search
REKLAMA
Zestawienie

MARTIN SCORSESE. Oceniamy wszystkie filmy na dwa głosy

REDAKCJA

20 listopada 2019

REKLAMA

Kasyno (1995)

Katarzyna Kebernik: Chłopcy z ferajny, którzy stali się mężczyznami. Mimo iż Kasyno to taki trochę bliźniak Chłopców z ferajny, to na pewno nie jest to bliźniak jednojajowy. Film z 1995 roku jest bardziej gorzki i refleksyjny, mniej amoralny i hedonistyczny w wymowie. Niby to ten sam klimat, ten sam De Niro i ta sama ferajna, ale jakby poważniejsze. Widać tutaj pewną ewolucję stylu reżysera – wciąż programowo rezygnuje z intrygi, wciąż prowadzi nieoceniającą, niemal pozbawioną autorskiego komentarza relację z gangsterskiego życia, ale tym razem wyraźnie modeluje prezentowane wydarzenia i nadaje im konkretną trajektorię. Znów mamy tu świetny soundtrack i szalejącego Pesciego. A z nowości: popis Sharon Stone, która wcale nie kojarzy mi się w pierwszej kolejności z Nagim instynktem, a właśnie z Kasynem. Scorsese utwierdził widownię i krytyków w tym, co głośno i wyraźnie powiedział już wcześniej – jeśli chodzi o kino amerykańskie, to nikt nie robi lepszych filmów gangsterskich od niego. Koniec tematu.

 ⑩

Jakub Piwoński: Kilka akapitów wyżej wspomniałem o tym, że choć cenię Chłopców z ferajny, to niespecjalnie z nimi sympatyzuję. Mam swoje ulubione sceny, polot tego filmu udziela mi się przy każdym kolejnym seansie. Owszem, trafia do mnie także uskuteczniania przez Scorsesego idea, jakoby gangsterzy byli społecznymi wyrzutkami, żyjącymi tak, jak sami tego chcą, ciesząc się przy tym niemałym uznaniem. Ale jeśli miałbym wskazać film, który tę ideę wyniósł do doskonałości, to bez wątpienia wskazałbym Kasyno. Poszedłbym jednak dalej niż Kasia i powiedział wprost, że Kasyno nie tyle jest filmem innym od Chłopców z ferajny, co wręcz od niego lepszym. Tak, lepszym. Kasyno ma bowiem to, czego Chłopcy z ferajny nie mają – powagę. Chłopcy… są o wiele bardziej narwani, żywiołowi, nieprzewidywalni. Nierzadko czynią ze swoich poczynań brudny żart, zaniżając znaczenie towarzyszącej im przemocy. Choć Kasyno ponownie bierze na warsztat typowe dla Scorsesego motywy, jak zdrada, przepych, chciwość, to jest już opowieścią znacznie, znacznie dojrzalszą. De Niro i Pesci założyli znowu te same garnitury, dlatego języczkiem u wagi jest wybitna rola Sharon Stone. Najważniejsza scena? Myślę, że bez wątpienia śmierć Nicky’ego na polu kukurydzy. Zamyka się w niej całe przesłanie tej historii, mówiące o ryzyku życia poza prawem, ale też niebywałej wręcz brutalności świata przestępczego. Świata, który fascynuje pieniądzem i poczuciem władzy, mogącym jednak połknąć jednostkę w mgnieniu oka, gdy ta nie przestrzega jego zasad.

 ⑩

Kundun– życie Dalaj Lamy (1997)

Jakub Piwoński: Czy musisz być religijny, by zostać osobą duchowną? To pytanie dźwięczało w głowie Scorsesego podczas realizacji filmu będącego swoistą laurką wystawioną buddyzmowi. Zapytacie, co faceta wychowanego w katolickiej rodzinie zawiodło w tak egzotyczne z punktu widzenia kultury rejony azjatyckie? Jak wiadomo, marzeniem Scorsesego było zostać księdzem. Gdy jednak okazało się, że jedyne kazania, do jakich prawienia się nadaje, to kazania stricte filmowe, Kundunem chciał wystawić świadectwo, jakoby duchowość była czymś, czego nie da się nauczyć, nie da się „nadać”, a co wyłania się w człowieku w sposób naturalny. Opowieść dziecięcego przywódcy religijnego może szokować z punktu widzenia kultury chrześcijańskiej, w której wiele podlega hierarchizacji. A Buddą się nie stajemy, Buddą po prostu jesteśmy. W momencie realizacji Kunduna zgodnie uważano, że Scorsese sporo ryzykuje, gdyż radykalnie zmienia tematykę, odwracając się niejako od swoich widzów. To jednak tylko pozory, gdyż Kundun, tak jak Chłopcy z ferajny i Wiek niewinności, opowiada o bohaterach mierzących się z kresem ich świata. Za sprawą upadku tybetańskiego buddyzmu religia dociera tu do punktu zwrotnego, ale jej ogień w dalszym ciągu rozpala dusze jednostek, co zapewnia jej przetrwanie. Jedną z nich jest właśnie Scorsese, wierzący, że istnieje wiele dróg do opowiadania jednej prawdy – by kochać siebie i innych. To bardzo ważny film w dorobku Scorsesego, bardzo osobisty. Z pewnością nie raz do niego wrócę.

