MAŁA DOBOSZKA. Twórca “Oldboya” w ELEKTRYZUJĄCYM serialu szpiegowskim
Z pewnością znajdą się widzowie, dla których będzie to nużący seans. To raczej sześciogodzinny film niż serial – bez chamskich cliffhangerów, a za to z wiarą w widza, który jest gotowy skupić się całkowicie na opowiadanej historii. Park chce, żebyśmy mu zaufali – nie od razu jego opowieść wciągnie nas i porwie. Rozwija się powoli, a ekspozycja jest długa i zajmuje praktycznie całe dwa pierwsze odcinki. Jeśli początek was nudzi, nie zniechęcajcie się. Akcja rozwija się stopniowo i nabiera tempa: z azjatycką cierpliwością, jak kula śnieżna, zwiększająca objętość przy każdym obrocie. Rozczarować mogą się również fani Parka, oczekujący kolejnego filmu „bardziej tarantinowskiego niż wszystko, co kiedykolwiek nakręcił Tarantino”. Park nie odcina kuponów, a konsekwentnie poszerza swoje filmowe emploi – daje widzowi historię klasyczną i ostentacyjnie nienowoczesną. W centrum stawia rasowy storytelling i przekonujących bohaterów, nie sztuczki formalne – chociaż forma od początku do końca pozostaje w tym pięknie zrealizowanym dziele sztuką, a każdy kadr: malarskim obrazem.
Niby trochę mało tu Parka w Parku, ale jego obecność za kamerą jest cały czas wyczuwalna. Już przepiękna, wręcz poetycka czołówka zapowiada wysmakowanie, do którego przyzwyczaił nas azjatycki twórca. Dostrzegamy jego rękę w mistrzowskich scenach: przepięknie sfilmowanych (Akropol), poruszających (rozmowa z siostrą poległego bojownika) i elektryzujących napięciem (ujęcie szwedzkiej zamachowczyni). Park nie zapomina także o swoim specyficznym poczuciu humoru, którym nieraz rozładowuje zupełnie niewesołe sytuacje – jak w scenie pewnego przesłuchania, w której niespodziewanie siadają korki i porywacze muszą rozwiązać ten przyziemny problem. Przede wszystkim jednak: Parka interesuje w całej historii to samo, co fascynowało go w poprzednich dziełach. Z klasycznej historii szpiegowskiej doprawionej romansem czyni opowieść o… teatrze życia. O rozchwianiu tożsamości i papierowości naszych charakterów, o umowności ról społecznych i podstępnej fałszywości jaźni: kontynuuje zatem wielkie tematy z poprzedzającej Małą doboszkę Służącej, po raz kolejny opowiadając historię kobiety, dla której życie staje się sceną. Na poziomie autotelicznym jest to również demaskacja samej sztuczności sztuki i filmu, będących przecież tworzeniem fałszywych rzeczywistości, kreowaniem iluzji, zwodzeniem widza.
Wyzwanie było podwójne: Koreańczyk musiał nie tylko zinterpretować europejską klasykę literatury popularnej i zmierzyć się z legendą brytyjskiego pisarza, ale też dostosować swoją – mocno ekscentryczną przecież – estetykę do wymogów telewizji publicznej. Z tych koniecznych kompromisów artysta wychodzi obronną ręką. Udowadnia, że znajduje się w czołówce światowych reżyserów, bo nawet rezygnując z charakterystycznych dla swojej twórczości ozdobników, potrafi stworzyć coś pięknego. Park nieprzyzwoicie dobrze zna filmowe rzemiosło, a troska o efekt końcowy jest u niego większa niż ego i potrzeba szafowania wypracowaną stylistyką. Nie, nikt nie zje tu ośmiornicy, nie obetnie sobie języka nożyczkami, nie zobaczymy też naturalistycznych scen lesbijskiego seksu ani masturbacji pod prysznicem po pierwszym dokonanym morderstwie – a i tak niejeden raz będziemy siedzieć na brzegu fotela.
Autor książkowego pierwowzoru, John le Carré, był prawdziwym agentem brytyjskiego wywiadu. Jego opowieść o realiach tego zawodu to nie fantazja autorska, ale efekt autentycznych, głęboko przeżytych wydarzeń. Park pozostaje wierny oryginałowi, uwypuklając psychiczne i fizyczne koszty bycia szpiegiem, a także zimną bezwzględność, z jaką muszą działać wywiady, by wykonywać swoją robotę skutecznie. Chociaż główni bohaterowie działają dla Mossadu, serial nie opowiada się po żadnej ze stron w konflikcie izraelsko-palestyńskim. Jedni i drudzy mają swoje racje, ale Racji nie ma tutaj nikt. To zaklęty krąg śmierci, spisków i przemocy. Palestyńscy terroryści nie jawią się jednak wyłącznie jako fanatycy, bo Mała doboszka poświęca odpowiednio dużo czasu na przedstawienie ich rzeczywistości i uwarunkowań historycznych. Ale Park potrafi przyjrzeć się uważnie także nam, Europejczykom, np. każąc powiedzieć jednemu z Palestyńczyków:
Kiedy pierwszy raz przyjechałem do Europy, wiesz, co najbardziej mnie zaskoczyło? Tutaj nikogo nic nie obchodzi.
Podobne wpisy
Całość bardzo przypomina mi jeden z moich najukochańszych filmów, czyli Dzień Szakala. Jeśli tęsknicie za oldschoolowym kinem szpiegowskim, w którym intryga przedstawiona została skrupulatnie i drobiazgowo, efekty specjalne nie służą do tuszowania niedostatków scenariusza; ścigający są równie pełnokrwiści, co ścigani, a widz wbrew logice kibicuje i jednym, i drugim – to The Little Drummer Girl na pewno nie zawiedzie waszych oczekiwań. Ktoś kiedyś powiedział o powieści Johna le Carré, że to historia szpiegowska w podobnym stopniu, co Pani Bovary o zdradzie małżeńskiej, a Zbrodnia i kara o morderstwie. Serialowa ekranizacja Małej doboszki również wykracza poza ramy gatunkowe, będąc przede wszystkim pasjonującym stadium ludzkich zachowań w sytuacjach ekstremalnych. Najnowsze dzieło Park Chan-wooka już od 12 grudnia można oglądać na antenie Canal+.