nie sposób się nie zaśmiać, oglądając, jak wściekle rozrywa na strzępy kolejnych nieszczęśników. Poprzednie Predatory miały w sobie przerażającą tajemniczość i złowieszczy spryt, a fakt, że przez większość czasu były zamaskowane, pogłębiał poczucie obcości tych stworzeń. Turbopredator nie bawi się w łowcę, on wpada w sam środek rozróby na pełnej kurwie, odgryza komuś głowę i wypluwa ją z gniewnym grymasem, po czym wybucha śmiechem i przecina na pół jakiegoś biedaka, pochłaniając w tym czasie sto kilo ołowiu. Jest to tak przerysowane i kreskówkowe, że można w tym odnaleźć pewien urok i sporo czarnej komedii. Tego ostatniego w całym filmie jest więcej niż napięcia, a scena z oderwaną ręką pokazującą kciuk idealnie podsumowuje absurdalny całokształt.