Latający RoboCop, czyli 20 ŻENUJĄCYCH SCEN vol. 2

JEDŹ SPOKOJNIE MOTORKU (Nieuchwytny cel, 1993)
Czy możliwe jest jechanie na motocyklu bez trzymanki, stojąc na siodełku? Tak, trzeba tylko balansować ciałem, uspokoić narowisty motor ruchem ręki, i można jechać, w dodatku strzelając, w dodatku celnie. Niemożliwe? A jednak! Van Damme potrafi prowadzić jadące na wstecznym dwie ciężarówki Volvo z naczepami, trzymając je stopami za lusterka, więc z jakimś tam motorem bez naczepy, jadącym do przodu, miałby mieć problem?
YOU ARE UGLY MOTHER… (Pamięć absolutna, 1990)
Gdy jako 13-latek po raz pierwszy oglądałem Pamięć absolutną, pogubiłem się w scenie na lotnisku. Oto bowiem na arenie zdarzeń pojawia się dość rosła kobieta, można z tego wnioskować, że to Arnold Schwarzenegger kryjący się pod tak specyficznym przebraniem. I tak było w istocie, ale gdy z głowy kobiety zaczął wychodzić wielki tłok/rdzeń (whatever), zacząłem się zastanawiać, gdzie tam zostało miejsce na głowę Arnolda? Ale najgorsze było przede mną, oto bowiem w otwartej głowie wyglądającej dość realistycznie kobiety, ukazała się… sztuczna głowa dość nierealistycznie wyglądającego wyrobu Arnoldopodobnego. To już nawet w kiczowatych gabinetach figur woskowych nad polskim morzem, można spotkać Arnolda bardziej podobnego do Arnolda. No więc zacząłem się zastanawiać, kto to w ogóle jest ten dziwny pan w głowie kobiety, dlaczego ma na sobie paskudną maskę zamiast twarzy, i dlaczego do fabuły wprowadzono nagle jakąś nową postać o urodzie ugniecionego naprędce plastelinowego ludka? Na szczęście po cięciu montażowym, pojawił się już prawdziwy Arnold. Uff. Czy zatem ekipa techniczna (ta sama, która kilkadziesiąt minut wcześniej zaprezentowała przełomowe efekty wizualne w postaci skanera ciała w metrze) próbowała sabotować film? Już sztuczny Arnold wyciągający sobie z nosa wielką kulkę (hmm…) w tym samym filmie, pozostawiał wiele do życzenia względem podobieństwa do aktora, ale fatalnie odwzorowana twarz Schwarzeneggera w scenie na lotnisku (prawdopodobnie jeden z najgorszych efektów charakteryzatorskich wszech czasów), naprawdę mogła mocno pokiereszować psychikę widzów.
LATAJĄCY ROBOCOP (RoboCop 3, 1993)
Ten film nic a nic się nie zestarzał, wciąż jest tak samo beznadziejny (chciałem napisać chu…wy, ale korekta by nie puściła), jak w dniu premiery. No, więc trzeba zmęczyć cały seans RoboCopa 3, powoli zajeżdżającego jego legendę, żeby dojść do naprawdę żenującej sceny, która po prostu depcze kultową postać Supergliny. Jak bym nie zobaczył, to bym nie uwierzył, otóż RoboCop lata za pomocą rakietowego plecaka, prawie jak Iron-Man. I prawie robi tu kolosalną różnicę. Tak koszmarnych, sztucznie i tanio wyglądających efektów specjalnych, oraz topornie nakręconej sceny akcji, nie widziałem od czasów Pana Kleksa w kosmosie; RoboCopowi zabrakło tylko rury od odkurzacza owiniętej wokół szyi. Co ciekawe, Fred Dekker – reżyser tego nędznego przedstawienia, po premierze RoboCopa 3, przez 25 lat pozostawał na wygnaniu z Hollywood i dopiero w 2018 roku zatrudnił go… Shane Black do pomocy (!) przy scenariuszu The Predator – źle zrobił.
