MROCZNE MATERIE. Pierwszy odcinek zapowiedzią przygody
Powstała w latach 90. seria fantasy nie jest oczywistym wyborem na kolejną odcinkową produkcję HBO, ale nowy sezon serialowy dowodzi jednego – telewizyjna królowa jeszcze się nie starzeje, a stacja wciąż potrafi zaskakiwać. Owszem, karty nie są rozdawane już w pierwszym odcinku, bo ekranizacja Mrocznych materii to produkcja nie tylko intrygująca, ale także prosząca widza o niewielki kredyt zaufania, podobnie zresztą jak Watchmen – kontynuacja popularnego komiksu. Myślę, że w przypadku Mrocznych materii HBO spłaci go z nawiązką.
To nie pierwsze aktorskie podejście do mitologii z książek Pullmana, ale kto pamięta Złoty kompas z Danielem Craigiem, dzieło nie tylko średnio przyjazne widzowi, ale też idące na ustępstwa względem materiału źródłowego? Ponownie przenosimy się więc do świata, w którym rządzi tajemnicza organizacja Magisterium, przypominająca nieco Kościół, ale taki z mokrych snów antyklerykała, skrywający trupy w szafie. Obserwujemy ten świat z perspektywy podróżników międzywymiarowych. Trochę się w nim dzieje, ale żadne to nowości dla miłośników książki (piszący te słowa zaliczył pierwszy tom; całkiem miłe czytadełko). Widać, że tym razem z pomocą kreatywności pisarskiej przyszły efekty specjalne, w końcu potrafiące dotrzymać kroku fantastycznemu wieloświatowi. Pancerne niedźwiedzie polarne oraz zwierzęta będące manifestacją charakteru ich właściciela to dopiero początek szaleńczej jazdy, chociaż serial stara się jak może, żeby zarysować nam w przejrzysty sposób reguły rządzące tym uniwersum.
W którym zresztą wszyscy się odnajdują, bo drugim największym plusem produkcji, oprócz wysokiego budżetu przeznaczonego na efekty specjalne, jest aktorstwo, co nie jest oczywiste w przypadku seriali z rodowodem fantasy. W centrum opowieści znajduje się Lyra (dobra w tej roli Dafne Keen, znana ze świetnego występu w Loganie), a w jej stryja wciela się James McAvoy, ponownie będąc wychowawcą tak zwanej „wyjątkowej” młodzieży. Właściwa akcja serialu zaczyna się, gdy Lord Asriel powraca do Oxfordu, by tam opowiedzieć grupie naukowców o niezwykłym odkryciu, którego dokonał na biegunie północnym, kiedy badał zorzę polarną. W tym samym czasie działalnością naukowca zaczynają się interesować członkowie Magisterium. Czego się obawiają? Jaka jest w tym wszystkim rola Lyry? Pośrodku wielkiego konfliktu znajduje się więc dziewczynka – nieco zadziorna, zagubiona, a przede wszystkim pozwalająca widzowi poczuć się w fantastycznym świecie wymyślonym przez Pullmana równie cudownie co ona. To protagonistka, która pozwala zrozumieć skomplikowaną mechanikę Mrocznych materii, na tyle ciekawa i ciekawska, że po pierwszym epizodzie ma się ochotę na dalszą podróż z taką kompanką.
Nowa produkcja HBO rozdaje soczyste kąski, składa obietnice, a przede wszystkim czaruje nawarstwieniem tajemnic, które należy odkryć. Dla kogoś, kto przeczytał jedynie pierwszy tom, i to całkiem dawno, nie jest to skok na głęboką wodę, ale pozostawia uczucie, że całość nabierze charakteru dopiero później. Może to czynnik tęsknoty za dobrym fantasy, pomysłowo skonstruowanym i niekondensującym pomysłów z materiału źródłowego, ale ten serial zdaje się wypełniać niszę, za którą nie wiedzieliśmy, że tęsknimy. Kiedy produkcje tego typu trafiają na wielki ekran, muszą iść na scenariuszowe ustępstwa, trzeba zaakceptować uproszczenia, a w niektórych aspektach – korektę. Dobrze jest czuć, że dzięki HBO dostaliśmy – na co się zapowiada – serial zgodny z klimatem powieści, nieupraszczający literackiej zuchwałości. Tyle i aż tyle.