MICHAEL FASSBENDER. Pięć ulubionych ról
Spartanin. Mutant. Android. Więzień. Seksoholik. Michael Fassbender zadebiutował w filmie pełnometrażowym jedenaście lat temu i przez ten czas dał się już poznać jako artysta stale szukający nowych wyzwań i otwarty na wszelkie gatunki. Wymienione wyżej role to tylko namiastka jego już bogatej filmografii, stale rozbudowywanej o nowe pozycje. Zachwycał wielokrotnie, ciesząc się popularnością wśród widzów i krytyków, a także całą serią nagród i nominacji (w tym również do Oscara). 11 października wyszła w Polsce książkowa biografia poświęcona aktorowi.
Poniżej zestawienie tych pięciu ról Fassbendera, które do tej pory zachwyciły mnie najbardziej. Kolejność przypadkowa.
Erik Lehnsherr/Magneto – X-Men: Pierwsza klasa (2011)
Do tej pory Fassbender wcielał się w Magneto trzykrotnie, tutaj stawiam jednak konkretnie na występ w pierwszej odsłonie odświeżonej serii o mutantach. Erik jest w Pierwszej klasie fantastycznie zbudowaną postacią. Poznawszy jego tragiczną przeszłość oraz motywację, na dobrą sprawę trudno mu choć trochę nie kibicować, nawet jeśli podjęte przez niego działania często rozmijają się z tym, co moralne. To nie jest w żadnym wypadku postać zła do szpiku kości, lecz ukształtowana tak, że nie sposób pogodzić jego ideologii z tą wyznawaną przez Charlesa Xaviera. Czyni to Magneto jednocześnie wrogiem i przyjacielem. Fassbender bezbłędnie odgrywa dwa bieguny tej postaci – bije od niego ciepło, gdy zaprzyjaźnia się z Xavierem, chłód, gdy konfrontują swoje poglądy, wreszcie smutek i zgorzkniałość, gdy wraca myślami do przeszłości. Ponad to wszystko wybija się często absolutny brak litości wobec tych, którzy skrzywdzili go najmocniej. To wtedy jest najbardziej, nomen omen, magnetyzujący, czego doskonałym przykład stanowi scena w argentyńskiej knajpie. Świetna, dojrzała rola.
Porucznik Hicox – Bękarty wojny (2009)
Rola, która nie pojawia się być może na listach tych najpopularniejszych, ale mocno zapada w pamięć. Zasługa w tym nie tylko talentu Fassbendera, lecz także całej sceny, w której występuje. Słynna sekwencja w tawernie każdorazowo nie pozwala oderwać się od ekranu i emocjonuje, a gęstniejące napięcie między bohaterami da się kroić nożem. Fassbender doskonale odnajduje się w tym otoczeniu. Tylko na podstawie mimiki – bo przecież należy mocno ważyć słowa, będąc pod przykrywką w piwnicy pełnej wrogów – obserwujemy jego irytację przeradzającą się w gniew, gdy spotkanie z Bridget von Hammersmark bezustannie przerywają mu naziści. W końcu i jego złość, i cała scena osiągają apogeum. Niedługi, ale znakomity występ, dodatkowo urozmaicony dialogami w dwóch językach (angielski i niemiecki – aktor urodził się zresztą w Niemczech). Swoją drogą to nie pierwszy kontakt Fassbendera z realiami wojennymi, wcześniej miał z nimi styczność w Kompanii braci (2001). Do twarzy mu w mundurze.
Frank – Frank (2014)
Podobne wpisy
Tytułowa postać grana przez Fassbendera to lider muzycznego zespołu Soronprfbs. Pierwsze, co rzuca się w oczy przy okazji spotkania z tą osobą, to wielka maska. Frank nigdy się z nią nie rozstaje, a to tylko jedna ze składowych jego ekscentrycznego stylu bycia. Nie jest to człowiek szczególnie łatwy w bezpośrednim kontakcie, a jakby tego było mało, Frank jest bardzo podatny na załamania nerwowe, mogące przynieść fatalne skutki. Jak go rozgryźć? I, przede wszystkim, jak przedstawić tę postać tak, aby zaangażować widza i zbliżyć go do siebie, nie używając mimiki twarzy? To bardzo trudna sztuka, lecz Fassbender podołał i udźwignął spoczywający na nim ciężar. Frank ciekawi, wzbudza współczucie, sympatię, a maska właściwie staje się tutaj faktyczną twarzą i sprawia wrażenie, jakby aktor tchnął w nią życie wyłącznie gestem i ruchem.
Bobby Sands – Głód (2008)
Bobby Sands to postać autentyczna – był liderem Irlandzkiej Armii Republikańskiej, więzionym w placówce Maze w Irlandii i tam odbywającym strajk głodowy trwający sześćdziesiąt sześć dni. O tym właśnie opowiada debiut reżyserski Steve’a McQueena, będący jednocześnie pierwszym tak ważnym występem Fassbendera. To nie tylko rola wymagająca aktorsko, lecz także fizycznie – aktor w ramach przygotowania przeszedł na specjalną dietę, która drastycznie go wychudziła. Oczywiście ta transformacja nie jest jedynym, co zapada z jego roli w pamięć. W głowie zostaje to, w jaki sposób Fassbender patrzy. Wypowiada słowa. Ile w nim determinacji, ale i cierpienia. Ile siły. Wspomagany fantastyczną reżyserią, aktor daje tutaj prawdziwy koncert gry aktorskiej, której szczytem jest trwająca siedemnaście minut rozmowa z księdzem, nakręcona na jednym ujęciu. Brzmi to jak wyzwanie, które mogłoby pochłonąć mnóstwo godzin na planie, tymczasem – według słów samego Fassbendera – udało się już przy piątym dublu.
Brandon Sullivan – Wstyd (2011)
Kolejna współpraca Fassbendera z McQueenem i kolejna wielka, choć trudna rola. Jego bohater to seksoholik w bardzo zaawansowanym stopniu uzależnienia. Oglądanie jego zmagań z nałogiem to trudne doświadczenie – McQueen nie idzie na żadne kompromisy. Nie wygładza ani zachowań Brandona, ani ich konsekwencji. To surowy, na swój sposób brutalny film, który masakruje emocjonalnie i zostawia w dziwnym poczuciu pustki. Fassbender tworzy tutaj kreację kompletną – obnaża się przed widzem w każdym tego słowa znaczeniu. Na wierzch wychodzą wszystkie jego emocje. Kamera bezustannie śledzi ruchy Brandona, podąża za nim do łazienki, do sypialni, na ulicę. To portret człowieka, który coraz bardziej się zatraca. W pewnym momencie nie wiadomo już, czy kiedykolwiek będzie mógł wrócić, a my czujemy tyleż współczucia, co wycofania i niesmaku. Brandon jednak – z całym swoim bagażem i pomimo niego – niezmiennie fascynuje jako postać. Za to, panie Fassbender, ukłony.