NAJCIEKAWSZE historie zza kulis TITANICA
Titanic Jamesa Camerona to bez wątpienia jedno z największych osiągnięć kinematograficznych wszech czasów. Film z 1997 roku okazał się zarówno ogromnym przebojem kasowym, jak i imponującym triumfem wyobraźni i ambicji jego reżysera. Dziś trudno sobie wyobrazić świat kina i kultury w ogóle bez niezwykłej historii mezaliansu Jacka i Rose – pasażerów olbrzymiego transatlantyku, którego dziewiczy rejs okazał się być również tym ostatnim. Warto jednak pamiętać, że podczas produkcji Titanica nie obyło się bez poważnych problemów. Niektóre z niebezpieczeństw stojących wówczas na drodze kapitana Jamesa Camerona były nawet porównywalne do ukrytej we mgle góry lodowej. A to – jak doskonale już wiemy – zabójcze zagrożenie. O jakich problemach tu mowa? Z czym zmagał się Cameron i jego aktorzy podczas pracy na planie Titanica? Kto oddawał mocz do basenu, w którym kręcono sceny? Czy w zupie jedzonej podczas przerwy na planie był narkotyk? Oto najciekawsze historie zza kulis jednego z największych filmów w historii kina.
Podobnewpisy
Zanim przejdę do wyliczania najciekawszych historii zza kulis superprodukcji Jamesa Camerona, pragnę przypomnieć tekst, który premierowo ukazał się na naszej stronie wiele lat temu. Jego autor Adam Sobieski wykonał bowiem niesamowitą, tytaniczną (w końcu pisał o Titanicu) wręcz pracę, aby w szalenie interesujący sposób przedstawić kulisy realizacji, ciekawostki i wiele innych aspektów związanych z tą produkcją. Właściwie nie wyobrażam sobie dziś oglądania filmu Camerona bez uprzedniej lub następującej po seansie lektury tego znakomitego tekstu. Was również do tego zachęcam.
Planet Ice
Wszystkie przedstawione poniżej historie zza kulis Titanica mają bezpośredni lub pośredni związek z jego reżyserem. James Cameron jest perfekcjonistą, który podczas tworzenia swoich dzieł pochyla się nad najdrobniejszym detalem. Każdy film traktuje szczególnie i nie inaczej było przy okazji Titanica, który stanowi przecież pewnego rodzaju ewenement w wypełnionej przede wszystkim tworami science fiction filmografii reżysera. Co ciekawe, zamiłowanie Kanadyjczyka do kinowej fantastyki naukowej objawiło się również na wczesnym etapie tworzenia megahitu z 1997 roku. Otóż przy okazji pracy nad potencjalnymi superprodukcjami zamiast epatować ostatecznym tytułem, który przyciągnąłby zapewne setki gapiów i wzbudziłby niepotrzebne zainteresowanie prasy, wymyśla się filmowi coś na kształt kryptonimu. W przypadku Titanica ów kryptonim brzmiał Planet Ice. Cameron wymyślił go podczas nagrywania potrzebnych mu materiałów dotyczących gór lodowych u wybrzeży Nowej Szkocji.
Podwodne życie Jamesa Camerona
W 2012 roku James Cameron dzięki specjalnemu batyskafowi o nazwie Deepsea Challenger dotarł do najniżej położonego miejsca na Ziemi, czyli Głębi Challengera (10 944 m p.p.m.). Po wyprawie wyznał, że było to doświadczenie transcendentne i nawet najlepsze filmowe efekty specjalne nie są w stanie oddać tego, co widział głęboko pod wodą. Oczywiście zanurzenie do najgłębiej położonego miejsca w Rowie Mariańskim nie było pierwszą podwodną eskapadą reżysera. Ujęcia wraku Titanica, które możemy oglądać w uhonorowanej 11 Oscarami produkcji są w większości autentyczne i zrealizował je właśnie Kanadyjczyk. Cameron żartuje nawet, że zdecydował się na realizację Titanica, bo chciał zbadać wrak słynnego transatlantyku. Pierwsze badania wraku przeprowadzono w 1995 roku. Reżyser wyczarterował wówczas rosyjski statek badawczy Akademik Mstisław Kiełdysz i dzięki dostępnym tam batyskafom Mir wykonał aż 12 zanurzeń. Każde z nich trwało około 16 godzin. W rezultacie James Cameron spędził na Titanicu więcej czasu aniżeli którykolwiek z jego nieszczęsnych pasażerów. Przy pomocy specjalnych urządzeń, na których zainstalowano kamery, dotarł ponadto do miejsc, gdzie żaden badacz wcześniej się nie znalazł. Dzięki wytrwałości, pomysłowości i budżetowi zadbał więc, aby wygląd wnętrza filmowego statku jak najdokładniej odzwierciedlał ten rzeczywisty. W celu wiernego odtworzenia wystroju poszczególnych pomieszczeń reżyser skontaktował się nawet z firmą, która w 1912 roku utkała dywan na pokład Titanica, aby specjalnie na potrzeby jego filmu zrobili to raz jeszcze. Dokładnie tak samo. Wyobraźcie więc sobie, jak poważnym przedsięwzięciem musiała być realizacja sceny zalania tych wszystkich żmudnie i kosztownie tworzonych elementów wystroju (schody!). Tu nie było miejsca na dubel, bo nadwerężony ponad stan budżet filmu po prostu ich nie przewidywał. Na szczęście wszystko się powiodło, a sceny zatonięcia statku i zalania pomieszczeń są powszechnie uznawane za arcydzieło i wzór wykorzystania praktycznych efektów specjalnych.
Co do minuty
To, że James Cameron miał i pewnie wciąż ma fioła na punkcie Titanica oraz jego tragedii, nie jest tajemnicą. Jego film jest więc nie tylko przepiękną opowieścią o sile miłości, ale również – a może przede wszystkim – wyrazem szalonej fascynacji odkrywcy i pasjonata historii. Czy w związku z powyższym zasadne jest podejrzenie wobec autora filmu, że ten zrobił wszystko, aby czas trwania scen rozgrywających się w 1912 roku idealnie pokrywał się z czasem tonięcia Titanica? To akurat może być przypadek. Zbiegiem okoliczności z pewnością nie jest natomiast czas trwania filmowego zderzenia statku z górą lodową. Trwało ono 37 sekund, a więc tyle samo, ile w rzeczywistości.
Za drogo!
Perfekcjonizm i ambicje Jamesa Camerona generowały olbrzymie koszty. Według obliczeń (uwzględniających inflację) koszt budowy Titanica był mniejszy od budżetu filmu Camerona o około 100 milionów dolarów. Nic dziwnego, że przedłużający się czas produkcji oraz coraz większe koszta generowane przez twórców filmu denerwowały producentów. Nikt w rezultacie nie wierzył, że Titanic stanie się niezatapialnym hitem kasowym. Wątpię, aby w pewnym momencie realizacji wierzył w to sam Cameron, który jednak w celu ukończenia swojego imponującego projektu wsparł go, rezygnując z 8 milionów dolarów pensji. Zyskał tym samym zaufanie producentów oraz poprawił w ich oczach swoje notowania. Przynajmniej do momentu premiery filmu. Przy jej okazji nadal uważano bowiem, że trwający trzy i pół godziny obraz nie ma szans na chociażby zwrot poniesionych kosztów.