Najlepsze filmy SCIENCE FICTION z LAT 90.
Lata 90. były bardzo udaną dekadą dla kina science fiction – nie brakowało wspaniałych, wysokobudżetowych widowisk ani mniejszych, pomysłowych produkcji. Postępująca cyfryzacja technologii filmowych pozwalała reżyserom na coraz więcej, ale nie próżnowali też scenarzyści, dzięki którym mogliśmy oglądać na ekranie porywające historie i niesamowite koncepty. Oto 10 najlepszych filmów science fiction lat 90. ubiegłego stulecia.
Dzień niepodległości (1996), reż. Roland Emmerich
Naczelny “katastrofik” Hollywood, Roland Emmerich, w 1996 roku popełnił dzieło, do poziomu którego już nigdy później nie nawiązał. Mimo że na miano specjalisty od kina katastroficznego zapracował także późniejszymi filmami Pojutrze i 2012, żaden z nich nie miał takiego pazura – ani nie był tak mocno osadzony w estetyce science fiction – jak Dzień niepodległości. W 1996 roku miało się wrażenie, że film Emmericha naprawdę stara się odpowiedzieć na pytanie: co by było, gdyby zaatakowali nas kosmici. W dodatku Dzień niepodległości robił to znacznie bardziej wiarygodnie niż wypuszczeni w tym samym roku Marsjanie atakują! Tima Burtona.
12 małp (1995), reż. Terry Gilliam
Podobne wpisy
Zupełnie inną wizję niedalekiej przyszłości przedstawił nam w 12 małpach Terry Gilliam, zwolennik fatalistycznego podejścia do tematu przyszłych czasów (pamiętacie Brazil?). W filmie napędzanym przez kreacje Bruce’a Willisa i Brada Pitta otrzymujemy wysoce pesymistyczną wersję przyszłości – stworzony przez człowieka wirus wymiótł sporą część ludzkości (brzmi znajomo?), a jeden człowiek zostaje wysłany w przeszłość, by zapobiec tej tragedii. Choć fabularnie w 12 małpach nic odkrywczego nie ma, to film Gilliama nadrabia imponującą postapokaliptyczną inscenizacją, świetnym tempem i typowym dla tego reżysera schizofrenicznym klimatem. Choć 12 małp ma już 25 lat, film nie zestarzał się ani o jotę, a o jego znaczeniu niech świadczy fakt, że kilka lat temu SyFy postanowiło stworzyć całkiem przyzwoity serialowy remake, który doczekał się czterech sezonów.
Matrix (1999), reż. Lana i Lilly Wachowski
Jak o filmie sióstr Wachowskich napisać coś, co nie zostało już napisane? Dla ludzi urodzonych w latach 80. Matrix to bez wątpienia dzieło pokoleniowe, które doskonale wpisało się w niepokoje związane z tzw. pluskwą milenijną. Niepokój to zresztą słowo-klucz, jeśli chodzi o doświadczenie odbiorcze dla widzów dzieła Wachowskich – niemal każda scena podszyta jest niewypowiedzianym lękiem, a postać agenta Smitha, doskonale zagrana przez Hugo Weavinga, niejednemu śniła się po nocach. Bez względu na to, jak nazwiemy Matrix: cyberpunkową symfonią, apokaliptycznym filmem akcji czy techno-horrorem, film sióstr Wachowskich to bezapelacyjnie jedno z najważniejszych osiągnięć szeroko pojętego gatunku science fiction w latach 90. ubiegłego wieku.
Piąty element (1997), reż. Luc Besson
W drugiej połowie lat 90. Bruce Willis przeżywał jeden z najlepszych okresów w karierze. Był ulubieńcem widzów, jego filmy zarabiały nieźle, a on sam jeszcze lepiej. Mógł sobie pozwolić na udział w różnych projektach, także tych bardziej ryzykownych, jak szalone widowisko SF od Luca Bessona. Piąty element był pierwszym filmem Francuza od czasu Leona zawodowca, który – choć okazał się dużym sukcesem – daleki był od formuły blockbustera science fiction. Besson jednak doskonale poradził sobie z nowym wyzwaniem i stworzył widowiskową space operę, nawet nie tyle ocierającą się o kicz, co ten kicz świadomie wykorzystującą i dostarczającą za jego pomocą pysznej rozrywki. Piąty element co prawda nie spotkał się z jednomyślnym uwielbieniem (świadczą o tym choćby nominacje do Złotych Malin czy Stinkers Bad Movie Awards), ale jest tu wszystko, co fani science fiction kochają najbardziej: latające samochody, pozaziemskie rasy i planety oraz cała masa akcji prowadzonej w szalonym tempie. Piąty element szeroko rezonował w popkulturze – popularny słowacki zespół rockowy Korben Dallas wziął swoją nazwę od imienia głównego bohatera filmu Bessona.
Terminator 2: Dzień sądu (1991), reż. James Cameron
Tworząc zestawienie najlepszych filmów science fiction lat 90., nie sposób pominąć kultowe dzieło Jamesa Camerona. Terminator 2 to ten rodzaj sequela, który jest lepszy i/lub bardziej popularny od pierwowzoru. Dzień sądu to jednak film zupełnie inny niż pierwszy Terminator – różnią się nie tylko budżetem (nieco ponad 6 milionów USD vs. 102 miliony), ale i ogólnym tonem. Podczas gdy Terminator był klasycznie mrocznym filmem science fiction, Terminator 2 to już typowy blockbuster, któremu bliżej do kina akcji niż ponurego SF. Dzień sądu to też przede wszystkim Arnold Schwarzenegger w świetnej aktorskiej formie – chyba każdy pękał ze śmiechu, gdy Terminator próbował się uśmiechać, a niejedno serduszko pękło, gdy zanurzający się w ciekłej stali T-800 pokazywał po raz ostatni gest, którego nauczył się od Johna Connora – kciuk w górę.