MAREK KONDRAT kończy 70 lat! Jeden z najlepszych polskich aktorów w historii
“Dżizus, ku*wa, ja pie*dolę!” – chyba każdy Polak wie, z jakiego filmu to cytat i kto go wypowiedział. Albo kto, ucząc syna angielskiego, po polsko-szekspirowsku mówił: “to be, ku*wa, or not to be”. I choć obchodzący dziś 70 urodziny MAREK KONDRAT ma w dorobku dziesiątki znakomitych ról, Dzień świra stanowi swego rodzaju stempel na karierze tego wyśmienitego aktora. I kto wie, czy to właśnie nie ogromny sukces tego dzieła był jednym z powodów decyzji Kondrata, by przejść na aktorską emeryturę w wieku zaledwie 57 lat. Ale o tym potem.
Dziesięć lat temu w wywiadzie dla “Polityki” opowiadał, że jest w nim wiele zgorzknienia, ale po dekadzie wydaje się być jeszcze aktywniejszym człowiekiem niż wówczas. Marek Kondrat, którego dziś możemy oglądać jedynie w reklamach pewnego znanego banku (z którym zresztą związany jest rekordowo długo jak na warunki rynku reklamowego, bo od 22 lat!), jest przede wszystkim człowiekiem czynu. Po stworzeniu i rozwinięciu biznesu winiarskiego, którym dziś zawiaduje jego syn, Kondrat poświęcił się branży restauracyjnej, spowinowaconej przecież z jego pasją do win i znanej mu od lat 90., kiedy to wespół z Bogusiem Lindą, Zbyszkiem Zamachowskim i Wojtkiem Malajkatem zakładał sieć restauracji Prohibicja. Oni jednak wciąż na ekranie się pojawiają, zazwyczaj z bardzo dobrym skutkiem, a Marka Kondrata nie ma ani w kinie, ani w teatrze. Dlaczego?
—
Urodził się 18 października 1950 roku w Krakowie, ale – jak sam powiedział w jednym z wywiadów – rodzice wywieźli go bez pytania do Warszawy, gdy miał niecały rok. Wspominał także, że dorastał w stolicy zniszczonej, dopiero odbudowywanej, co było po trosze strasznym, po trosze fascynującym przeżyciem. Zarówno ojciec Marka Kondrata, Tadeusz, jak i stryj Józef byli aktorami – pierwszy kojarzony jest głównie z rolą ojca głównego bohatera z Sanatorium pod Klepsydrą Wojciecha Jerzego Hasa – nic dziwnego więc, że Marek dość naturalnie wybrał drogę sceniczną. Później wielokrotnie mawiał, że będąc tak młodym człowiekiem, nie można mieć żadnej pewności co do wyboru zawodu. Aktorstwem zajął się, bo znał tajniki tej profesji, wiedział, czego się spodziewać, ale są wśród jego znajomych tacy, którzy twierdzą, że Kondrat nigdy grania specjalnie nie lubił. To niesamowite, zważywszy na to, jak dobrze mu wychodziło.
A zaczął bardzo wcześnie i to od razu od głównej roli. Miał zaledwie 11 lat, gdy w Historii żółtej ciżemki Sylwestra Chęcińskiego debiutował jako Wawrzek, chłopiec terminujący u Wita Stwosza (w tej roli Gustaw Holoubek). To był jednak jedynie wczesny wstęp do kariery, która na dobre zaczęła się dopiero kilkanaście lat później, bo po występach w Między brzegami (1962) Witolda Lesiewicza i jednym z odcinków Wojny domowej młody Kondrat zniknął z ekranów i skupił się na edukacji, m.in. na PWST w Warszawie. Studia ukończył w 1972 roku, a już trzy lata później zachwycił Polaków rolą w Zaklętych rewirach Janusza Majewskiego. Za tę rolę otrzymał wyróżnienie od miesięcznika “Film”, co było znakomitym prognostykiem na następne lata kariery. Już rok później grał pierwsze skrzypce u Wajdy w Smudze cienia, nieco mniej znanym dziele Mistrza, gdzie występował m.in. wraz z Tomem Wilkinsonem, słynnym brytyjskim aktorem dwukrotnie nominowanym do Oscara.
