MAGICY. Wrażenia po dwóch sezonach serialu
Quentin Coldwater od zawsze był trochę inny. W dzieciństwie zaczytywał się namiętnie w książkach o magicznej krainie Fillory i marzył, by w jego życiu również pojawiło się nieco niezwykłości. O ile jednak jego rówieśnicy w końcu wyrośli z filloriańskich przygód, o tyle on pozostał im wierny.
Długo jednak nic z tego nie wynikało, może oprócz jego statusu eksperta wiedzy o wszystkich tomach serii. Chociaż wybitnie inteligentny i niewątpliwie utalentowany, zwłaszcza w naukach ścisłych, wciąż czuje się nieszczęśliwy, niespełniony i trochę obcy w swoim świecie. Nie pociesza go nawet obecność wieloletniej przyjaciółki Julii, do której w sekrecie żywi głębsze uczucia bez nadziei na wzajemność. Julia wydaje się poza jego ligą i poza zasięgiem. W zasięgu jest natomiast prestiżowa szkoła, do której ma właśnie zdawać egzamin…
…zamiast tego jednak trafia na sprawdzian umiejętności magicznych. Magia, jak się okazuje, jest jak najbardziej prawdziwa. Można ją zgłębiać i istnieje szkoła, która kształci studentów w tym zakresie, zwana Brakebills. Dostać się tam niełatwo, a edukacja jest wyczerpująca, długa i niekiedy niebezpieczna. Ku zdumieniu Quentina, na egzaminie pojawia się również Julia – w odróżnieniu jednak od niego, zostaje odrzucona podczas wstępnych testów. Protokół bezpieczeństwa zakłada, że jej pamięć zostanie dokładnie wymazana… chyba że coś zawiedzie.
Z czasem Quentin poznaje szkolnych oryginałów, z którymi się powoli zaprzyjaźnia – genialną Alice, pragnącą rozwiązać zagadkę śmierci swojego brata, zgorzkniałego Penny’ego, otoczonego pancerzem, który trudno przebić, seksowną i namiętną nimfomankę Margo (w literackim pierwowzorze Janet), która nauczyła się maskować swoje prawdziwe emocje, i jej najbliższego przyjaciela Eliota, ekscentryka czystej wody, równie uzdolnionego, co leniwego hedonistę. Wszystkim im grozi niebezpieczeństwo w postaci enigmatycznej Bestii, przybyłej wprost z Fillory, ponieważ również Fillory okazuje się mieć swój odpowiednik w rzeczywistości, a postacie występujące w książkach są bardziej rzeczywiste, niż mogłoby się wydawać.
O literackiej podstawie serialu Magicy (The Magicians) w największym skrócie można powiedzieć, że to dorosła i hardcorowa wersja Narnii. Niech obecność szkoły dla czarodziejów nie wzbudzi w was błędnego przekonania, że macie do czynienia z Harrym Potterem bis. W trylogii Czarodzieje, Król magii i Kraina czarodzieja Lev Grossman zawarł całą gorycz i frustrację marzyciela, który nigdy nie otrzymał listu z Hogwartu i nigdy nie natrafił na żadną zaczarowaną szafę. Bezbłędnie odnajduje w ten sposób płaszczyznę porozumienia z tymi dorosłymi już czytelnikami, którzy podzielają jego zawód, ponieważ też kiedyś chcieli uciec i przenieść się do innej rzeczywistości, a w zasadzie pragną tego nadal. Ponieważ są znudzeni i rozczarowani, niespełnieni i samotni, ponieważ zmagają się z traumą, przeżywają rozstanie lub szereg ciągłych rozstań, mają złamane serce, są po prostu inni, odrzucani, osądzani, nieakceptowani. Ponieważ tęsknią za czymś, czego nie potrafią wyrazić i wypatrują czegoś, na co nie ma nazwy. Pragną przekroczyć bramę do magicznego świata, ale jako że czas dziecięcego idealizmu dawno już mają za sobą, wiedzą też, że wszystkie te traumy podążą tam wraz z nimi. Dlatego też wszystkie są obecne w książkach Grossmana. To nie jest pogodna opowiastka, w której wszystko można rozwiązać za pośrednictwem prostego hokus-pokus. Magia to piękno, powołanie, życiowy cel, ale też cierpienie, poświęcenie, samotność, wysiłek, a nawet śmierć.
Wielbicielom serii Grossmana, do których się zaliczam, nie było łatwo oswoić się ze stylistyką serialu Magicy. Nawet nie ze względu na fabularne odstępstwa, które są znaczne i wraz z upływem sezonu tylko narastają, nawet nie z powodu reinterpretacji charakteru głównych postaci, ale przede wszystkim z uwagi na diametralnie odmienny klimat. Humor jest w książkach Grossmana obecny, ale pozostaje niejako w tle, w serialu natomiast to jeden z najważniejszych elementów. Komizm wkrada się nawet w momentach, które, wydawałoby się, powinny być jak najbardziej serio.