Katarzyna Kebernik: Kundun nie jest równie „głęboki”, co filmy Scorsesego poruszające tematykę religii chrześcijańskiej. Nie mógł być, bo o ile reżyser od dziecka był zanurzony w katolicyzmie, to jego spojrzenie na buddyzm siłą rzeczy jest zewnętrzne i bardziej powierzchowne. Dlatego słuszną decyzją wydaje się opowiedzenie tej historii z perspektywy kogoś, dla kogo Tybet jest równie obcy i tajemniczy, co dla zachodniego widza – a mianowicie z perspektywy kilkuletniego chłopczyka z małej wioski, który pewnego dnia zostaje okrzyknięty czternastym wcieleniem Dalajlamy i wkracza w nieznane sobie środowisko dziwnych rytuałów, modłów i ceremonialnych zachowań. Co więcej, to małe dziecko musi stawić czoła wielkim czasom. Oto bowiem w sąsiednich Chinach do władzy dochodzą komuniści, którzy domagają się aneksji Tybetu. Scorsese świadomie rezygnuje z „uduchowionego” portretu młodego Dalajlamy, podkreślając raczej jego normalność. Przez to główny bohater może wydawać się momentami nijaki, trochę chyba zabrakło też pomysłu na tę postać. Wolę jednak takie rozwiązanie niż karkołomną próbę „wytłumaczenia” osoby, która rzekomo pamięta swoje poprzednie wcielenia. Reżyser pozwala Dalajlamie zachować tajemnicę, nie rozstrzygając kwestii, czy duchowy przywódca Tybetu rzeczywiście miał czternaście reinkarnacji – bardziej interesuje go ludzki wymiar bohatera. Poza tym Kundun jest piękny pięknem Tybetu, niezwykłej muzyki Philipa Glassa i samej historii kraju, którego tragedia została przez Scorsesego przedstawiona z dużą wiernością względem prawdziwych wydarzeń. Kontemplacyjne, mantryczne tempo filmu pogłębia wrażenie, że obcujemy z czymś wyjątkowym – Scorsese potrafi doskonale wykreować atmosferę mistycyzmu i duchowej zadumy, niezależnie od religii, o której opowiada.

Ciemna strona miasta (1999)

Katarzyna Kebernik: Ten film jest jak Nicolas Cage grający tu główną rolę: jednocześnie śmieszny i pełen smutku. Groteskowy klimat i absurdalne poczucie humoru to specyficzna mieszanka, która nie każdemu przypadnie do gustu, ale ja kupiłam ją w całości. Zawsze wolałam estetykę barokową od klasycznej, w sztuce szukam zaskoczenia i ekscentrycznych rozwiązań. Ciemna strona miasta to trochę inna twarz Scorsesego, zbliżona do tej z Po godzinach. Reżyser umiejętnie łączy komizm z tragizmem, by bez patosu, a za to w punkt opowiedzieć o sprawach ostatecznych. Główny bohater, pogrążony w depresji ratownik medyczny, przemierza nocny Nowy Jork, odpowiadając na kolejne wezwania. Czasem uda się kogoś uratować, częściej nie, a ciągłe obcowanie ze śmiercią zdaje się wywierać na postaci Cage’a większe piętno niż na jego kolegach. Cała ta podróż przez najgorsze speluny i narkomańskie meliny ma ponadto psychodeliczny posmak, bo cierpiącego na bezsenność bohatera prześladują omamy oraz wspomnienie o pewnej bezdomnej dziewczynie, której nie zdążył pomóc. Piękny film osadzony w samych flakach ukochanego miasta reżysera; poezja czerpana z rynsztoka. Sceny z Tomem Sizemore’em czy w izbie przyjęć to arcydzieło czarnego humoru – inna sprawa, że ta jawna, wyolbrzymiona satyra na amerykańskie szpitale wygląda jak całkiem realistyczne sprawozdanie z polskiego SOR-u…

