NAJGORSZE plot TWISTY w filmach SCIENCE FICTION
Czasem jedna zła decyzja, może pogrążyć cały projekt. Twórcy, chcący dostarczyć nam fabularnego ożywienia, źle wyważą pomysły planowanego zwrotu akcji, demonstrując finalnie coś, co nie działa tak, jak powinno. Oto kilka przykładów plot twistów w filmach science fiction, które wypadły wyjątkowo źle, psując całość seansu.
Ostatnie dni na Marsie
Gra pozorów, bo na pierwszy rzut oka mamy do czynienia z ciekawą koncepcją kina twardej fantastyki. Patrząc na kostiumy i scenografię, wydaje się, że wszystko działa tu profesjonalnie. Do momentu, gdy ta historia o misji na Czerwonej Planecie sprowadzona zostaje do poziomu horroru o zombie, odbywającego się po prostu w nieco innej niż zwykle lokalizacji. Głównym zagrożeniem okazuje się wirus, który zamienia astronautów w potwory. Gdy wychodzi to na jaw, jednocześnie spada napięcie, a wydawać by się mogło, że to dopiero początek zabawy.
Planeta małp
Nieprzypadkowo słowo „małp” w tytule zapisane jest tu małą literą. Bo nie chodzi przecież o klasyczny film z 1968, a o remake z 2001. Remake, który według mnie nie jest aż tak zły, jak zwykło się uważać. Poza jednym elementem, którego bardzo trudno jest bronić. Zakończenie, nie wiedzieć czemu, diametralnie różni się od tego z oryginału, choć twórcy zachowali pozory, że ma ono ten sam charakter. Astronauta niby wyrusza finalnie w podróż przez kosmos, uciekając z planety małp, ale ucieczka kończy się fiaskiem, bo najwyraźniej trafia z deszczu pod rynnę. Ląduje bowiem na Ziemi w alternatywnym czasie, ale z małpim udziałem w historii. Dziś powiedzielibyśmy, że bohater po prostu zmienił uniwersum. Ale wtedy uznawano to za niepotrzebne silenie się na oryginalność względem kultowego zakończenia z 1968.
Repo Men
Chyba nie ma bardziej wyświechtanego sposobu wyjścia ze scenariuszowego ślepego zaułka jak sprowadzenie wszystkiego do poziomu snu. Ja wiem, że generalnie wszelkie fantazje (zwłaszcza science fiction) właśnie ze snów się biorą, ale jeśli twórcy wkręcają widza w fabułę tylko po to, by na końcu dać do zrozumienia, że wszystko, co było doświadczane, tak naprawdę nie miało miejsca, brzmi to i wygląda po prostu słabo. Tak mniej więcej przedstawia się sytuacja z Repo Men, o którym pamięta się po latach głównie dzięki fajnemu pomysłowi na siebie, innej niż zwykle roli Jude Lawa. Zakończenie z kolei łatwo się wypiera.
Zdarzenie
Kto jak kto, ale akurat Shyamalan wie coś o tym, jak zaskakiwać swoją publikę. Twisty to jego znak rozpoznawczy. Czasami jednak te zaskoczenia mają negatywny charakter. Tak było w Zdarzeniu, które zaczyna się z przytupem jak u Hitchcocka i skupia naszą uwagę na serii tajemniczych samobójstw. Przez dłuższy czas napięcie rośnie, ale wszystko więdnie jak najpiękniejszy kwiat w momencie, gdy dowiadujemy się, że owe „zdarzenia” były wynikiem buntu roślin przeciw człowiekowi. Jakkolwiek absurdalnie to brzmi.
Terminator: Ocalenie
Osobiście niechętnie dokładam swoje cegiełki do tego antypomnika Ocalenia, budowanego przez fanów Terminatora. Film ten, który w sposób drastyczny przełamał schematy fabularne serii, nie został zaakceptowany przez publikę i przez lata nie zdołał odwrócić negatywnej aury. Tak daleko idąca niechęć do czwartej odsłony serii jest dla mnie jednak trochę niezrozumiała, ale z jednym argumentem się mogę zgodzić. Finał, w którym John Connor zostaje cudownie uratowany przez Marcusa dzięki przeszczepowi serca, jest przesadnie sentymentalny i mocno naciągany. Choć mogło być gorzej, bo ponoć brano także pod uwagę zakończenie, że Connor umiera, a Marcus przejmuje jego twarz i tożsamość. Mamy tu więc przykład dobrych zamiarów, chęci stworzenia czegoś nowego w serii i jednocześnie braku pomysłu na małoinwazyjne zakończenie.
Misja na Marsa
Drugi film w zestawieniu, który ponownie tyczy się planety Mars, ponownie nawiązuje romans ze stylistyką twardej fantastyki i ponownie pozostawia wiele do życzenia w kwestii występującego w fabule zwrotu akcji. Ja nawet film Briana De Palmy dobrze wspominam, bo ma swój klimat, jest dobrze zagrany i bardzo solidnie zrealizowany. Duża w tym rola mojego sentymentu, przyznaję. Pamiętam jednak doskonale ten moment seansu, gdy trochę wymęczony powolną akcją z niecierpliwością wyczekiwałem na finał tej kosmicznej eksploracji. Co jak co, napięcie rosło umiejętnie. Otrzymałem jednak ciężkostrawny zwrot, rodem z fantazji Ericha Von Dänikena, który niczym deus ex machina, pasował do całości jak pięść do oka.
Tenet
Przykład filmu niezwykle wysmakowanego, profesjonalnie nakręconego, którego nie da się normalnie zrozumieć bez dodatkowych pomocy naukowych. To jedyny opis filmu tego zestawienia, w którym nie wytłumaczę, o co tak po prawdzie w zwrocie akcji chodziło panu Nolanowi, bo kompletnie tego nie pamiętam. Wiem jednak, że przytłoczyło mnie w tamtym momencie ego twórcy, który przekombinował i przeintelektualizował po całości. To się nawet dobrze oglądało, przyznaję. Znowu, jak w Memento, twórca zaprosił nas do chadzania wstecz. Ale ja się w trakcie tego zacząłem potykać o własne nogi. Zabrakło transparentności.