Najgorsze EFEKTY SPECJALNE(J) troski
6. Koszmar z ulicy Wiązów – kukła i zniknięcie Freddy’ego
Klasyk horroru, który zestarzał się bardzo brzydko. O ile sam pomysł na postać Freddy’ego, który z koszmarów przenika do rzeczywistości, jest ciekawy, o tyle już scenariusz ponaciągano do granic możliwości, a realizacja… cóż, realizacja jest rodem z lat osiemdziesiątych i dzisiaj budzi jedynie sentyment, a nie przerażenie. Zwłaszcza finałowe sceny trącą myszką i niestety nie dają się potraktować poważnie (a jestem bardzo wyrozumiałym widzem!). Do rzeczy: po ostatecznym pojedynku Freddy zmienia się w jakąś dziwną plamę, która w zaledwie kilka sekund rujnuje podstawowy czynnik strachu – to, że koszmary mogą być realne. Świecąca projekcja, w którą zmienia się morderca, nie jest ani koszmarna, ani realistyczna. Próba efektownego zakończenia jego postaci zmieniła się w – nomen omen – realizacyjny koszmarek. A potem jest jeszcze lepiej: w epilogu – scenie snu bohaterki – Freddy powraca i wciąga jej matkę przez dziurę w drzwiach. Ewidentnie widać, że aktorka zostaje zastąpiona sztywną, nienaturalną kukłą. I tak, tuż przed napisami końcowymi, cały klimat opada na dno.
5. Jestem legendą – komputerowe “zombie”
Przykład decyzji, której od długiego czasu nie potrafię zrozumieć i zaakceptować. Postapokaliptyczny thriller Francisa Lawrence’a nie jest może arcydziełem, ale zdecydowanie nie jest filmem nieudanym. Interesująca wizja opustoszałego świata, powoli rozwijająca się historia, angażujący bohater (i pies!), dramatyczne zwroty akcji – to wszystko działa tutaj jak należy. Niestety, po raz kolejny twórcy zbyt mocno zaufali wygenerowanym komputerowo efektom i w momencie, kiedy na ekranie pojawiają się splugawieni, zainfekowani “zombie”, cała atmosfera również zostaje zainfekowana wirusem śmieszności. D L A C Z E G O, na młot Thora, to nie są aktorzy w charakteryzacji, tylko drętwe, sztywne modele pokryte teksturami o dziwnej mimice i nienaturalnych ruchach? Rozumiem użycie CGI, gdy na ekranie trzeba pokazać coś, co nie przypomina żadnej żyjącej istoty. Rozumiem nieantropomorficzne potwory, rozumiem wymarłe gatunki zwierząt, rozumiem dinozaury. Ale bladzi, chudzi ludzie? Lenistwo, głupota albo zbytnia wiara we własne możliwości – cokolwiek kierowało twórcami, zapewniło im wysoką lokatę w niniejszym zestawieniu.
4. Wiedźmin – smok
Pamiętacie przypowieść o trzech ślepcach i słoniu? Każdy ze ślepców dotykał fragmentu zwierzęcia – nogi, trąby, rogu – i na podstawie tego był w stanie stwierdzić, że ma do czynienia ze słoniem. A pamiętacie obcego z Obcego? W pełnej okazałości widzieliśmy go na ekranie może z minutę. Wcześniej tylko pojedyncze fragmenty, cienie albo niewyraźną sylwetkę. Znacie prysznicową scenę z Psychozy? W żadnym z siedemdziesięciu ujęć nie było widać rany na ciele. Dlaczego o tym piszę? Bo te trzy opowieści mają wspólny mianownik. Chodzi o to, że nie trzeba czegoś widzieć w całości i pełnej okazałości, żeby mieć tego dobry obraz. Nasz mózg docenia się i sam potrafi połączyć kilka kropek. Ba, często płata nam figle i rejestruje w pamięci coś, czego wcale nie zobaczył. Dokładnie odwrotnie jest w przypadku osławionej ekranizacji kultowej serii książek Andrzeja Sapkowskiego. Nasze oczy to widziały, nasz mózg to zapisał, a pewnie wszyscy wolelibyśmy o tym zapomnieć. Lekcja pokory dla filmowców: jeśli nie masz pewności, że twój smok wygląda dobrze, to go nie pokazuj. Wymyśl coś, oszukaj widza, zawrzyj z nim niepisaną umowę. Jeśli potraktujesz go poważnie – opłaci się to obu stronom. Ale nigdy, przenigdy nie pokazuj smoka, jeśli nie umiesz zrobić tego wiarygodnie.