Jakub Piwoński: Zaskakuje mnie tak wysoka nota wystawiona przez Kasię. Dla mnie Ciemna strona miasta to jedno z rzadkich nieporozumień w karierze Martina Scorsesego. Nigdzie nie jest powiedziane, że mistrz musi być nieomylny. Film z 1999 zmęczył mnie swoją formułą, wedle której losy ratownika medycznego ukazane zostały w sposób charakterystyczny nie tyle dla rzeczywistości, co dla nocnego koszmaru. Trudno ten film brać na poważnie, trudno szukać w nim czegoś namacalnego, co ustawiłoby do widza pomost. Ciemna strona miasta mówi co prawda o rzeczach, które winny nas poruszyć, ale robi to w tak przerysowany, wręcz groteskowy sposób, że nierzadko wywołuje to pusty śmiech zamiast chłodnej refleksji. Dużo tu dziwnych dialogów i jeszcze dziwniejszych wizji, budujących klimat, w którym czułem się wyjątkowo nieswojo. Mam wrażenie, że w tym wypadku Scorsese skupił się bardziej na tym, jak, a nie co opowiada. Raptem dwugodzinny seans okazał się dla mnie niemałym wyzwaniem. Wątpię też, by książka, na podstawie której film powstał, zdołała mnie do tej historii przekonać bardziej.

Gangi Nowego Jorku (2002)

Jakub Piwoński: Mam wrażenie, że to jeden z tych filmów Martina Scorsesego, którego odbiór zaburzony został wygórowanymi oczekiwaniami widowni i krytyki. Bo jeśli Martin opowiada o amerykańskich gangach, w dodatku obierając przy tym historyczny punkt widzenia, to przecież musi być arcydzieło. Temat filmu wydawał się idealnie skrojony pod Scorsesego, przypominał wręcz jego projekt życia. Po latach jednak trudno nie zgodzić się z opiniami, że Gangi Nowego Jorku okazały się jednym z najbardziej przereklamowanych filmów Scorsesego. Początek XXI wieku nie był szczęśliwy dla reżysera, dostrzegłem lekki spadek formy już od momentu premiery Ciemnej strony miasta. Gangi Nowego Jorku są tylko kolejnym tego etapem. Sytuację z tym filmem najlepiej podsumowują Oscary. Gangi… rzecz jasna nominowane były niemal we wszystkich kategoriach, w jakich nominowane być mogły. Scorsese razem ze swoją ekipą z ceremonii wyszedł jednak z kwitkiem. Wniosek? To dobry film, ale jak na Scorsesego i tę konkretną tematykę mogło być lepiej. Aktorsko ciekawe wypada jedynie Daniel Day-Lewis, z kolei DiCaprio wydaje się u reżysera czuć jeszcze niepewnie, gra bardzo bezbarwnie. Cameron Diaz uważam z kolei za obsadową pomyłkę. Główny problem Gangów osadza się jednak w ich przeestetyzowaniu oraz męczących fabularnych dłużyznach. Można odnieść wrażenie, jakoby prace dekoratorów oraz kostiumografów niejako górowały nad tym, co zaprezentowali sami scenarzyści. Z filmu po latach pamięta się bowiem jego wybijającą się na pierwszy plan stylistykę, ale już trudniej przypomnieć sobie historię. Nie jestem pewien, czy nie byłoby dla tego konceptu lepiej, gdyby został on przełożony na telewizyjny serial – odpowiednio rozwijając wątki, losy bohaterów itp.

Katarzyna Kebernik: Uważam, że Kuba wystawił temu filmowi bardzo trafną diagnozę – piękne widowisko, nijaka historia. Całość jest niezwykle immersyjna, dziewiętnastowieczny Nowy Jork dopieszczono w najmniejszym szczególe. Uwielbiam, kiedy film potrafi przenieść mnie do innej rzeczywistości, kiedy każdy element wykreowanego świata żyje. Szkoda, że centralny wątek i bohater nie dorównują imponującemu worldbuildingowi i zachwycającej stronie technicznej. Leonardo DiCaprio zaliczył tutaj jeden z najbardziej miałkich występów w karierze: choć jest postacią pierwszoplanową, został całkowicie przyćmiony przez drugi, a nawet trzeci plan. Jego zemsta w gruncie rzeczy nas nie obchodzi. Wolimy obserwować Daniela Daya-Lewisa, który kreuje świetnego, charyzmatycznego antagonistę. I pozwalać, by uwodziła nas Cameron Diaz, która moim zdaniem wypadła doskonale jako urocza złodziejka, wypowiada też w Gangach… sporo dobrych kwestii i ciętych ripost („Jest pani najpiękniejsza w całym mieście!”, „Tylko w tym mieście?”). Kuba miał nosa, pisząc, że Gangi Nowego Jorku świetnie sprawdziłyby się jako serial, gdzie każda z postaci dostałaby swój segment, a przestępcza działalność zostałaby dokładniej nakreślona. Mogłoby wyjść coś w typie Peaky Blinders.

