Rok 2019 dobiega końca i cóż, to był taki rok jak każdy poprzedni – nie brakowało rozczarowań, pozytywnych zaskoczeń, arcydzieł i gniotów. Lubimy robić podsumowania, lubimy znęcać się nad gniotami, czas więc na listę największych porażek, jakie widzieliśmy w minionym roku! Nie będę poświęcał uwagi półamatorskim produkcjom ani Netfliksowym porażkom – jedno i drugie mogłoby dostać swój osobny tekst. Tutaj wyróżnię potworności, jakie mogliśmy podziwiać na ekranach kin, i niech ten tekst posłuży dla was jako przestroga: unikajcie tych tytułów jak ognia.
Zacznijmy od najświeższej premiery i być może najbardziej zadziwiającego przykładu poronionych pomysłów i dziwacznej wiary wielkiego studia filmowego w tak katastrofalny (już w założeniach) projekt. Nie każde medium i nie każde dzieło kultury może odnaleźć się na wielkim ekranie, a popularny musical Koty należy właśnie do takich przypadków. A już na pewno w takiej formie: paskudne hybrydy ludzi i kotów (materiał na nocne koszmary), fabuła zastąpiona kolejnymi wprowadzeniami postaci, żenujący humor, całkowicie położona warstwa techniczna – w tym potworku nic nie działa, nawet udźwiękowienie, czyli podstawa musicalu. Aktorzy robią, co mogą, ale co z tego, skoro zostali sprowadzeni do wyciętych twarzy sztucznie przyklejonych do dziwacznych kocich ciał? Film do ostatniego aktu jest o niczym, kocie abominacje sprawiają wrażenie bycia o włos od rozpoczęcia dziwacznej orgii, a CGI robi tak fatalne wrażenie, że doczekało się pierwszego patcha w historii kina. Poprawione wizualia to jednak stanowczo za mało, żeby ocalić tę katastrofę, a porażająco tragiczny wynik box office’u tylko cementuje status tego potworka.
Keanu Reeves i jego kariera aktorska przeżywają właśnie renesans, ale nie pomyślałby tak nikt, kto właśnie wybudził się z dziesięcioletniego snu i obejrzał Replikantów. Według krytyków to wyjątkowo słaby film science fiction, pełen okropnych nielogiczności fabularnych, koszmarnych dialogów i gwałtów na logice. Całość dłuży się niemiłosiernie, usypia drewnianym aktorstwem i żenuje swoim zakończeniem. Jeśli to za mało, żeby was zniechęcić, przyjrzyjcie się dobrze zdjęciu powyżej: to i tak nie jest najgorszy przykład kompromitującego CGI w tym filmie.
Miało być fajnie. Historia wierna komiksom, David Harbour jako godny następca Rona Perlmana i kategoria wiekowa R dająca reżyserowi większą swobodę – nawet jeśli ten film według wielu nie był potrzebny, mógł okazać się udaną adaptacją losów tytułowego bohatera i ciekawą alternatywą dla filmów Guillerma del Toro. Jak wyszło, wszyscy wiemy. Koszmarnie chaotyczna i bezsensowna historia (scenariusz do kosza), tona ekspozycji i nieumiejętnie przedstawieni bohaterowie skutecznie uniemożliwiają minimalne zaangażowanie w film, a wymuszone epatowanie przemocą i wulgarnością w niczym nie pomagają. Harbour okazał się dobrym wyborem, ale co z tego, skoro cała ta produkcja to bajzel pozbawiony jakichkolwiek innych jasnych punktów.
Kolejne nudy zaliczające się do bezdusznego i powtarzalnego uniwersum Obecności. Tym razem nie dość, że nudno, to jeszcze niekompetentnie, a powiązanie z pozostałymi filmami horrorowego podwórka Jamesa Wana napisano chyba na kolanie, w trakcie zdjęć. Kompletne marnotrawstwo potencjału meksykańskiej ludowej legendy, szereg przewidywalnych jump scare’ów i brak czegokolwiek pamiętnego czy wyróżniającego ten film spośród wielu podobnych – czy naprawdę ktokolwiek jest tym zaskoczony? Dobrze, że mamy takich twórców kina grozy jak Eggers, Aster czy Perkins.
Ech, panie Travolta, co pan robisz ze swoim życiem? Jednym jest występowanie w badziewiach pokroju Sezonu na zabijanie, a czym innym bycie twarzą absolutnych gniotów, niewiele lepszych od The Room. Fanatyk to fascynująco złe kino i jedna wielka kompromitacja dla wszystkich zaangażowanych. To rodzaj filmu, który wzbudza histeryczny śmiech i niedowierzanie – jak można świadomie stworzyć i zaprezentować publice taki gniot? Fabuła filmu skupia się na obsesji autystycznego fana(tyka) i napastowaniu przez niego swojego idola, robiąc to jednak w obraźliwie nieczuły i bezmyślny sposób. Występ Travolty jest tragiczny, a film na tyle nieoglądalny i najeżony kardynalnymi błędami, że powinien być materiałem analizy w filmówkach.
I znowu Travolta! Być może kiedyś będziemy świadkami, jak niczym feniks powstaje on z popiołów, ale trudno tego oczekiwać po obejrzeniu produkcji takiej jak ta. 0% na Rotten Tomatoes to nie byle co i choć na pewno nie jest to tak doszczętnie zły film jak Fanatyk, to mierny scenariusz i kiepska reżyseria czynią tę produkcję kolejnym strzałem w stopę aktora.