Ten relatywnie mało znany film Danny’ego Boyle’a doskonale łączy dwa najważniejsze aspekty kosmosu – nieopisane piękno i tajemniczą grozę. Bohaterowie historii nie są zwyczajnymi robotnikami ani romantycznymi pionierami, tylko ostatnią nadzieją ludzkości. Ich misja ma powstrzymać nadejście wiecznej (i zabójczej dla rodzaju ludzkiego) zimy na Ziemi, nawet jeśli będzie to kosztować ich wszystko. Im bliżej celu, tym więcej komplikacji pojawia się na drodze śmiałków, którzy muszą zmierzyć się z trudnymi wyborami. Awarie, problemy techniczne, stopniowo kiełkujące szaleństwo i trudny do wyjaśnienia wpływ Słońca – wszystko to podbija stawkę do monstrualnych rozmiarów. Mimo tego podkreślone niesamowitą ścieżką dźwiękową niebywałe piękno umierającej gwiazdy sprawia, że cały ten trud wydaje się warty swojej ceny, choćby dla samego widoku.
Tutaj stawką nie jest los ludzkości, a na bohaterkę nie czyha żadne monstrum składające jaja w swoich ofiarach. To wszystko mogłoby się wydarzyć nawet dzisiaj, a większość z nas by o tym nie usłyszała. Cała historia koncentruje się wokół astronautki, która walczy o życie, otoczona przez lodowatą próżnię. Wskutek kolizji teleskopu Hubble’a (przy którym pracowała bohaterka) z kosmicznym śmieciem znajduje się ona w śmiertelnym niebezpieczeństwie, a jej przetrwanie zależy wyłącznie od niej. Zasoby są ograniczone, najmniejszy błąd może skończyć się powolną śmiercią, a kosmiczne śmieci potrzebują raptem 90 minut, by wykonać pełen obrót i ponownie stać się zagrożeniem (polecam poczytać o syndromie Kesslera). Wszystko to koresponduje z wewnętrznymi demonami głównej bohaterki, dla której kosmos był swoistą ucieczką od rzeczywistości. Wybitna praca kamery pozwala zaś poczuć się tak blisko tych wydarzeń, jak to tylko możliwe. Przestrzeń kosmiczna w Grawitacji nie oznacza jednak wyłącznie niebezpieczeństwa – może to być także miejsce, w którym odrodzimy się na nowo.
Interstellar wzbudza pewne kontrowersje, ale pomijając już kwestię monologów na temat miłości, nie można zaprzeczyć, że to prawdziwie porywający obraz eksploracji kosmosu. Romantyczna tęsknota za próbami sięgnięcia gwiazd, wielka wzniosłość towarzysząca podróży w kosmos i stawka, którą jest przyszłość naszej cywilizacji – Christopher Nolan doskonale wie, jak nadać swojej opowieści należyty ciężar emocjonalny. Wyprawa głównych bohaterów jest także ogromnym poświęceniem i będzie kosztować ich znacznie więcej, niż byliby gotowi oddać. Oglądanie dwóch dekad z życia córki w formie krótkich wiadomości wideo to niemożliwy do opisania cios w samo serce. Ze smutkiem ogląda się także, jak wieloletnia izolacja potrafi kompletnie zdemoralizować niegdyś porządną osobę, a kolejne komplikacje czynią misję bohaterów niemal niewykonalną. Nie sposób jednak nie zachwycić się projektami odwiedzanych planet i wykorzystaniem wiedzy naukowej przy budowaniu filmowej rzeczywistości. To prawdziwie epicki kosmiczny spektakl.
W jaki inny sposób mógłbym zakończyć to zestawienie? Arcydzieło Stanleya Kubricka (oparte na prozie Arthura C. Clarke’a) zrewolucjonizowało kino science fiction i zainspirowało rzesze późniejszych twórców. Nowatorskie zabiegi filmowe, przełomowe efekty specjalne i niezwykle inteligentne podejście do gatunku uczyniły ten obraz jednym z najbardziej wpływowych w historii kinematografii. Mnogość interpretacji i refleksji, które ten film prowokuje sprawiają, że do dziś można żywiołowo dyskutować na jego temat. Rozważania na temat ludzkiej natury, pesymistyczna wizja początków naszej cywilizacji, zguba, którą może okazać się rozwój technologiczny, niejasny wpływ obcej cywilizacji/siły stwórczej – Odyseja kosmiczna nie opowiada tylko o przemierzaniu wszechświata, ale o istocie człowieka i jego ewolucji. Kosmos staje się tutaj kolejnym etapem rozwoju, po którym pozostaje już tylko… no właśnie, co takiego?