Najbardziej POBUDZAJĄCE wyobraźnię filmy SCIENCE FICTION

„Filar” (1962), reż. Chris Marker
Awangarda w kinie science fiction. Zapewne jest to jeden z ulubionych filmów science fiction u krytyków, bo trudno w nim zauważyć fantastykę naukową. Statyczne obrazy raczej nie przemówią do wyobraźni widzów uwielbiających Star Treka. Filar to bardziej słuchowisko albo slajdowisko. Niewątpliwie ma swój klimat i to bardzo złowieszczy. Podczas seansu odczuwa się niepokój i dojmującą niechęć do trwania przed ekranem. To jednak tylko oznacza, że film działa. Wizja końca świata jest sugestywna, a wyobraźnia pracuje, uzupełniając nieruchome obrazy o znaczenia bardziej dopasowane do naszych czasów i mniej awangardowych filmów.
„Kosiarz umysłów” (1992), reż. Brett Leonard
Premiera tego filmu na kasetach wideo to było przeżycie, a grafika użyta do kreacji wirtualnej rzeczywistości dzisiaj bardzo sentymentalnie przypomina stare gry komputerowe. Mało tego, twórcy nie patyczkowali się, tylko zachłyśnięci możliwościami rysowania figur geometrycznych przez komputery napakowali film efektami specjalnymi bez żadnego umiaru. Na szczęście potrafili stworzyć interesujące charaktery bohaterów, inaczej Kosiarz umysłów byłby wydmuszką klasy B, a tak jest kinem niesamowicie plastycznie ukazującym ludzkie wyobrażenie wirtualnej rzeczywistości. Daje to do myślenia, a umowność grafiki jeszcze te refleksje wzmaga.
„Kontakt” (1997), reż. Robert Zemeckis
Minęło tyle lat od premiery, a wciąż jestem pozytywnie zaskoczony fabułą. Może właśnie dlatego, że z każdym seansem można zinterpretować ją na nowo, wrócić do starych hipotez, zmodyfikować je i wciąż cieszyć się tym, że Zemeckis pozostawił otwarte zakończenie, a bohaterkę w stanie radykalnego zawodu otaczającą ją rzeczywistością. Był więc ten kontakt czy nie? Chcielibyśmy wierzyć, że był, ale z drugiej strony, jeśli dowodem na to ma być jedynie doświadczenie jednej osoby, jak inni mają w to uwierzyć? Reżyser zmusza więc widza do przyjęcia jednocześnie dwóch możliwych zakończeń. To ciekawy zabieg, bo aktywizuje niesamowicie wyobraźnię oraz taką gorzką, dorosłą refleksję nad naszymi marzeniami. Wyrosnąć z nich czy zachować dla siebie. A jeśli zachować – to ukrywać czy otwarcie za nimi iść? To dylemat Eleanor Arroway (Jodie Foster).
„Przygody Buckaroo Banzai. Przez 8. wymiar” (1984), reż. W.D. Richter
Świat stworzony w filmie jest eklektyczny, nieco pulpowy, komiksowy, oniryczny, a czasem wręcz bajkowy, nie rezygnuje jednocześnie z charakterystycznej dla lat 80. stylistyki science fiction. I chociaż mówi się o Buckaroo Banzai, że jest postacią kultową, to owa kultowość jest bardzo hermetyczna – ograniczona szerokością geograficzną i grupą fanów lub fandomem. A szkoda. Buckaroo Banzai jest postacią niezwykle inspirującą w całej swojej nietypowości i wręcz dziwności. Mógłby zrobić większą karierę w blockbusterach, ale obawiam się, że musiałby nieco zmienić swoje imię. W tej chwili jest ono bardzo niemedialne i trudne do zapamiętania, a to się może dzisiaj nie sprzedać. Czekam więc na nową ekranizację jego przygód.
„Dzieci przeklętych” (1963), reż. Anton Leader
Lata 60. to były czasy, kiedy wiedza o DNA dopiero zaczynała inspirować twórców kina science fiction. Nie trzeba było już latać w kosmos, żeby stworzyć mroczną wizję zagłady naszego gatunku spowodowaną przez pojawienie się innych, lepszych osobników do złudzenia przypominających nas. Film rozważa relację z takimi osobnikami, na dodatek w formie dzieci, na różnych płaszczyznach – humanistycznej, ewolucyjnej, a nawet politycznej. Twórcy nie dochodzą do jednoznacznych wniosków – to my, widzowie, musimy rozsądzić, co z naszego punktu widzenia byłoby najbardziej humanitarne, a może konieczne, żebyśmy przetrwali. Niemałe znaczenie ma tu wykorzystanie dziecięcych aktorów. Dzieci przeklętych to kino kameralne, trudne, do którego może nie będzie się chciało wracać, lecz to ważna historia fantastyki naukowej. Z niej wciąż czerpią twórcy współcześni; w sumie nic nowego w tej moralnej materii nam nie podsuwając do rozważania. Milion lat ewolucji – czy prawo natury w tej perspektywie może być stosowane bez uwzględnienia jakiejkolwiek aksjologii?