Kiedy już jednak przyzwyczaimy się do tego Quentina, w którym jest coś z Dawsona z Jeziora marzeń, kiedy polubimy specyficzny manieryzm Eliota i zaczniemy doceniać dowcip Margo, kiedy zapomnimy o tym, co dobrze znamy, i otworzymy się na nową historię, która roztacza się przed nami – jesteśmy kupieni. Pierwszy sezon, nomen omen, czaruje – bawi, wciąga, mknie z szybkością kolejki górskiej, niejednokrotnie żongluje absurdami, zaskakuje, eksperymentuje z formą, zwodzi na manowce i kompletnie rozmija się ze wszystkim, czego moglibyśmy oczekiwać, po czym stopniowo wprowadza coraz bardziej mroczne, osaczające motywy, bynajmniej nie zabawne, łącznie z niesamowicie mocną sceną pod koniec, której spodziewaliśmy się, jeśli znamy książki, ale która i tak pozostawia nas z opadniętą szczęką.
Jeśli Magicy przywiązali was do siebie w pierwszym sezonie i daliście się wciągnąć w tę grę, to czeka was dobra wiadomość: drugi sezon jest jeszcze lepszy. Daje wszystko to, co dawał pierwszy, ale pomnożone przez trzy. Zarówno dynamikę, oryginalność i dowcip, jak i tragedię, dramatyczne wybory i moralne dylematy. Bo pewnych ran nie da się tak łatwo zaleczyć, blizny zostają z nami na zawsze. Również konfrontacja z własnym cieniem jest nieunikniona, choćby próbowało się za wszelką cenę przed nią uciec. Wszyscy bohaterowie uczą się, ewoluują, odkrywają o sobie również takie rzeczy, których woleliby nie wiedzieć. Pod koniec sezonu są kimś zupełnie innym, niż byli, kiedy ich przygoda się rozpoczynała. Dotyczy to zwłaszcza Julii. Przeszła bardzo długą i ciernistą drogę. Jej postać jest tragiczna, ale jednocześnie jest personifikacją siły, woli przeżycia, dojrzewania, samoświadomości.
Julia szuka klucza do rozprawienia się z własnym bólem i w końcu faktycznie go znajduje, chociaż ma on formę zupełnie inną, niż na początku zakładała. Każdy z bohaterów będzie musiał w końcu stanąć twarzą w twarz ze swoim największym lękiem: dla Quentina to świat bez magii, dla Alice własna potęga, dla Eliota odpowiedzialność. W stosunku do pierwszego sezonu najbardziej natomiast dojrzewa Margo. Nadal jest cyniczna, demonstracyjnie pewna siebie i wygadana, jednak dopiero w drugim sezonie widać, że kryje się w niej dużo więcej: wrażliwość, poczucie osamotnienia, niepewność względem tego, kim jest i do czego powinna dążyć i przede wszystkim tego, kto żywi do niej autentyczną sympatię, a kto, wedle słów Julii, dla własnego bezpieczeństwa “woli być po jej stronie”.
Kolejnym elementem, w drugim sezonie wszechobecnym, jest nieskrępowane posługiwanie się absurdem i groteską (dość wspomnieć musicalowe upodobania Bestii, Nędzników, Hakuna Matata… oraz bezcenny komentarz smoka), a czasem balansowanie na granicy dobrego smaku, co pewnie nie wszystkim widzom przypadnie do gustu. Wprost niebywałe, na ile różnych sposobów można zaprezentować motyw ekskrementów i jak znaczący może być wpływ defekowania na losy świata! Nastrój zmienia się sinusoidalnie: po przekomicznej sekwencji przedzierania się Penny’ego i Quentina przez Latający Las następuje smutny i gorzki dialog z “upolowaną” Białą Damą, zdolną spełnić każde życzenie… Dziekan Henry (też postać zupełnie inna od tej, którą znamy z książki) mówi zresztą w pewnym momencie, jak ironiczne jest współistnienie komizmu i tragedii w najbardziej przełomowych chwilach. Trudno odmówić mu racji.
Nie przeczę, Magicy to serial dziwaczny. Nie dla wszystkich konwencja będzie strawna, a humor akceptowalny. Nie każdemu przypadnie do gustu ekipa bohaterów-ekscentryków. I wreszcie wielu czytelników Grossmana poczuje się zapewne zniechęconych fabularnym grochem z kapustą, tak mocno odbiegającym od struktury książek. Pozostali natomiast dadzą się porwać tej barwnej i trochę dzikiej opowieści, którą błyskotliwie podsumowuje bóg Ember na początku ostatniego odcinka drugiego sezonu, i niecierpliwie będą czekać na ciąg dalszy.
korekta: Kornelia Farynowska
https://www.youtube.com/watch?v=vT4bhgC0A0Y