Kobiety widzą postapokalipsę inaczej, na pewno ciszej niż faceci, a przy tym nie mniej brutalnie, lecz raczej w warstwie mentalnej niż czysto fizycznej. Mam na myśli reżyserkę filmu, w którym główną rolę zagrał aktor idealny do wykreowania samotnego, postapokaliptycznego grabarza i bibliotekarza w jednym. Nudne wydaje się życie ostatniego człowieka, który grzebanie trupów miesza z łowieniem ryb i katalogowaniem zdjęć martwych sąsiadów. Makabryczne? Takie wydaje się tylko na początku. Można przywyknąć, bo każdy robi to, co musi. Te padające z ekranu słowa celnie podsumowują ludzką skłonność do unicestwienia. Z takim właśnie spokojem można przyjąć koniec ludzkości, bez płaczu, żalów, jęków i melodramatycznych spazmów, a z szacunkiem do prawa wyboru jednostki, którego żaden światowy armagedon nie zdewaluuje. Dlatego, patrząc na tematykę science fiction w 2018 roku, nie sposób pośród tego huku kosmicznych nawalanek pominąć osobliwego obrazu I Think We’re Alone Now. Kameralnie i właściwie bez efektów specjalnych w dzisiejszym rozumieniu wizualnych trendów obowiązujących w tego typu kinie reżyserka Morano zreinterpretowała postapokaliptyczne kanony i pokazała za pomocą osoby Petera Dinklage’a, jak beznadziejnym indywidualistą jest człowiek. Szkoda tylko, że kulminacja tej nieco surrealistycznej historii nie zachwyca, bo kto wie, czy Player One by się utrzymał.
Ekipa superbohaterów, którą zebrał Deadpool (Ryan Reynolds), ma naprawdę klasę w sposobie pastiszowego umierania każdego z jej członków. To trzeba obejrzeć, najlepiej kilkukrotnie, i za każdym razem śmiać się do rozpuku. Sama postać Deadpoola w filmach o superbohaterach odgrywa rolę wentylu bezpieczeństwa. Gdy pozostali herosi pójdą w zbyt nadęte tony, Deadpool spuści z nich trochę powietrza obscenicznymi żartami, często bez żadnego dobrego smaku, ale o to chodzi. Deadpool jest kochankiem śmierci, a jednocześnie ma ją gdzieś, bo zupełnie otwarcie przyznaje, że nie istnieje w realu, tylko w komiksie, więc jako postać fikcyjna może dowolnie trzymać się za jaja, pierdzieć, masturbować się przy maskotce jednorożca i udawać, że robi loda Rasputinowi (Colossus). W filmie na szczęście zachowano ten jego grubiański charakter. Wciągnięto go w relację z początkowo negatywną postacią Cable’a (Josh Brolin), co jeszcze podkreśliło obsceniczność zachowania się Wade’a. Deadpool 2 wyśmienicie rozprawia się z superbohaterskim kultem, udowadniając, że można na podstawie komiksu nakręcić niezły film, lecz dopiero wtedy, gdy jest to autopaszkwil. Dobre i to. Wraz z całkiem sprawną stroną realizacyjną produkcja Davida Leitcha wyróżnia się na tle innym fantastycznych dzieł roku 2018. Może gdyby nie Josh Brolin i jego „męska twardość”, na której Deadpool mógł wesprzeć swoje seksualne docinki, nie byłoby tak dobrze?