MARCO POLO (2014–2016). Recenzja serialu Netflixa
Szukając odpowiedniego kandydata do roli bohatera serialu przygodowego, twórcy Marco Polo nie mogli wytypować lepiej. Tytułowa postać przez historię została bowiem zapamiętana jako jeden z największych podróżników, który przemierzając Jedwabny Szlak, był prawdopodobnie jednym z pierwszych przedstawicieli Zachodu, któremu udało się dotrzeć do Chin. Jak zatem wypadła próba ożywienia tej fascynującej historii, jeśli za produkcją stał Netflix wespół z Weinsteinami?
Niestety. Po dwóch sezonach i łącznie dwudziestu odcinkach można już powiedzieć otwarcie, że twórcom nie udało się wykorzystać wyjątkowości postaci Marco Polo. Serial cierpi na klasyczny syndrom zmarnowanego potencjału. Być może właśnie dlatego produkcja została skasowana – nie czekajcie zatem na sezon trzeci, bo go nie będzie. A ja płakać nad tą decyzją nie zamierzam.
I nie jest to ocena, którą wystawia mi się łatwo. Przez cały bowiem czas obcowania z oryginalną produkcją Netflixa usilnie starałem się polubić zarówno głównego bohatera, jak i historię, w której było mu dane uczestniczyć. Wszelkie próby za każdym razem paliły na panewce, a ja ulegałem dojmującemu znużeniu, które objawiało się podczas każdorazowego podejścia. Jest to dodatkowo przykre, gdy weźmie się pod uwagę, że w Marco Polo istnieje co najmniej kilka pozytywnych przesłanek umilających seans. Co zatem zawiodło?
Podstawowy problem produkcji Netflixa leży w scenariuszu. John Fusco, twórca serialu, a także scenarzysta takich filmów jak Młode strzelby czy Hidalgo – ocean ognia, wyraźnie pogubił się podczas rozpisywania historii Marco Polo. Choć serial z założenia ma przytaczać interesujący wycinek historii słynnego podróżnika – mianowicie przebywania na dworze Kubilaj-chana (wnuka słynnego Czyngis-chana) – paradoksalnie nie jest niesiony na jego barkach. Grana przez Lorenzo Richelmy’ego postać często znika z pierwszego planu, ustępując miejsca innym, czasem o wiele ciekawszym postaciom. Przez cały zatem czas obcowania z serialem nie potrafiłem odpowiedzieć sobie na dwa podstawowe pytania: jaką rolę w tej historii pełni Marco Polo, skoro fabuła może się bez niego spokojnie obejść, oraz do jakiego celu zmierza tytułowy protagonista?
Niestety te kwestie pozostają niejasne do samego końca. Niejednokrotnie odnosiłem wrażenie, że Fusco dowolnie i wedle własnego uznania rozwija te wątki, które w danym momencie się sprawdziły, oraz daje zaistnieć na moment cieszącym się popularnością postaciom, by po chwili wrócić do pierwotnego zamysłu, przypominając sobie, czyją osobą projekt jest tytułowany. Nie mówiąc już o tym, że serial nie spełnia pierwszej obietnicy – choć opowiada o podróżniku, ducha przygody w nim nie odnajdziemy, gdyż w gruncie rzeczy odbywa się tylko na jednym obszarze tematycznym. To nadrabianie zaległości widać głównie w sezonie drugim, który daje momentami nadzieję, że twórcy w końcu odnaleźli drogę dla tej historii. Ale potwierdza to jedynie fakt, że Marco Polo jest serialem szalenie nierównym, pełnym sprzeczności. I nudnym, zaiste, boleśnie nudnym.
Dziewięćdziesiąt milionów dolarów przeznaczonych na produkcję pierwszego sezonu przełożyło się na niezwykły efekt oprawy wizualnej, w tym dobrej pracy speców od kostiumów i scenografii. Na Marco Polo dobrze się zatem patrzy. Cóż z tego, jeśli, tak jak wspomniałem, na poziomie scenariusza panuje w serialu rażący nieład. Czasem intrygi prowadzone na dworze Kubilaj-chana, stanowiące najciekawszy element serialu, muszą ustąpić kompletnie wyjałowionym i szytym na siłę wątkom miłosnym. Innym razem twórcy oczarowują sprawnymi scenami walk w stylu kung-fu, by gdzieś ten potencjał po drodze zgubić, traktując go jako element atrakcji (w podtekście mam tu na myśli także wątek postaci granej przez Michelle Yeoh, która jest tego serialu największą enigmą). Świetne, charyzmatyczne aktorstwo, uskutecznione m.in. przez Benedicta Wonga, który wciela się Kubilaj-chana, przeplata się z kolei z kompletną bezpłciowością, której twarzą jest, co gorsza, Lorenzo Richelmy.
Cierpi też historyczność. Co prawda sława Marco Polo doprowadziła do umieszczenia go w podręcznikach szkolnych, niemniej jednak od wieków starano się podważać autentyczność jego dokonań. Historycy prześcigali się w argumentach, mających na celu zdyskredytowania podróżnika i uznanie go za zwykłego kłamcę. Siłą rzeczy twórcy serialu nie poszli drogą kontrowersji, ani na chwilę nie dając do zrozumienia, że ich bohater ma skłonność do bajdurzenia. To nie on knuje i prowadzi intrygi na dworze mongolskiego chana. Jest raczej tym, którego zadanie polega na łagodzeniu sytuacji. Kto wie, może gdyby twórcy zdecydowali się dać postaci nieco więcej wyrazistości i pikanterii, wyszłoby to serialowi na dobre?
korekta: Kornelia Farynowska