Najlepsi zdobywcy OSCARA w latach 2010-2019
Aktor drugoplanowy: J. K. Simmons
Co tu dużo mówić: mało kto pozamiatał na drugim planie tak, jak w 2014 roku zrobił to w Whiplash J.K. Simmons. Jeden z najsłynniejszych łysoli Hollywood od dawna uchodził za znakomitego aktora charakterystycznego (wystarczy wspomnieć J. Jonah Jamesona ze Spider-Manów Sama Raimiego), ale w Whiplash przeszedł sam siebie. W roli despotycznego nauczyciela w elitarnej szkole muzycznej jest na przemian odpychający i magnetyzujący. Bez wątpienia najtrafniej przyznana statuetka w kategorii najlepszy aktor drugoplanowy w ubiegłej dekadzie.
Aktorka drugoplanowa: Allison Janney
Prezydenckiego pokera nie oglądałem zbyt uważnie, dlatego w mojej świadomości Allison Janney zaistniała za sprawą krótkotrwałego serialu Mr. Sunshine i oscarowych Służących – i w obu była znakomita. Od tamtej pory grywała dużo, ale raczej na drugim i trzecim planie, gdzie trudno było ją dostrzec. Wreszcie jednak otrzymała rolę, w której mogła zabłysnąć – postać matki w Ja, Tonya jest drugoplanowa tylko na papierze, bowiem zimna jak głaz rodzicielka jest niemal równorzędną partnerką dla tytułowej bohaterki, kreowanej przez Margot Robbie. Po latach grania większych i mniejszych ról w telewizji Janney z impetem otworzyła drzwi do Hollywood, a jej Oscara należy uznać za jednego z najbardziej trafionych w minionej dekadzie.
Film animowany: W głowie się nie mieści
Podobne wpisy
W przeciwieństwie do filmów aktorskich nagrodzonych Oscarem w głównej kategorii, wśród animacji w ubiegłej dekadzie panował wyjątkowy dobrobyt. Wśród nagrodzonych przez Akademię filmów animowanych znalazły się m.in. Toy Story 3, Zwierzogród i Coco, ale to W głowie się nie mieści należy uznać za najbardziej zasłużony triumf w tej kategorii. Animacje Pixara to niemal zawsze Himalaje gatunku, ale film Pete’a Doctera (a w zasadzie wszystkie jego filmy) to popis nieskrępowanej, niewiarygodnej wyobraźni, który stanowi doskonały emocjonalny elementarz dla najmłodszych. Jak to zwykle bywa, dorośli także ubawią się setnie na seansie W głowie się nie mieści (na niektórych scenach ocierając ukradkiem łzy), ale chyba żaden z nagrodzonych w minionej dekadzie filmów w równie wspaniały sposób nie łączy fantazji z pięknym życiowym morałem.
Film nieanglojęzyczny: Wielkie piękno, reż. Paolo Sorrentino
Kategoria filmu nieanglojęzycznego jest chyba jedną z najbardziej zagadkowych w oscarowej stawce – Akademia potrafi nominować tytuły zupełnie zaskakujące, pomijając największych pewniaków. Z reguły jednak statuetki wędrują do zasłużonych adresatów – tak jak to miało miejsce w 2014 roku, kiedy to triumfowało Wielkie piękno Paolo Sorrentino. Owiana duchem Felliniego opowieść o Rzymie i jego najróżniejszych odcieniach przypomniała światu, że można robić kino energetyczne, z werwą, a jednocześnie tak mocno nawiązujące do klasyki.
Najlepsza muzyka: La La Land
Justin Hurwitz to bardzo specyficzny przykład kompozytora – diabelnie utalentowany, jak dotąd w kinie pracował jedynie z Damienem Chazellem, swoim rówieśnikiem (obaj panowie mają ledwie 35 lat). Score, który Hurwitz skomponował do La La Land (dostał też Oscara za współtworzoną z Benjem Paskiem i Justinem Paulem piosenkę City of Stars), w niezwykły sposób ożywił atmosferę dawnych musicali oraz zapewnił opowiadanej historii odpowiednią dynamikę. Co jednak niezwykle ważne, muzyka Hurwitza jest na tyle zauważalnym elementem La La Land, że poszczególne kompozycje zostają z widzem jeszcze długo po seansie. A może już na zawsze?