Macki, Cthulhu i szaleństwo. HORRORY inspirowane twórczością LOVECRAFTA
Dom w głębi lasu
Jeden z niewielu tytułów na liście, który traktuje się bardzo niepoważnie. Dom w głębi lasu jest bowiem przede wszystkim pastiszem i postrzeganie go jako zwykłego straszaka świadczy o niezrozumieniu konwencji. Drew Goddard wyśmiewa tu cechy typowego slashera oraz cosmic horroru, takie jak poczucie bycia kontrolowanym przez nieznane siły, istoty rodem z innego świata, idealnie wpisujący się w skostniałe schematy bohaterowie czy nawet ograniczenie lokacji filmu do konkretnego obszaru. Jednocześnie czuć od niego miłość do gatunku, stąd przechwałki znajomością jego cech nie wynikają z kinofilskiego zblazowania, lecz mają na celu wywrócenie formuły do góry nogami i za pomocą tego nadanie jej nowej jakości – dokładnie tak jak w przypadku Krzyku Wesa Cravena.
Endless
Na wstępie ostrzegam – to jest naprawdę spokojny seans. A przez „spokojny” mam na myśli tempo tak powolne, że momentami można przysnąć, co jednak zapewne skończy się tragicznie dla naszego zrozumienia fabuły. Opowiadające o pewnej nietypowej sekcie Endless wymaga wszakże maksymalnego skupienia, by ogarnąć wszystkie pętle czasowe, rzucane mimochodem wzmianki w dialogach czy w końcu nawiązania – choćby do opisywanej w tekście twórczości Lovecrafta. Ostatecznie całość zawiązuje się na subtelnościach, dlatego wcale nie tak głupim pomysłem jest oglądanie filmu z notatnikiem w ręku. Nawet jeśli część z naszych zapisków będzie wymykać się ograniczonemu ludzkiemu pojmowaniu.
Za czarną tęczą
Choć równie dobrze na tej liście mógłby znaleźć się kolejny film Panosa Cosmatosa, Mandy (tym, którzy nie widzieli, serdecznie go polecam), to tym razem postawiłem na jego debiutanckie dzieło. Stanowi ono narkotyczny trip w stopniu całkowitym, gdzie fabuła zostaje przez reżysera i scenarzystę celowo zepchnięta na drugi plan. Tutejsi bohaterowie osiągają stany zrozumienia przekraczające możliwości ich umysłów, stąd nic dziwnego, że i widzowie mają problem z ich nazwaniem. Tymczasem forma filmu to przetworzenie estetyki epoki straight to VHS na potrzeby współczesnego odbiorcy, ale bez mizdrzenia się do stylu zerowego, dzięki czemu osiągnięty efekt to coś na pograniczu arthouse’u i grindhouse’u jednocześnie.
Lighthouse
Co ciekawe, mimo że po premierze filmu porównania do Lovecrafta sypały się ze wszystkich stron, to twórcy wyraźnie się od nich odcinają. Jak powiedział Robert Eggers w jednym z wywiadów: „Lovecraft ostatecznie mówi mi więcej, niż chcę wiedzieć”. I chociaż w tej samej wypowiedzi reżyser wyraża swoją aprobatę wobec twórczości pisarza, tak sam uważa, że siła Lighthouse polega na niedopowiedzeniu i na tym, że nigdy nie idzie jednoznacznie w stronę mitologii Cthulhu. Trudno się z nim nie zgodzić – kwestionowanie widzianej rzeczywistości szybko udziela się widzom w trakcie seansu czarno-białej produkcji braci Eggers, zwłaszcza że widzimy wyłącznie subiektywną wersję wydarzeń. Jeśli więc jesteście zainteresowani psychologiczną stroną twórczości Lovecrafta, skupioną na rozwijającym się szaleństwie bohaterów, a nie epatowaniu mackami, to myślę, że wciąż znajdziecie tu dużo dla siebie.