Aviator (2004)

Katarzyna Kebernik: Aviator to dla mnie wzorcowy przykład filmu, który na papierze ma wszystkie atuty ku temu, by zachwycać, a jednak w ostatecznym rozrachunku czegoś mu brakuje. To wciąż bardzo dobre kino biograficzne i ładny obrazek epoki pełen kinofilskich nawiązań, który ogląda się z przyjemnością, ale nie można się oprzeć wrażeniu, że Scorsese mógł wycisnąć z tej historii o wiele więcej. W końcu mamy tu śmietankę najlepszych hollywoodzkich aktorów, od Leonardo DiCaprio przez Cate Blanchett aż po Johna C. Reilly’ego. Budżet i rozmach realizacyjny wylewają się z każdego kadru. No i sama postać Howarda Hughesa to gotowy pomysł na film. Mężczyzna ten własnymi siłami został miliarderem, konstruował samoloty, bił rekordy prędkości, produkował i kręcił filmy, zbudował największą maszynę, jaka kiedykolwiek wzbiła się w powietrze, romansował z najpiękniejszymi aktorkami swojej epoki: Avą Gardner, Jean Harlow, Katharine Hepburn, a pod koniec życia odciął się od świata, związał z mormonami i podobno zachorował psychicznie. John Logan, autor najsłabszego elementu filmu, czyli scenariusza, nie poradził sobie z selekcją niezwykle obszernego materiału o tym bohaterze. Także decyzje montażowe i postprodukcyjne są wątpliwe: nie do końca jestem przekonana, czy odpowiednio wyważono proporcje czasowe między poszczególnymi wątkami. Aviatorovi brakuje myśli przewodniej. W niemal trzygodzinnym metrażu i przydługich scenach ginie gdzieś tempo filmu, dynamizm, który był tak potrzebny do oddania niespokojnej, głodnej wrażeń natury bohatera. Tak jak napisałam na początku: Aviator to dobry film i raczej nikt nie będzie żałował seansu, ale nie jest tym, czym przy lepiej rozłożonych akcentach mógłby być, czyli porywającym obrazem o niezwykłym człowieku, którego pasja i perfekcjonizm przeradzają się w szaleństwo i autodestrukcję.

Jakub Piwoński: W pełni zgadzam się z tym, na co zwróciła uwagę Kasia. Aviator to dobry film i nic poza tym. Biorąc pod uwagę, do jak wielkich laurów film pretendował, może brzmieć to jednak rozczarowująco. To jeden z tych głośniejszych filmów Scorsesego, który wraz z upływem lat coraz bardziej traci na znaczeniu. Niby na papierze wszystko się w nim zgadza. Aktorsko błyszczy tak DiCaprio, jak i Cate Blachett. Fabuła z kolei idealnie wpasowuje się w hollwyoodzkie mity, gdyż bierze na warsztat historię prawdziwej ikony, reprezentanta branży, miliardera, który jednak zakręcił się w swych fascynacjach tak, że stracił kontakt z rzeczywistością. Mamy więc tu do czynienia ze schematem od bohatera do zera, w prostej linii wyrażającym przestrogę. Po czasie jednak, gdy opadł kurz nagród, gdy film zszedł w końcu z pierwszych stron gazet, udało się dostrzec jego słabości. To, że DiCaprio po raz pierwszy zbyt natarczywie walczy o uwagę widza. I to, że poniekąd czyni to także sam film, który wydaje się tworem wykalkulowanym pod nagrody. Mało w nim zatem szczerości, tak charakterystycznej dla twórczości Scorsesego.

REDAKCJA

REDAKCJA

film.org.pl - strona dla pasjonatów kina tworzona z miłości do filmu. Recenzje, artykuły, zestawienia, rankingi, felietony, biografie, newsy. Kino klasy Z, lata osiemdziesiąte, VHS, efekty specjalne, klasyki i seriale.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA
https://www.moto7.net/ https://www.perkemi.org/ Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor