search
REKLAMA
Archiwum

LUDZIE HONORU. Sądowy dramat w doborowej obsadzie

Adrian Szczypiński

9 listopada 2017

REKLAMA

Tradycyjnie garść ciekawostek:

Scenarzysta Aaron Sorkin (który anonimowo poprawiał scenariusze Listy Schindlera i Twierdzy) zagrał epizod w scenie w barze, tuż po kłótni Daniela z JoAnne. Rob Reiner osobiście odwiedził bazę Guantanamo, lecz w filmie musiało ją zagrać odpowiednio ucharakteryzowane wybrzeże Kalifornii. Część plenerów nakręcono w waszyngtońskiej dzielnicy Georgetown. W tym samym miejscu Tom Cruise 10 lat później nakręcił ze Spielbergiem sekwencję przechwycenia niedoszłego żonobójcy Howarda Marksa w Raporcie mniejszości. Rob Reiner nie przepada za efektami specjalnymi w swoich filmach, stosując je (w przeciwieństwie do Roberta Zemeckisa) wyłącznie tam, gdzie jest to absolutnie konieczne. W Ludziach honoru mamy jeden efekt wizualny w sekwencji jazdy Hummera do siedziby Jessepa na Guantanamo. Chodzi o szerokie ujęcie zatoki, na której powierzchni cyfrowo dołożono statki. Natomiast w montażowej sekwencji przygotowań do pierwszej rozprawy, widać pięć następujących po sobie przez przenikanie, najazdów kamery na okno, za którym, pomimo różnych pór dnia, ciągle trwa ciężka praca prawnicza. Robert Richardson nie skorzystał tu z dobrodziejstw motion control i nakręcił te bliźniaczo podobne, uzupełniające się fabularnie ujęcia w tradycyjny sposób. Kilka epizodycznych ról żołnierzy Marines, zagrali nieznani wtedy aktorzy. 24-letni Cuba Gooding Jr, znany wówczas tylko z Chłopaków z sąsiedztwa, pojawił się w jednej scenie jako kpr. Hammaker. Nikt wówczas nie przypuszczał, że Cuba sześć lat później za fenomenalną kreację futbolisty Roda Tidwella (notabene u boku Cruise’a) otrzyma Oscara, za którego podziękowanie również przeszło do historii. Natomiast pojawiający się w kilku scenach Noah Wyle, dwa lata później rozpoczął jedenastoletni podbój ekranów telewizyjnych całego świata, wraz z serialem Ostry dyżur. Małą rólkę ciotki szer. Dawney’a, zagrała Maud Winchester, bratowa Roba Reinera, która później zagrała jeszcze w dwóch filmach swego szwagra. Jako dr Stone, epizodycznie pojawił się na ekranie Christopher Guest, aktor, reżyser, a prywatnie przyjaciel Reinera i jednocześnie mąż Jamie Lee Curtis. Dość ironicznie, na tle całej, brudnej problematyki wojskowej, wygląda czołówka filmu, prezentująca czystą, precyzyjną, bezbłędnie zaprezentowaną i niecodziennie widowiskową musztrę paradną. Ze względu na niewygodną tematykę filmu, reżyser nie mógł liczyć na szeroko zakrojoną kooperację z władzami wojskowymi, musiał więc skorzystać ze studentów szkoły wojskowej Uniwersytetu Północnej Kalifornii, a nie prawdziwej kompanii reprezentacyjnej piechoty morskiej. W wspomnianej scenie samochodowej jazdy, Kiefer Sutherland osobiście kierował Hummerem, przejeżdżającym wąską drogą obok maszerującego wojska. Aktor przy tej okazji niechcący potrącił kilku statystów, grających żołnierzy.

Ciekawa historia wiąże się z obsadą roli oskarżonego kaprala Dawsona. Rob Reiner długo nie mógł znaleźć odpowiednio postawnego, czarnoskórego aktora. Wreszcie pewnego dnia stwierdził, że tę rolę powinien zagrać ktoś, wyglądający jak jego (przechodzący właśnie nieopodal) asystent Wolfgang Bodison (z którym pracował już na planie Misery). Dla Wolfganga był to aktorski debiut, dlatego też Rob Reiner niemal do ostatniej chwili zwlekał z nakręceniem pamiętnej sceny, w której Dawson krzykiem oznajmia Danielowi trzymanie się zasad Marines.

– „Wstąpiliśmy do Marines, by żyć wg zasad, a pan chce, byśmy podpisali kawałek papieru i zrzekli się kodeksu Marines. Jeśli zbłądziliśmy, poniosę karę. Lecz wierzę, że postąpiłem słusznie. Nie okryję hańbą siebie, oddziału, ani Korpusu, tylko po to, bym mógł za sześć miesięcy wyjść na wolność! Sir!” – st. kpr. Harold W. Dawson

Ludzi honoru po raz pierwszy widziałem w kinie w pierwszej połowie lat 90. Od tamtego czasu oglądałem go niezliczoną ilość razy w wydaniu VHS, którego dodatkowym walorem była lista dialogowa, przeczytana przez niezawodnego Jarosława Łukomskiego (tak na marginesie, to szkoda go do żałosnych Oscarów na żywo w TVP, gdzie jego wspaniały głos plącze się, jak nie przymierzając, Żyd w pustym sklepie). Wracając do dzieła Reinera w celu napisania niniejszego tekstu, nadal nie jestem w stanie wypunktować słabych stron Ludzi honoru. Każdy element scenariuszowej układanki, każda rola, scena, dialog, kadr, światło, znakomita muzyka Marca Shaimana, wszystko znajduje się na swoim miejscu. Tak po prostu, jak przy każdym wielkim filmie. I choć Reinerowi nie udało się uniknąć sceny salutowania (na szczęście bez jednocześnie powiewającej flagi i patetycznych przemów w tle, w czym specjalizują się Bay i Emmerich), to jego spójne w każdym szczególe dzieło, nadal emanuje czymś, co można prozaicznie nazwać magią kina. Magią w starym, dobrym stylu, jak kończący film oldskulowy napis „The End”.

tekst z archiwum film.org.pl

REKLAMA