Najgorsze sceny z użyciem CGI w MCU
Ostatnimi czasy narzekanie na produkcje ze świata MCU jest coraz bardziej popularne. Nikt obecnie nie boi się powiedzieć paru złych zdań na temat choćby efektów specjalnych czy kiepskich scenariuszy, odkąd sami (niegdyś) najwięksi fani uniwersum wyrażają głosy sprzeciwu. Dochodzi do tego kwestia czwartej fazy i chyba najpopularniejszy krytykowany element: efekty specjalne. Odrobiny niepokoju dodają kwestii zakulisowe plotki i realne wypowiedzi speców od CGI, którzy pod presją czasu, na szybko dopracowywali efekty zbyt dużej liczby wychodzących produkcji. Wybieram najgorsze przykłady marvelowskich efektów specjalnych. Będą one pochodzić głównie z kilku ostatnich filmów uniwersum. Nie widzę jednak żadnego problemu, by przy kilku przykładach cofnąć się do początków serii i zastanowić się, które efekty już wtedy wyglądały źle albo okrutnie się zestarzały. Zapraszam na (niezbyt) barwną przejażdżkę po najgorszych, od strony komputerowych efektów, scenach w MCU — przed wami 10 scen, które zawiodły w tej kwestii.
„Thor: Miłość i grom” – scena walki na planecie Gorra.
Podobało wam się, jak seria o Thorze przy okazji trzeciej części odkryła jaśniejsze i atrakcyjniejsze dla oka kolory? Liczyliście, że nadejście panowania boga humoru Taiki Waititiego sprawi, że każda kolejna produkcja o władcy piorunów będzie wyglądać podobnie – w tym Thor: Miłość i grom? Z jednej strony (miejscami) było kolorowo, ale na pewno nie już tak ładnie – wszechogarniająca od strony efektów specjalnych nijakość i sztuczność MCU dotarła i tutaj. A koszmarem sennym okazała się ta jedna czarno-biała scena pojedynku – w pierwotnym zamiarze chyba hołdująca staremu kinu i pewnym szlachetnym komiksowym motywom. W praktyce jednak sekwencja na planecie Gorra, bo o niej mowa, to beznadziejnie zmontowany szum kolejnych skoków po żwirze w tak szybkim tempie, że walka nie daje ani krzty radości i odgrywa rolę wyłącznie zapychacza. Ta brzydka szarzyzna przypomniała czasy Mrocznego świata raczej niż klasyki Universalu z lat 30. i 40., ale o tym opowiem później.
„Strażnicy Galaktyki vol. 2” – rozbuchany finał
Przyznam się, że nie jestem fanem drugich Strażników. I wiem, że wiele osób się ze mną nie zgodzi. Więc może o tym przykładzie krótko. Ostatnie 30 minut filmu było dla mnie niezwykle niekomfortowym doświadczeniem. Zaskoczył mnie przerost wykreowanych komputerowo teł, powodujących u mnie oczopląs, i kosmicznych kreatur bez polotu. Było to rozczarowujące jak na Jamesa Gunna – reżysera, który swoją karierę zaczynał w Tromie, niezależnej wytwórni, słynącej z praktycznych efektów i nacisku na elementy, które są realnie na planie filmowym – tu mimowolnie odleciał w świat cyfrowej magii i przez to w trakcie projekcji towarzyszyły mi nieprzyjemne uczucia, ze względu na silnie odczuwalną nieobecność świata przedstawionego. Nadmierna efektowność, nieporządek, eksplozja niełączących się w żaden spójny kierunek kolorów wpływały na mój coraz większy ból głowy i zniechęcenie do filmu. Z trudem zabierałbym się za ponowny seans Strażników Galaktyki vol. 2 niemal wyłącznie ze względu na obecne tam piekło CGI.
„Avengers: Czas Ultrona” – mściciele kontra armia dronów vol. 2
Czy ktokolwiek pamięta z tego filmu cokolwiek innego niż pojedynek Hulkbustera z Hulkiem albo kilka zabawnych i sympatycznych wymian zdań między herosami? Wydaje mi się, że nie, i wynika to między innymi z tego, jak źle wyglądały efekty w scenach akcji. Ukoronowaniem tej nijakości jest z pewnością finał, który już na poziomie konceptu i choreografii jest najnudniejszą rzeczą na świecie. Superbohaterowie bez żadnego wyczucia, bez żadnego stylu miotają na prawo i lewo robotami z armii Ultrona na tle sztucznie wyglądających szarych ruin. Poziom zaangażowania odbiorcy? Zerowy.
„Thor: Mroczny świat” – walka Thora z Malekithem
Obiecałem, to wracamy do serii o gromowładnym, a dokładnie do jej drugiej odsłony. Zanim Marvel zaczął się kojarzyć z miłymi dla oka kolorami, chyba próbował jeszcze nawiązać do sukcesów superbohaterskich od Christophera Nolana, a tym samym wszechobecnego tam smutku i szarości. No cóż, tylko tutaj, w otoczce nierealistycznego fantasy, sprawdza się to gorzej niż nijako. Nikt nie chce pamiętać, jak Thor Odinson w szarawym stroju wchodzi do czarnego huraganu, by walczyć z ubranym w jeszcze ciemniejszy strój Malekithem, więc pozwólcie, że tutaj zakończę dla dobra wszystkich.
„Czarna Pantera” – pojedynek króla T’challi z Killmongerem
Problemem tej sceny nie jest wyciszona paleta barw i ukrywanie szczegółów sceny w ciemności, a wręcz przeciwnie. Sztuczność inscenizacji jest zbyt dobrze oświetlona. Całkowicie zapominamy o tym, że w walce uczestniczą aktorzy w kostiumach. Pantery wyglądają jak ulepione z komputerowej gumy, nie mają żadnego ciężaru, a dobór barw jest nieestetyczny. Dodajmy do tego jeszcze nienaturalne, powodujące ból głowy, wykreowane magią komputera ruchy kamery. Plastikowa i niemal psująca dobre wrażenie scena akcji na koniec naprawdę udanego kina superbohaterskiego – zostańcie, będzie o takich przypadkach więcej.