MISTRZOWIE PRZEKLINANIA. Aktorzy, którzy uczynili z klęcia sztukę
Aktorstwo obejmuje wiele technik dotyczących tak różnych sfer jak cielesność, mimika czy stosunek do roli. Wśród nich ważne miejsce zajmuje również operowanie głosem, decydujące w znacznej mierze o sposobie odbioru danej postaci przez widza. Ten aspekt aktorstwa nie ogranicza się, rzecz jasna, jedynie do odpowiedniego wypowiadania literacko wysublimowanych kwestii, ale obejmuje również mowę potoczną i naturalistyczne dialogi, przypadające w udziale wielu filmowym bohaterom. Ważnym elementem wielu filmów i postaci są też przekleństwa, ich używanie jest więc również istotną częścią warsztatu aktorskiego.
W kinie znajdziemy liczne przykłady zapadającego w pamięć i znaczącego w kontekście całości dzieła użycia wulgaryzmów. Niekiedy sposób ich wypowiadania staje się wręcz formą osobnej sztuki, a potok bluzgów zyskuje w odpowiednich ustach polot niemalże literacki. Jest to często kwestia zręcznego scenariusza i kontekstu, jednak sądzę, że istnieją aktorzy, którzy w większym stopniu niż inni wypracowali mistrzostwo w posługiwaniu się przekleństwami. To im poświęcone jest to zestawienie – wybrałem do niego dziesiątkę aktorów, których przeklinanie jest błyskotliwe, zapadające w pamięć i po prostu znakomite.
Samuel L. Jackson
Jednym z najbardziej rozpoznawalnych elementów kultowego Pulp Fiction jest scena, w której grany przez Samuela L. Jacksona Jules przesłuchuje dłużników Marcellusa Wallace’a, wyrzucając z siebie potok wulgaryzmów. Ten moment filmu Quentina Tarantino może służyć za wizytówkę talentu Jacksona do używania brzydkich słów, którego dowodził potem jeszcze wielokrotnie – chociażby w kolejnych dziełach Tarantino (Django, Nienawistna ósemka), a także w innych filmach dających mu pole do popisu w tej kwestii (Szklana pułapka 3, Węże w samolocie). Przekleństwa Jacksona cechuje energiczny przekąs, sprawiający że w ustach aktora nie brzmią jak dosadne ozdobniki, ale przybierają raczej formy wyrazistego nośnika agresji i skrywanej groźby, będącej integralną częścią granych przez niego bohaterów. Aktor podniósł w zasadzie funkcjonalne przeklinanie do rangi osobnej dziedziny recytatorskiej, w której jeden wulgaryzm może za pomocą zmiennych akcentów i półtonów zyskać niespotykaną wręcz różnorodność.
Adam Driver
Podobne wpisy
Czasem zdarza się tak, że czyjś głos jest po prostu stworzony do siarczystych wiązanek. Tak jest w przypadku Adama Drivera, którego aparat wokalny jest zresztą obecnie jednym z najwyrazistszych i najdoskonalszych w świecie aktorskim. Jego zdolność do przekonującego i dyskretnie zaangażowanego wypowiadania kwestii znajduje swoje odbicie w sposobie, w jaki jego bohaterowie przeklinają. Bluzgi Drivera są soczyste, pełne pasji, a równocześnie nie grzeszą przesadą. Popisy jego zdolności kumulowania emocjonalnego ładunku w przekleństwach mieliśmy ostatnio okazję podziwiać w Czarnym bractwie. BlacKkKlansman oraz Człowieku, który zabił Don Kichota. Driver doskonale odnajduje się w scenach wymagających sprawnej szermierki słownej, a jego wulgaryzmy są nonszalanckie oraz wibrujące, dzięki czemu gładko wzmacniają efekt co bardziej dosadnych wypowiedzi.
Marek Kondrat i Cezary Pazura
Dwóch polskich aktorów umieściłem na tej liście wspólnie ze względu na to, że choć obu zdarzało się przeklinać na ekranie, i to efektownie (chociażby w Psach Władysława Pasikowskiego), to najbardziej pamiętne potoki bluzgów, które dały im przepustkę do historii popkultury języka polskiego, wypowiadali, wcielając się w tę samą postać – Adasia Miauczyńskiego w filmach Marka Koterskiego. Mowa oczywiście przede wszystkim o Nic śmiesznego (gdzie postać tę grał Pazura) oraz Dniu świra (w którym w Adasia wcielał się Kondrat). Ustami dwóch wymienionych aktorów bohater Koterskiego wypowiedział szereg wulgarnych kwestii, które weszły już do kanonu polskiego filmu, jak również do potocznego użytku wielu Polaków. W specyficznych dialogach Koterskiego przekleństwa brzmią równie rozpaczliwie, co śmiesznie, a Kondrat i Pazura wspinają się na wyżyny aktorskiej deklamacji, podając je w kolejnych scenach niczym kwestie mickiewiczowskie.
Bruce Willis
Jako jedna z ikon kina akcji lat 80. i 90. Willis przeszedł do powszechnej świadomości jako odtwórca swojskiego, ironicznego i wyluzowanego typu bohatera. Nieodłącznym elementem takiego emploi był brutalny, pozbawiony wstrzemięźliwości język, którym Willis potrafi operować z taką samą łatwością, z jaką zabija niemieckich terrorystów. Przede wszystkim zasłużył się w dziedzinie ekranowego klęcia, grając Johna McClane’a, którego wizytówką jest słynna fraza „yippie-kay-yay…”, puentująca całą filozofię tej postaci wobec złoczyńców. Przeklinającego Bruce’a cechuje niezwykła nonszalancja i podszyta zmęczeniem swoboda, a nieparlamentarne słowa brzmią w jego ustach tak, jakby wydobywał je z samej głębi irytującego kaca. Prostolinijny urok Willisa wiąże się więc ściśle z jego umiejętnością do niewymuszonego, ale zapadającego w pamięć przeklinania, bez którego trudno sobie wyobrazić wielu jego bohaterów. Jest to równocześnie typ przeklinania zakorzeniony w naturalnej, codziennej praktyce dawania upustu emocjom, jak i będący wyrazem łobuzerskiego poczucia humoru w kryzysowych sytuacjach.
Steve Buscemi
Odtwórca roli Pana Różowego we Wściekłych psach to jeden ze sztandarowych współczesnych aktorów charakterystycznych, związany ściśle z określonym typem postaci. Buscemi gra zazwyczaj ambiwalentnych cwaniaków, trochę zbyt energicznych, zdradzających swoją ekspresją wewnętrzne sprzeczności, niepewność i niejednoznaczność moralną. Tego typu role – chociażby w takich filmach jak Fargo, Armageddon czy Big Lebowski – opierają się m.in. na intensywnym użytkowaniu przekleństw. Buscemi, opanowując do perfekcji grę tego typu bohaterów, wypracował też znakomity warsztat swobodnego posługiwania się wulgaryzmami. Przekleństwa wpisują się w jego dyskretną nadekspresję, dopełniając całości granych postaci. Dosadne kwestie Buscemiego cechuje cięta precyzja, a bluzgi ujawniają zawarte w nich emocje – od sympatii, przez strach, aż po gniew.