MR. ROBOT. Śmierć bohatera, kres demokracji i zwycięstwo korporacji

IV
Na początku był chaos, a chaos był w Elliocie, i Elliot był chaosem. Nie da się wprowadzić porządku, gdy nie patrzy się na całokształt sytuacji, tylko działa na podstawie fragmentarycznej wiedzy. Protagonista dopiero z biegiem czasu zaczyna rozumieć, że władza nigdy nie znajduje się na widoku publicznym. Jest raczej zawłaszczona przez ludzi zasiadających na tylnym siedzeniu dziejów. W przypadku Mr. Robot ukrytą władzę uosabia Whiterose, chińska minister mająca wpływ na najważniejsze amerykańskie instytucje. Jest dosłownie wszędzie, kontroluje wszystkich, dlatego też działania Elliota nigdy nie mogą doprowadzić do pozytywnej zmiany. Haker, wiecznie dobra pragnąc, wiecznie zło czyni. Nie rozumie, że rewolucja nie polega na jednorazowym geście, w ramach którego odwraca się procesy zachodzące na przestrzeni dziesiątek lat. Śni, o czym zresztą mówi w monologu otwierającym serial, że walczy z niesprawiedliwością, a tak naprawdę dokłada cegiełkę do projektu nowego wspaniałego świata, gdzie pieniądz materialny zostaje zastąpiony przez e-coin, a każda transakcja jest dogłębnie prześwietlana przez władzę i korporację. W dodatku w trakcie owej walki Elliot rani kolejnych ludzi na swojej drodze. Trudno zatem jednoznacznie stwierdzić, czy mamy do czynienia z pozytywnym bohaterem, któremu warto kibicować, skoro sieje li tylko zniszczenie.
V
Komu zatem kibicować, skoro protagonista nie jest godzien zaufania? Na pewno nie fikcji, odpowiada Sam Esmail, jednocześnie perfidnie przeprowadzając widzów przez cały katartyczny cykl. Zaczyna od zasiania w widzu wątpliwości w sensowność mechanizmów odpowiadających za funkcjonowanie świata przedstawionego, dodatkowo tak tworząc ów świat, że jest on bliźniaczo podobny do tego, który znamy w prawdziwej rzeczywistości. Następnie niszczy nić zaufania między odbiorcami a bohaterem-narratorem. Później wprowadza prawdziwą bombę, czyli wątek molestowania w dzieciństwie jako kamienia węgielnego osobowości Elliota, by na końcu odsłonić jokera – główna postać serialu nie istnieje, jest tylko kolejną z odsłon prawdziwego Ja niewidocznego protagonisty. Następuje symboliczna śmierć bohatera, poprzedzona jeszcze zabójstwem/samobójstwem dokonanym przez Elliota „czarnego” na kolejnej wersji siebie, tym razem szczęśliwej, mającej zaraz wziąć ślub z Angelą.
Okazuje się, że widzowie nie kibicowali prawdziwemu bohaterowi, lecz tylko fantazji. Zresztą, zgodnie ze zdaniem wygłoszonym w trakcie ostatniego odcinka, widzowie to voyeurzy, bierni towarzysze podglądający perypetie Elliota. Mężczyzna nas potrzebował, bo z tego czerpał przyjemność i siłę. Potrzebował, bo nasza obecność potwierdzała jego status ontologiczny, ale my też go potrzebowaliśmy, ponieważ postać grana przez Ramiego Maleka nie realizowała tylko marzeń swojej oryginalnej wersji, zajmowała się też naszymi fantazjami. Znamienne jest zakończenie trzeciego sezonu, gdy przypadkowi przechodnie stoją przed witryną sklepową i oglądają na ekranach telewizorów przygody Supermana. Wszyscy są zafascynowani sceną, bo heros właśnie podejmuje się próby cofnięcia czasu w celu uratowania ukochanej kobiety. Tego właśnie dotyczy fantazja odbiorców – skoro świat za oknem nas dobija, to chociaż przed ekranem telewizora powinniśmy zasmakować zwycięstwa nad niesprawiedliwym systemem.

Z tego powodu Mr. Robot można nazwać serialem superbohaterskim. Mamy „nadludzkie” umiejętności, świadomość bycia wyjątkowym, mesjanistyczną ideę poświęcenia siebie w imię dobra ludzkości, pojawia się także czarny charakter pragnący przejąć kontrolę nad całym światem. Cudowny paradoks polega na tym, że Esmail prowadzi fabułę w sposób odwrotny do przewidywalnego, przez co widzowie tak naprawdę powinni kibicować Whiterose, a nie Elliotowi. Podczas gdy protagonista, fikcyjna postać, symbolicznie zabija siebie, a przedtem niszczy zastany porządek, Whiterose pragnie wymazać istnienie cierpienia w ludzkim życiu. Chce wyzerować płynący czas, cofnąć nasz gatunek do czasów sprzed skosztowania rajskiego jabłka, do krainy niewinności. Zresztą sama postać jest właśnie tak kreowana – ofiara miłości, z prawdziwym obliczem przystrojonym białą suknią; we flashbacku z młodości pojawiają się jeszcze białe róże zroszone krwią utraconego kochanka. Konstruowana w tajemnicy maszyna, ukryta pod elektrownią atomową, ma pomóc w przeniesieniu się do alternatywnej rzeczywistości, gdzie sprawy będą się toczyć zgodnie z marzeniami, a nie bezdusznymi wyrokami losu.