ZABAWA ŻOŁNIERZYKAMI (X-Men: Mroczna Phoenix, 2019)
Jesteś Magneto (Magnetem?) i siłujesz się z Mroczną Phoenix, próbując jej wyszarpać śmigłowiec, którym dziewczyna miota jak szatan. W śmigłowcu jest tylko dwóch pilotów, którzy, jeśli nie dasz rady pokonać Mrocznej Phoenix (a nie idzie ci najlepiej), mogą zginąć. Co robisz w tej trudnej, wręcz beznadziejnej sytuacji? Chcąc zwiększyć liczbę potencjalnych ofiar i dociążyć o jakieś 600 kg maszynę, z której przejęciem już teraz masz problem, krzyczysz do pozostających poza śmigłowcem żołnierzy, na razie względnie bezpiecznych (!), żeby… get tu de czopa, który to czop stanowi śmiertelną pułapkę. Ja bym za cholerę nie wsiadł, widząc co chwilę wcześniej stało się z pierwszym czop… tzn. helikopterem. Żołnierze jednak bez chwili namysłu wykonują twoje polecenie, jakby byli Oddziałem samobójczym z montypythonowskiego Żywotu Briana. Jakimś cudem udaje ci się wyrwać śmigłowiec spod władzy Mrocznej Phoenix, i ciskasz nim w dal, jak workiem z ziemniakami. Logiki w tej scenie tyle, co prawdziwego kina w filmach Marvela (to nie ja powiedziałem, to Scorsese!).
BLACK HAWK NA SMYCZY (Szybcy i wściekli: Hobbs i Shaw, 2019)
Sporo jest w Hobbs & Shaw scen… dyskusyjnych. O jednej z nich wspomniałem zresztą we wstępniaku. W filmie aż roi się od głupotek mniejszych i większych, ale niczego innego się nie spodziewałem, znając szybki i wściekły rodowód tego nikomu niepotrzebnego spin-offu. Jakoś nawet łyknąłem nagłą zmianę konwencji filmu z wypchanego nowoczesnością techno-akcyjniaka, w potyczkę wyposażonych w widły rednecków z gołymi torsami vs rozbrojone siły wroga, którym… przełączono karabiny w tryb OFF-LINE. Mój żenometr wywaliło jednak poza skalę w momencie, gdy główni bohaterowie postanowili, podczepiając samochód do śmigłowca, wyprowadzić na spacer ważącego ponad 5 ton Black Hawka. Ten, mimo udźwigu ponad 4 ton, nie mógł się biedny poderwać do lotu, choć powinien potraktować uczepione auto jak worek ziemniaków (co ja mam dziś z tymi ziemniakami, trzeci raz o nich wspominam, choć nawet ich szczególnie nie lubię), i odlecieć z nim, nie odczuwając zbytnio wagi intruza. Ale wcale nie to jest w tej sekwencji najgorsze/najgłupsze. To nadchodzi wraz z kolejnymi samochodami, które podczepiają się pod samochód Hobbsa i Shawa, i następne pod te poprzednie – a każdy kolejny łączy się z poprzednim za pomocą… magicznie zapinających się linek, klamer i połączeń, trafiających w swoje miejsce w równie wiarygodny sposób, jak w kreskówkach Looney Tunes Kojot utrzymywał się w powietrzu, dopóki nie spojrzał w dół. A już cztery szczepione ze sobą samochody, ciągnące biednego Black Hawka, wyglądają jak ta rodzina ciągnąca rzepkę w czołówce Familiady. Ale i nawet nie to jest najgłupsze w tej sekwencji, bo już za chwilę Black Hawka trzyma na łańcuchu… sam The Rock, siłą własnych mięśni i grymasem bólu na twarzy! Dobra, dosyć, przechodzimy do następnego opisu. A nie, to już koniec.