Potem przyszła nagroda im. Zbigniewa Cybulskiego i poszło już z górki… chciałoby się rzec, ale nie do końca tak było, bo choć do końca lat 70. Marek Kondrat grał sporo – m.in. ponownie u Janusza Majewskiego w Sprawie Gorgonowej z 1977 roku i Lekcji martwego języka z 1979 – ale dopiero w 1981 roku przyszedł kolejny aktorski przełom w jego karierze. To właśnie wtedy zagrał u Wojciecha Marczewskiego w Dreszczach, filmie nagrodzonym Srebrnym Niedźwiedziem w Berlinie, gdzie wcielił się w ważną rolę wychowawcy klasy, do której należy nastoletni główny bohater. Znowu wystąpił u Wajdy (Człowieka z żelaza, Danton), ale w drugoplanowych rolach, zaś w 1984 roku Domem wariatów rozpoczął się trwający ponad trzy dekady profesjonalny romans Kondrata z Markiem Koterskim. Rok później raz jeszcze wystąpił u Janusza Majewskiego (w sumie panowie współpracowali przy kilkunastu filmach!), ale tym razem była to prawdziwa bomba – chodzi bowiem o C.K. Dezerterów, jedną z najbardziej uwielbianych przez Polaków komedii, w której Kondrat stworzył znakomity zespół wraz z Wiktorem Zborowskim i aktorami z Węgier.
A potem znowu: parę drugoplanowych, mniej znanych ról i kolejny etap w karierze. Tym razem Marek Kondrat musiał zmieniać się wraz z polskim kinem, ba, nawet z całym krajem. Lata 90. i transformacja wprowadziły do rodzimej kinematografii znacznie więcej gatunkowości, którą pomagał budować także Kondrat – najpierw rola w Psach (1992) Władysława Pasikowskiego, a potem telewizyjna Ekstradycja (lata 1995-1998), dzięki której na lata stał się komisarzem Halskim. Kto wie, czy gdyby nie aktorska emerytura, nie miałby już za sobą występu w nakręconym po latach sequelu niezwykle popularnego wówczas serialu… Rok 1995 to też kolejna istotna kreacja w dorobku Kondrata – dzięki głównej roli w Pułkowniku Kwiatkowskim Kazimierza Kutza wrócił na zwycięską ścieżkę, zgarniając pierwszą nagrodę aktorską na festiwalu w Gdyni. W kolejnych latach Marek Kondrat grywał dużo, a nawet reżyserował – w całej karierze nakręcił tylko jeden film, Prawo ojca z 1999 roku, z którym ponownie w Gdyni triumfował, zdobywając nagrodę jury i Złotego Klakiera za najdłużej oklaskiwany film.
Wszystkie te laury i sukcesy bledną wobec rozmiaru triumfu, jaki odniósł Dzień świra Marka Koterskiego, który dla Marka Kondrata był powrotem do roli Adasia Miauczyńskiego po 18 latach. Numer 6 na liście najlepszych polskich komedii wszech czasów to jednocześnie jedna z najlepszych (najlepsza?) i najbardziej kompletnych ról Marka Kondrata, a przy tym – trzeba to szczerze przyznać – ostatnia tak dobra w jego dorobku. Nie jest to jednak szczególnie zaskakujące, biorąc pod uwagę fakt, iż zaledwie pięć lat później Kondrat ogłosił przejście na aktorską emeryturę. W innym wywiadzie sprzed dekady mówił: “Nie muszę się napinać, zmagać z tym zawodem, jak mój ojciec się zmagał. Uciekłem z wariackiej sztafety pokoleń” – i trudno nie mieć podziwu dla tych słów. Kondrat odszedł na własnych warunkach – nie odcinał kuponów od dawnej sławy, lecz pożegnał się z aktorstwem wtedy, gdy uznał, że nie ma mu ono już nic do zaoferowania.
Nam, widzom, trudno do końca pogodzić się z faktem, że aktor, który zajął 3. miejsce w plebiscycie na najlepszego polskiego aktora wszech czasów postanowił zakończyć przygodę ze sceną i planem filmowym już w wieku 60 lat, podczas gdy znacznie starsi od niego aktorzy z powodzeniem występują i kreują pamiętne role (vide Janusz Gajos w Body/Ciele czy Klerze). Jednak zwłaszcza dziś, podczas pięknego jubileuszu Marka Kondrata, warto wykazać się zrozumieniem dla jego decyzji i nie rozpamiętywać więcej jej konsekwencji. Zamiast tego wróćmy do którejś z wielu jego znakomitych ról, przypominając sobie, dlaczego Marek Kondrat zyskał status jednego z najlepszych polskich aktorów w historii.