Najbardziej PRZEREKLAMOWANE filmy PIXARA
Ktokolwiek zna nazwę Pixar, zapewne kojarzy ją z legendarnymi animacjami, których jakości nikt nie waży się kwestionować. Żadne jednak studio nie posiada monopolu na tworzenie samych genialnych filmów. Tak jest i w tym przypadku. Są niekwestionowanie dobre tytuły, które przeszły do historii animacji, ale i tytuły przeciętnie, które korzystają z renomy Pixara. Są więc z tego powodu oceniane zbyt wysoko. Nie ma ich jednak dużo, co bardzo dobrze świadczy o scenarzystach i reżyserach studia. W zestawieniu znajdziemy jednak jeden tytuł legendarny, który stopniowo staje się wyblakły technicznie jak stara fotografia, co jest naturalne w animacjach tego typu. Dobry scenariusz w tym przypadku nie wystarczy, bo składa się jedynie na część produkcji. Narzędziem jego przekazania jest forma graficzna, a ta niestety się starzeje w technice 3D o wiele szybciej niż w dwuwymiarowej animacji. To jednak nie oznacza, że należy ten tytuł spisać na straty. On zawsze będzie legendarny.
„Uniwersytet Potworny” (2013), reż. Dan Scanlon
Jest taka tendencja w przemyśle filmowym, żeby dopowiadać historie, które zadomowiły się wśród widzów jako opowieści kultowe. Twórcy i studia producenckie sądzą, że skoro pierwowzór się sprawdził, napiszą prequel, wyjaśnią losy postaci i znów osiągną niewyobrażalny sukces. Nic takiego jednak nie ma miejsca, co najwyżej oceny są sztucznie zawyżane tylko dlatego, że za taką produkcją ciągnie się fame tej wcześniejszej, która odniosła sukces. I tak w istocie jest w przypadku Uniwersytetu Potwornego. Nie ma w nim nic nowego o potworach. Wszystko jest odtwórcze, skierowane na nawiązywanie do tego, co się stanie w Potworach i spółce. To nie oznacza rzecz jasna, że nie da się na tym filmie dobrze bawić. Jest jak w większości Pixarowych produkcji animacją dopracowaną wizualnie i scenariuszowo, lecz mało odkrywczą, by być genialną i kultową.
„Toy Story” (1995), reż. John Lasseter
To specyficzny film, z pewnym piętnem na karku, dlatego z biegiem czasu wydaje się coraz bardziej przestarzały. Nie piszę tego dlatego, żeby tej produkcji dopiec, obrazić jej fanów, zakwestionować historię. Uważam ją za ważną ze względów historycznych, może i kluczową. Od tego się zaczęło, tylko że ocenę danego tytułu zawsze dokonujemy w czasie. On wpływa na kryteria oceniania wraz ze świadomością, kulturą oraz wiedzą. W zakresie filmów animowanych w technice 3D mamy już coraz większe wymagania, nawet jeśli chodzi o jakość oświetlenia w scenach. Technika i jakość animacji wpływają na odbiór treści, jak w żadnym innym gatunku wypowiedzi wizualnej, dlatego Toy Story, jeśli nie już, to w niedalekiej przyszłości będzie tytułem przecenianym wizualnie jedynie z powodu sentymentu do przeszłości, do roli, którą odegrał w ramach kształtowania animacji.
„Gdzie jest Dory” (2016), reż. Andrew Stanton
Znów sequel i odcinanie kuponów. Podkreślę jednak, że sam początek jest naprawdę wzruszający i pomysł na rybkę, która cierpi na brak pamięci krótkotrwałej, jest świetny. Niestety Dory rośnie, staje się dorosła i traci swoją uroczą dziecięcą bezbronność. Przypomina neurotyczną postać, która porusza się po ekranie z prędkością światła i wszystkich denerwuje. Im dalej rozwija się fabuła, tym jest bardziej sztampowo, a to już widzieliśmy w Gdzie jest Nemo?.
„Auta 2” (2011), reż. Brad Lewis, John Lasseter
Dla dziecka fabuła pierwszej części była o wiele bardziej przystępna niż drugiej. Te odniesienia do Jamesa Bonda i specjalnych operacji mogą być niezbyt zrozumiałe, chociaż produkcja zrealizowana jest z wyjątkową jakością estetyczną. Dużo więcej jest akcji, strzałów, pościgów, a mniej dialogów, ukazywania emocji w tak osobliwych bohaterach, jakimi są przecież samochody. Znów zadziałała sława poprzedniej części, która była naprawdę wyjątkowa przez: miasteczko wokół legendarnej drogi 66, estetyka pustyni, typowo amerykańskie ukazywanie wolności w postaci właśnie przestrzeni pokonywanej samochodem oraz dyskretne nawiązania do popkultury.
„W głowie się nie mieści” (2015), reż. Pete Docter
W głowie mi się nie mieści, że ktoś mógł pomyśleć, że takie przedstawienie emocji może trafić do młodszego widza, który nie ma jeszcze zbyt dobrze wykształconego myślenia abstrakcyjnego. Skąd również w ogóle pomysł na taki wybór emocji – Radość, Strach, Gniew, Odraza, Smutek. Dlaczego akurat Odraza, a nie np. Nienawiść? Może dla dorosłych, którzy potrafią zorientować się w symbolice filmu, te podziały i analogie są oczywiste, dla dziecka raczej nie, stąd niech dorośli nie przeceniają W głowie się nie mieści, bo produkcja zła nie jest, jest nawet dobra i mądra, jednak zbyt metaforyczna, żeby młodszego widza czegoś nauczyć.
„Buzz Astral” (2022), reż. Angus MacLane
Przecenili ten film zarówno krytycy, jak i widzowie, w sensie pozytywnym i negatywnym. Z jednej strony nie ma sensu w tym przypadku zachwycać się tak samymi wątkami fabularnymi, bo sposób opowiedzenia historii Astrala w porównaniu z charakterem postaci w Toy Story jest dość oszczędny emocjonalnie, przez co niektóre dzieci mogą odebrać historię jako po prostu nudną. Buzz Astral jest również przeceniony negatywnie, bo prawilni widzowie zbytnio podniecają się wątkami LGBT w nim zawartymi. Oprotestowują je, sądząc, że ukazanie w bajce dla dzieci homoseksualnego związku jest czymś strasznie niszczącym dla dzieciństwa. Przeceniamy więc Buzza Astrala zarówno ze względu na psującą młodzież, straszną treść LGBT, jak i samą wartość obiektywną treści, a zwłaszcza jej przekaz emocjonalny.