search
REKLAMA
Seriale TV

MESJASZ. Pierwszy z najlepszych seriali 2020?

Jakub Piwoński

13 stycznia 2020

REKLAMA

W świecie targanym religijnymi wojnami, bo chyba tak należy nazwać terrorystyczną ofensywę radykalnego islamu, w świecie, w którym wiara stała się wyznacznikiem przynależności do grupy szaleńców uparcie sprzeciwiających się nauce, w świecie owładniętym kultem pieniądza i konsumpcyjnego hedonizmu, w świecie, którego społeczność żyje w iluzji świata wirtualnego, stojącym w opozycji do prawdziwej wspólnoty… w tym świecie zaczyna coraz bardziej brakować poczucia jedności. A on, młody mężczyzna o syryjskich rysach twarzy, wyłonił się z tłumu po to, by o tej jedności nam przypomnieć.

Jeżeli przyjmiemy za prawdę to, na co zwraca uwagę główny bohater Mesjasza (nowej produkcji platformy Netflix), jakoby granice były tylko kreskami poprowadzonymi po kartce papieru przez ludzi uprzywilejowanych, wyłoni się na wierzch fakt, że przecież wszyscy jesteśmy mieszkańcami jednego miejsca we wszechświecie. Mamy wspólne korzenie, oddychamy tym samym powietrzem, a mimo wszystko niemal każdego dnia jesteśmy skupieni na tym, by szukać dzielących nas odrębności. W wyglądzie, postawie, światopoglądzie. Wyłaniający się spośród ludu samozwańczy mesjasz ma to zmienić. Wskazać drogę, którą wspólnie będziemy mogli podążać. Mówiąc przy tym – pomimo różnic w postrzeganiu świata i idei Boga – jednym głosem.

Nie ukrywam, że moją pierwszą reakcją po doświadczeniu kilku odcinków Mesjasza było zaskoczenie, wszak jest to serial nietypowy w przekazie. Tworzony w dodatku ewidentnie na granicy poprawności politycznej. Co do zasady bowiem nie sprzyja on ani muzułmanom, ani żydom, ani też chrześcijanom (choć w kierunku tych ostatnich, na poziomie symboliki, jakoby bardziej się skłania), dając do zrozumienia, że pojawienie się tajemniczego Al-Masiha ma na celu uświadomienie, iż jesteśmy dziećmi jednego Boga. I że trzy religie monoteistyczne, choć mają jednakowe założenia i wspólny, w osobie Boga, mianownik, to jednak całkowicie niepotrzebnie się różnicują. Ten unitarny przekaz musiał się wielu doktrynalnym purystom nie spodobać. Szczególnie tym zbratanym z Mahometem.

Najlepsze jest w Mesjaszu to, że jest wolny od nachalnej krzykliwości. Wolny od niebezpiecznej chęci udowodnienia jakiejś racji, tak powszechnej w wielu dzisiejszych produkcjach. Twór Michaela Petroniego nie próbuje się z nikim zbratać na siłę, nikomu nie próbuje też zrobić dobrze, bo tak wypada, za co już na wstępie zyskał moją uwagę. Da się to wyczuć także w tonacji. Narracja prowadzona jest bardzo powoli, jakby twórcy chcieli dać do zrozumienia widowni, iż potrzeba czasu i spokoju do tego, by wyłożone w serialu prawdy dotarły do naszej świadomości. Celebrujemy zatem ujęcia, w których bohaterka grana przez Michelle Monaghan (bardzo dobra rola, tak na marginesie) zawiesza wzrok, patrząc w pustą przestrzeń, nie bardzo wiedząc, w jaki sposób interpretować to, co dzieje się wokół niej. Przybył, by nas zbawić czy oszukać? Jest prawdziwym czy fałszywym mesjaszem?

Wątpliwości miałem także ja, widz, na samym początku seansu serialu, nie bardzo wiedząc, z jakim tworem miałem do czynienia. Wejście w tę produkcję było dla mnie trudne, dlatego że z początku interpretowałem ją jednowymiarowo – jakoby miała być to kolejna, dobrze mi znana apoteoza religijna. Okazuje się jednak, że nie o religię tu chodzi. Postać grana przez Mehdiego Dehbiego wyraża niesamowitą, wręcz elektryzującą pewność siebie, skłaniającą do zrozumienia, iż nasza struktura moralna, nasza postawa, nasza w końcu wiara, oddziałuje na innych, niejako ich zaraża. Jeżeli każdy z nas byłby nasączony pierwiastkiem wiary w, jakkolwiek byśmy to nazwali, Absolut, Boga, przeznaczenie czy też w uniwersalny porządek wszechrzeczy, bardzo możliwe, że świat byłby lepszym miejscem. Dobro, co także wspomina bohater, jest przecież tylko naszym wyborem. Każdego dnia pojawia się szansa na pozytywną zmianę, na obranie właściwego kierunku. Wszystko w naszych rękach.

Odrobinę rozczarował mnie jednak fakt, iż twórcy w tak ewidentny sposób zdecydowali się zwodzić widza do samego końca, decydując się (mam nadzieję, że to nie spoiler) na otwarte zakończenie. Być może przemawia przeze mnie wyrachowanie, ale według mnie ktoś tu znowu chce sprawdzić, na ile nowy twór się sprzeda, na ile nie i od tego uzależnić jego kontynuowanie. Wierzę jednak, że twórcy mają pomysł na to, co powiedzieć w kolejnym zdaniu. Niedopowiedzenie podkręciło tylko zainteresowanie, widownia z pewnością poczeka na drugi sezon (jeśli powstanie). Według mnie wiedza o tym, kim naprawdę jest bohater Mesjasza, nie jest jednak potrzebna. Przy udziale cudu czy iluzji, nieważne, jedno udało mu się na pewno – obudzić w nas świadomość duchowej jedności.

Jakub Piwoński

Jakub Piwoński

Kulturoznawca, pasjonat kultury popularnej, w szczególności filmów, seriali, gier komputerowych i komiksów. Lubi odlatywać w nieznane, fantastyczne rejony, za sprawą fascynacji science fiction. Zawodowo jednak częściej spogląda w przeszłość, dzięki pracy jako specjalista od promocji w muzeum, badający tajemnice początków kinematografii. Jego ulubiony film to "Matrix", bo łączy dwie dziedziny bliskie jego sercu – religię i sztuki walki.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA