Najlepsze filmy gangsterskie. WYNIKI GŁOSOWANIA!
25. Prawo Bronxu, 1993, reż. Robert De Niro
Niewiele osób pamięta, że Robert De Niro, wybitny aktor, ma na swoim koncie także dwa wyreżyserowane przez siebie filmy. Jeden z nich to Prawo Bronxu właśnie. Po doświadczeniach w graniu w filmach opowiadających o kryminalnym brudzie USA, między innymi u Martina Scorsesego, w 1993 roku aktor postanowił dołożyć swój komentarz do konwencji kina gangsterskiego, obsadzając się jednocześnie w jednej z głównych ról w filmie. Prawo Bronxu ma kilka atutów, ciekawie na przykład wypada aktorski pojedynek między De Niro a Palminterim. Ja jednak film wspominam dobrze z dwóch powodów. Po pierwsze, gangsterski kostium jest tutaj tylko powierzchnią, pod którą skryta została opowieść o wychowaniu, wzorcach, uprzedzeniach oraz trudach relacji między ojcem a synem. Według De Niro to właśnie zaburzenie tej więzi może w konsekwencji przyczynić się do zbliżenia się młodego człowieka do świata gangsterskiego. Drugim powodem wyjątkowości Prawa Bronxu jest jedna scena, która na stałe zakorzeniła się w mojej głowie, jednocześnie będąca kwintesencją filmu i jego znaczeń. Chodzi oczywiście o atak młodych gangsterów na przejeżdżających rowerami ciemnoskórych w połączeniu z pobrzmiewającym w tle kawałkiem Nights In White Satin. Wyjątkowo brutalna poezja. [Jakub Piwoński]
24. Droga do zatracenia, 2002, reż. Sam Mendes
Pod wieloma względami Droga do zatracenia to wszak mocno hollywoodzka produkcja, tu i ówdzie, ku niezadowoleniu fanów, upraszczająca literacki oryginał. Niemniej działająca, nie będąca jedynie pustą wydmuszką, która trąci banałem i takie też sceny serwuje odbiorcy. Mendes ani na moment na to nie pozwala, podobnie jak nie daje widzowi okazji na choćby chwilę nudy. Reżyser wie, kiedy podkręcić dramaturgię, zainteresowanie bądź emocje. Gra na nich doskonale, czyniąc z fabuły konsekwentną, nawet jeśli odrobinę staroświecką przypowieść o ludzkich grzechach i zarazem sprawiając, że prosta ogółem intryga stanowi jedynie część atrakcji. Siłą tego filmu są jego styl, bajeczna wręcz strona techniczna i wylewająca się z poszczególnych kadrów wyjątkowa atmosfera. (…) Audiowizualna symbioza jest tu tak doskonała, że wynosi film o poziom wyżej. O ile zatem w strukturze czy narracji nie znajdziemy nic szczególnie zaskakującego, o tyle w kwestii czysto estetycznej jest to prawdziwy popis magii dziesiątej muzy. [Jacek Lubiński, fragment recenzji]
23. Samuraj, 1967, reż. Jean-Pierre Melville
Niewielu było w historii kina tak eleganckich reżyserów jak Jean-Pierre Melville, który ze swoich kryminałów uczynił dzieła sztuki. Nieśpieszna fabuła, oszczędne dialogi, ascetyczna scenografia – podporządkowana skupieniu uwagi na bohaterach, bez odwracających ją wodotrysków – czy w końcu znakomite prowadzenie aktorów, podkreślanie ich największych atutów. Próżno w filmografii Francuza szukać wadliwych produkcji, a Samuraj to absolutna synteza jego ulubionych motywów – opowieść doskonała w każdym calu, która (wiem, że to stwierdzenie jest nadużywane, ale w tym wypadku pasuje idealnie) jest ponadczasowa i nadal tak świeża, jak pięćdziesiąt lat temu.
Melville miesza różne konwencje – znajdziemy tutaj między innymi pochwałę honoru i zmitologizowanych herosów z dzieł Kurosawy czy nihilizm amerykańskich kryminałów noir – ale cały czas trzyma opowieść w ryzach, unikając rozpraszających ozdobników, serwując widzom kino w pełni autorskie. Widz ściska kciuki za małomównego zbira, Jefa Costello, chociaż wie, że w tym świecie nie ma happy endów. Znakomite wizualnie kino (ubiór Delona, jego ascetyczne mieszkanie, pęk kluczy), które bezapelacyjnie ma ogromny wpływ na kolejne generacje znakomitych twórców (Hill, Woo, Refn). [Radosław Pisula]
22. Donnie Brasco, 1997, reż. Mike Newell
Podobne wpisy
21. Stan łaski, 1990, reż. Phil Joanou
Film, który miał wszystko, żeby być dzisiaj wspominanym z rozrzewnieniem klasykiem kina gangsterskiego lat dziewięćdziesiątych – niestety, w pakiecie z wszystkimi plusami przyszedł też niesamowity pech, bo kilka dni po premierze Stanu łaski na ekrany z przytupem wbili się Chłopcy z ferajny, którymi Scorsese zagarnął całą uwagę kinomanów. Na szczęście po latach film Phila Joanou nadal żyje w umysłach widzów i zdaje się starzeć jak wino – bo i zaprezentowana tutaj historia jest nie dość, że uniwersalna, to jeszcze na wskroś amerykańska: wielopokoleniowy gang irlandzkich imigrantów panoszący się w nowojorskiej dzielnicy Hell’s Kitchen, nadwyrężona przyjaźń, powrót po latach w toksyczne rodzinne strony. Ponadczasowa opowieść, dopakowana niesamowitymi nazwiskami – młody Penn pokazuje potencjał, Ed Harris trzyma wszystkich za gardła, znajdziemy nawet Johna Turturro i Johna C. Reilly’ego z mlekiem pod nosem. Pierwsze skrzypce gra jednak Gary Oldman – wtedy już znakomity aktor, wcielający się tutaj w swoją ulubioną postać: wykolejonego gościa z mnóstwem problemów, narwanego; może nie do końca drania, ale na pewno nie dobrego gościa. Znakomicie też wtóruje mu samo miasto, zaliczające tutaj jedną ze swoich najlepszych ról, nie odstając w żaden sposób od występów w filmach Scorsese.
A dodając do tego świetny montaż (Joanou to przede wszystkim reżyser teledysków), muzykę Ennia Morricone i finałową strzelaninę, wyjętą żywcem z azjatyckich dzieł Johna Woo, naprawdę szkoda, że Stan łaski trafił na tak niefortunną datę premiery. Nie wpływa to jednak na fakt, że to nadal bardzo dobry film gangsterski z wysokooktanowym Oldmanem. [Radosław Pisula]