PODWÓJNY KAMUFLAŻ. Mały wielki thriller z lat 90. Takich już nie robią
Tekst z archiwum Film.org.pl (10.02.2020)
Najlepszy film o glinie pod przykrywką, jaki powstał. Najlepsza rola Laurence’a Fishburne’a, jaką zagrał. Jeden z najciekawszych obrazów lat 90. o tematyce gangstersko-policyjnej. Dużo tych „naj”, ale łatwo przeoczyć ten tytuł. Nie wiedząc o nim nic, zasiadłem kiedyś do wieczornego seansu na Polsacie. Po pierwszych minutach byłem kupiony – i jestem do dziś. Przed wami mały wielki film: kapitalne neo-noir, ostra sensacja i szekspirowski dramat z mocnym rapem i brutalną ulicą w tle.
Russell Stevens, syn narkomana i złodzieja, jest gliną i abstynentem. Działa pod przykrywką jako diler. Ma przyskrzynić grube ryby, a dojście do nich umożliwi David – adwokat, który marzy o wzbogaceniu się na narkotykach.
Obraz wyreżyserował Bill Duke, aktor znany widowni przede wszystkim jako „koszący dżunglę” Mac z Predatora. Nie snuje historii jak dziadek przy kominku; od pierwszych kadrów (rap, czerwone filtry i ostre opalanie lufki) wiemy, że będzie grubo. Jesteśmy w latach 90. Dym wali z ust i gnatów, czarne walizki skrywają dragi, a ulica to nie tylko ciągłe zagrożenie, ale też wybory moralne. Dialog jest żywy, humor zaraźliwy i zgryźliwy. Każdy trup pada mocno i na serio.
Swoją podróż po krętych ścieżkach przedstawia nam z offu pogubiony glina. I robi to w chropawo-ironicznym stylu, ujawniając ciężkie dylematy i zasady rządzące ulicą. Niskim głosem, od którego rezonuje nam pod czaszką, wymrukuje jakąś smolistą poezję czy rap-spowiedź, którą można by wydać na płycie. Przesuń się, Deckard; w kategorii „głos z offu” mamy nie mniej błyszczącą gwiazdę. Zresztą całej kreacji Fishburne’a daję owację na stojąco. Jego glina naprawdę walczy – i z gangsterami, i z własną, dopiero co ujawnioną otwartością na mroki życia. Fishburne jest niby niewzruszony jak głaz, ale jednocześnie ma w sobie sprężystość i czujność pantery, gotowej do szybkiego zrywu. Pytanie, w którą stronę i z jakimi konsekwencjami.
Jego wybory nas zaskakują, a napięcie wytwarzane przez tę postać udziela się widzowi. Glina pozostaje też przekonujący w swych rozterkach, ale twórcy unikają nadmiernej hamletyzacji. Bohater jest przecież z L.A., a nie państwa duńskiego; musi działać szybko, unikać dekonspiracji, ratować się celnością strzału czy one-linera. Niemniej kryzys tożsamości, chętnie podejmowany w filmach typu “glina pod przykrywką”, wypada tu nie tylko dramatycznie, ale też bardzo wiarygodnie pod względem psychologicznym.
W Podwójnym kamuflażu błyszczy też Jeff Goldblum. Jego wyluzowany (do czasu!) adwokat jest człowiekiem z ambicjami. Chce mieć władzę i pieniądze, ale nie pociąga go zabijanie. Jako pragmatyk postanowi jednak zwalczyć wszelkie skrupuły. Obaj panowie ufają tylko sobie i obaj przechodzą przez proces przemiany, który pchnie ich na zupełnie nowe ścieżki. Aktorzy dają tu kapitalny spektakl przyciągania się przeciwieństw, a jednocześnie świetny, nabuzowany naturalną chemią obraz przyjaźni, która ze strony Russella nie jest tylko grą. Równie dobrze zagrało bandyckie tło. Gangsterzy są tu nieprzewidywalni, naćpani, agresywni; czasami śmieszni, częściej – budzący grozę, bo w tym świecie nie ma przebacz. Półświatek serwuje nam tu kilka scenek, przy których Tarantino pewnie poczuł ukłucie zazdrości.
Muzyka – rapowe kawałki zdrowo pompujące klimat gangsta i groźne pomrukiwania ambientowe – tworzy klimatyczne i nerwowe tło Kamuflażu. Na ścieżce dźwiękowej znajdziemy śmietankę „czarnych” brzmień lat 90., na czele z zadziornym kawałkiem Dr. Dre pt. Undercover Cop. I nie, nie musisz lubić rapu, żeby poczuć, jak ta ilustracja uderza do głowy.
Miasto jest tu żywe, ciężkie i duszne. Obraz świata przekonuje. Przemoc bucha gwałtownie, odurzeni ludzie są spoceni i „za bardzo”; po strzelaninie jest szok i zmęczenie. Obowiązuje też dzikie panta rhei – układy, motywacje czy moralność bohaterów podlegają gwałtownym przemianom. Jedynym pewnikiem jest brak pewników, czego najboleśniej doświadcza nasz glina. Twórcy filmu starają się być blisko ulicy, nie przesadzając ze stylizacją. Jednak spora część kadrów (np. Russell idący w deszczu po schodach po strzelaninie w toalecie) to małe perełki świata noir; pewnie Michael Mann kiwał tu głową z aprobatą. Ale poza estetycznym zadymieniem (para unosząca się w zaułkach, duszne wnętrza) obraz wytwarza też ciśnienie pod czaszką widza. Nie wiemy bowiem, kim jest Russell i dokąd zmierza. Dostajemy za to filmowy wywód o charakterze człowieka, który może przebiegunować się zupełnie, chwiejąc całym dotychczasowym konstruktem (czytaj: osobą) i tworząc nową jakość. Zbliżoną tematykę naświetlił serial Breaking Bad.
Kino lat 90. lubiło gliny pod przykrywką. Na fali, W pogoni za cieniem czy Zimny jak głaz mocowały się z tą tematyką. Ja jednak najwyżej cenię Kamuflaż. Tutaj odnajduję najwięcej napięcia, najwięcej prawdziwej ulicy i niepodrabialnie gęsty, drapieżny klimat dekady. Jego twórcy tak zgrabnie i mocno skompresowali wszystkie składowe, że czuję się, jakbym w ramach jednego seansu obejrzał kilka udanych tytułów, działających na zupełnie różnych poziomach, ale sumujących się w rasowy, inteligentny thriller. I nawet słabsza końcówka – bardziej naiwna niż pozostałe partie filmu – nie ujmuje mocy tego cacuszka. Panie i panowie, takich już nie robią.