Podobne wpisy
Odniesień do Biblii, zwłaszcza do motywu zmartwychwstania, można odnaleźć w Mr. Robot bez liku. Dość tylko wspomnień, ile razy Elliot miał już umrzeć, raz nawet z ręki samego Esmaila w pierwszym odcinku czwartego sezonu, po czym w cudownych okolicznościach zawsze był ratowany. Akcja ostatniej odsłony serialu toczy się w trakcie Bożego Narodzenia, jednocześnie pojawiają się elementy związane ze śmiercią Jezusa (choćby krzyż), ale przyznam szczerze, że mnie bardziej fascynuje oddanie, z jakim Whiterose angażuje się w swoje przedsięwzięcie. Być może moja sympatia bierze się z poczucia niezwykłego podobieństwa między nią a Kiryłowem, jednym z najbardziej szalonych bohaterów w twórczości Fiodora Dostojewskiego. Kiryłow z Biesów to samotnik, który poczuł, że wolność można osiągnąć tylko w drodze samobójstwa, poprzez oddanie Bogu zgniłego biletu uprawniającego do egzystowania na tym zamordystycznym świecie. Rosjanin ateista wierzy, że po „drugiej stronie” znajduje się wieczna harmonia, przestrzeń gotowa do zagospodarowania przez uwolnioną z fizycznych okowów duszę. Tak samo przecież kończy Whiterose – wierzy, że zatrzymanie bicia serca jest tylko wyrazem wyzbycia się cierpienia na rzecz alternatywnego świata, gdzie wreszcie będzie sobą bez żadnych negatywnych konsekwencji. Za wolność płaci najwyższą cenę, podczas gdy Elliot prawie do samego końca kurczowo trzyma się życia. Dopiero gdy odpuszcza, tak jak Whiterose, nadchodzi dla niego zbawienie.
VI
Oczywiście zbawienie jest fikcyjne, tak jak cały serial jest tylko fikcją. Serial kończy się szczęśliwymi rozwiązaniami wielu wątków, bo tak działają produkcje superbohaterskie ku pokrzepieniu serc, tak działa popkultura. Eskapizm najlepiej można dostrzec w dziesiątym odcinku czwartego sezonu, gdy Darlene próbuje uciec ze Stanów razem z Dom. W tle leci piosenka Run Away with Me, a widz trzyma kciuki, by kobietom udał się wyjazd. To samo zresztą tyczy się kolejnego poziomu świadomości Elliota, gdzie wreszcie jest szczęśliwy. Bądźmy szczerzy, każdy, kto choć trochę zaangażował się emocjonalnie w trakcie oglądania Mr. Robot, dziecięco radował się z tego, że w końcu bohaterowi się wiedzie i dochodzi do realizacji jego marzenia, czyli stworzenia poważnego związku z Angelą. Jak się jednak okazuje, sztuka jest trucizną.
Jestem zaskoczony tak pozytywnym i życiowym przesłaniem serialu Sama Esmaila. Na samym końcu okazuje się bowiem, że ukojenie przynosi tylko relacja z drugim człowiekiem, wyzbycie się iluzorycznej kontroli na rzecz szczerego kontaktu. Tylko w miłości innej osoby tkwi zbawienie. Nie fantazja i sztucznie pompowana katartyczna moc, nie dziecięca wiara w istnienie szybkich rozwiązań niezwykle skomplikowanych problemów, lecz miłość i szczerość mogą oderwać od suchego teoretyzowania na temat beznadziejności świata.
VII
Na zakończenie pozwolę sobie na chwilę szczerości. Zdaję sobie sprawę z chaotyczności wyżej zaprezentowanego wywodu. Mr. Robot ma na tyle zawiłą konstrukcję, a Sam Esmail porusza tak wiele wątków, że w pełni merytoryczny i szczegółowy opis jego serialu stanowi materiał na napisanie wielostronicowej książki. Nie są to patetyczne stwierdzenia, lecz pewność, że w przypadku tej produkcji mamy do czynienia z czymś na wskroś wyjątkowym, dalece wybiegającym poza zwyczajną telewizyjną ramówkę. Mamy do czynienia z serialem rozpiętym między potrzebą opowiedzenia o jednostce a próbą wnikliwej analizy kierunku, w jakim zmierzają współczesne społeczeństwa.
Mimo to pozostawiam ów wywód w takim stanie, bo jest on wyrazem szczerego podziwu dla włożonej pracy, a przede wszystkim dla odwagi i inteligencji twórcy, gdy idzie o sposób prezentowania niektórych zagadnień. Mój esej można porównać do laurki narysowanej przez dziecko z okazji Dnia Matki. Wiadomo, że zielonym listkom i czerwonym płatkom kwiatu brakuje odrobiny polotu, że można byłoby to znacznie lepiej przedstawić, ale cóż z tego – liczy się serce włożone w stworzenie wręczanego prezentu.